Wrzesień w Kampanii odbiegał od naszych wyobrażeń. Wraz z małżeństwem Polaków, na stałe zamieszkującym chłodny, deszczowy, szkocki Highland, naiwnie spodziewaliśmy się temperatury pokojowej, idealnej na długie piesze wycieczki. Zamiast tego Kampania przywitała nas ponad trzydziestostopniowym upałem, i wilgotnością powietrza sięgającą dziewięćdziesięciu procent. Jednym słowem horror.
Wielogodzinna wędrówka pompejańskimi uliczkami spieczonymi słońcem Italii dała nam już dobrze w kość, niemniej jednak nie odpuściliśmy sobie wizyty w miejscu znajdującym się poza murami Pompejów, przez co w zasadzie uważa się je za przykład willi podmiejskiej, nie zaś element miasta. Każdy, komu było dane zawitać do Willi z Misteriami, wie że było warto.
Między innymi dla ochrony przed tym palącym słońcem właśnie, ale także chociażby deszczem, ogrom pompejańskich fresków, mozaik czy marmurowych posągów, miłośnik starożytnego Rzymu obejrzy nie w samych ruinach, lecz w znajdującym się w Neapolu Muzeum Archeologicznym. Same Pompeje oferują turystom najczęściej kopie. Willa z Misteriami, w której odrestaurowano dachy, jest tu interesującym wyjątkiem. I dobrze się stało. Dawni artyści nie tworzyli swych dzieł w oderwaniu od otoczenia, freski, mozaiki i dodatki, stanowiły spójną kompozycję pomieszczenia. Wyrwanie poszczególnych elementów i umieszczenie ich w muzealnych gablotach zagwarantuje nam suchą wiedzę, nie zapewni jednak pełnego obrazu epoki, szczególnie zaś odziera nas z emocji. Dla przykładu, wyobraźmy sobie białe muzealne ściany, w nich za szklaną gablotą drewniany sekretarzyk. Obok, w osobnych gablotach, rylce, woskowe tabliczki, papirusy, pergaminy, proszki do wyrobu inkaustów. Doskonałe źródło wiedzy o wczesnej sztuce piśmienniczej? Oczywiście że tak. Ale dopiero zestawienie tych wszystkich eksponatów w jedną kompozycję, na wzór skansenu, daje nam prawdziwy obraz warunków pracy starożytnego skryby. Willa z Misteriami jest takim skansenem w miniaturze. A zwłaszcza jeden z jej pokoi, na ścianach którego umieszczono bodajże najciekawszy, i najbardziej tajemniczy fresk starożytności.
W dniu w którym zwiedzaliśmy Pompeje, pomieszczenie te można było obejrzeć wyłącznie przez próg, wejście do środka było niestety wzbronione. Nie wiem czy stan taki obowiązuje obecnie. Jest znamiennym dla Pompejów, iż nie wszystkie stanowiska w tym mieście zawsze są udostępniane, niektóre podlegają pracom renowacyjnym, i wtedy wyłączane są z ruchu turystycznego, dlatego wybierając się z wizytą, należy się liczyć z tym, iż nie zawsze wszystko da się obejrzeć, bądź da się obejrzeć w pełnej krasie, jak w naszym przypadku, gdzie od frontu dane nam było przyjrzeć się jedynie centralnej części fresku w willi. Stąd też pewna zagwozdka, o której później. I dlatego też w artykule będę posługiwał się ogólnodostępnymi fotografiami np. umieszczonymi w wikipedii. Są one zresztą lepszej jakości, niźli zdjęcia turysty robione aparatem z „wolnej ręki”.
Fresk rozmieszczony jest na trzech ścianach pomieszczenia. Najdłuższy fragment znajduje się na lewej stronie. Najkrótsza, centralna część, niestety uległa znacznym zniszczeniom. Prawa strona rozdzielona jest szerokim oknem skierowanym na portyk, co jest istotne dla części badaczy spierających się o przeznaczenie tego pomieszczenia. O ile bowiem nie ulega wątpliwości, że na fresku tym znajdują się liczne religijne alegorie, o tyle trwa spór, czy pokój ten rzeczywiście służył dionizyjskim misteriom, czy też jak chcą niektórzy, fresk ten jest najzwyklejszą ozdobą domostwa zamożnej rzymskiej rodziny, a do kupy razem jest tylko metaforą małżeństwa. Jeżeli bowiem miałby być miejscem sekretnych obrządków, czy nie powinien być bardziej ukryty przed światem zewnętrznym? Ja w swym artykule, jako miłośnik tajemnic, arbitralnie przychylam się jednak do bardziej mistycznego rodowodu symboliki tego pomieszczenia. Takie spojrzenie ma w moim odczuciu więcej poezji, zwłaszcza w połączeniu z magią zastygłego w czasie miasta. Jak zresztą przyznają nawet przeciwnicy tej koncepcji, nie jest to twierdzenie pozbawione podstaw. Zwyczajnie nie można tego wykazać jednoznacznie.
Rozpoczynając analizę treści fresku, nieodzownym będzie cofnąć się w czasie i w przestrzeni, to znaczy wstąpić do starożytnej Grecji na kilka wieków zanim fresk wykonano, i przyjrzeć się kultowi Dionizosa. Jest to ważne dla zrozumienia symboliki umieszczonej na ścianach. Współczesny człowiek, przy okrojonym kursie mitologii w szkole, nie rozeznaje się w postaciach i archetypach sztuki antyku, mamy swoje własne wzorce kulturowe, w tym także popularne obecnie internetowe memy. Rzymianin wyrwany z 50 roku przed Chrystusem bezbłędnie rozpozna większość istot i bogów umieszczonych na pompejańskim fresku, oraz w mig wymieni nam ich ukryte religijne znaczenia. Ale wyobraźmy sobie jego bezradność, gdy zaprezentujemy mu uproszczony schemat rysunkowy w postaci wzgórza z umieszczonymi nań trzema krzyżami. Oczywisty dla naszego kręgu kulturowego symbol kaźni Jezusa z Nazaretu będzie dlań zagadką. Że już nie wspomnieć o pieskach, smutnych żabach, czy pewnym wąsatym strażniku miejskim, który ku swemu niezadowoleniu i rozpaczy stał się archetypem Polaka. Przyglądając się postaciom fresku, sięgnijmy więc przy okazji po garść dionizyjskich mitów, celem lepszego zrozumienia jego ukrytej treści.
Dlaczego misteria dionizyjskie? Ano dlatego, że w centralnej części, tej najbardziej uszkodzonej [B], wsparty o niewiastę spoczywa sobie właśnie Dionizos. W sztuce greckiej przedstawiany zarówno jako dojrzały, brodaty mężczyzna, bądź jako frywolny młodzian. Na pompejańskim fresku znajdziemy go właśnie w takiej, gładkolicej postaci. Znakiem rozpoznawczym boga jest tyrs (greckie thyrsos), czyli berło Dionizosa – długa laska zakończona pękiem winorośli ze wstążką (czasem zamiast winorośli widnieje szyszka). Po jego lewej stronie towarzyszy mu trójka sylenów, czyli zbliżonych wyglądem do satyra istot, z tym że ich zwierzęce części ciała pochodzą od konia (najczęściej uszy, ogon, nogi). Dionizos w towarzystwie sylena to częsty motyw greckiej ikonografii. Tu mamy typowego syleniego podstarzałego grubasa, który częstuje młodszego dzbanem wina, podczas gdy drugi syleni młodzian trzyma w górze teatralną maskę. To kolejny rekwizyt wskazujący nam, że mamy tu do czynienia z Dionizosem. Maska była ważnym elementem kultu tego bóstwa, podczas niektórych obrzędów jego obecność była właśnie symbolizowana poprzez umieszczenie wielkiej maski na drewnianym słupie, której podawano na przykład pierwszy haust wina. Nie ulega wątpliwości, że centralną postacią ukazaną w tym pokoju jest Dionizos. Dla całości religijnej interpretacji ważnym jest też na czyich kolanach spoczywa, ale nie uprzedzajmy faktów, przejdźmy na razie do lewej strony fresku [A].
Patrząc od lewej strony widzimy dostojną matronę, nadzorującą młodego chłopca zajętego czytaniem, w tle kolejny młodzian (niewiasta?), także trzyma zwój. Następnie widzimy (tu winien jestem drobną uwagę techniczną, podczas omawiania grup postaci proszę nie sugerować się czarnymi słupkami namalowanymi na fresku) cztery kobiety, jak się zwykło interpretować, zajęte obrządkiem ofiarnym. Za grupką kobiet mamy trzy baśniowe postacie. Po raz kolejny otyły, podstarzały sylen grający na lirze, faun, tudzież pan, grający na fletni, obok kobieca wersja fauna karmi koźlę własną piersią. Lewą stronę wieńczy postać kobieca, wymachująca szatą, pogrążona w ekstatycznym tańcu. Na pierwszy rzut oka wygląda to na mieszankę scen rodzajowych bez ładu i składu, lekcję czytania pod okiem mamusi i starszego brata (siostry), wymieszaną z obrazkami uczty i garścią fantastycznych stworków, by było ciekawiej. Inaczej to wszystko wygląda, gdy ma się pewną wiedzę na temat orgii dionizyjskich.
Oho, orgie. Będzie na ostro, od tej pory osoby poniżej osiemnastego roku życia nie czytają artykułu. Oczywiście nic z tych rzeczy. Słowo orgia w starożytnej Grecji znaczyło ni mniej ni więcej jak ekstatyczne tańce, z czasem zaś przyjęto tak nazywać wszelkie tajemne rytuały. Nas interesują jednakowoż orgie dionizyjskie, a o tych możemy co nieco spekulować na podstawie zachowanej tragedii Eurypidesa „Bachantki”, wystawionej po raz pierwszy w 405 roku p.n.e. Treść w przekładzie Jana Kasprowicza jest łatwo dostępna w serwisie Wolne Lektury, każdego chętnego do pogłębienia wiedzy, czy chociażby do przypomnienia sobie czym był antyczny dramat, zachęcam do zaznajomienia się. My skupimy się nie na treści utworu, lecz na relacji gońca, który tebańskiemu królowi, Pentheusowi, relacjonuje wybryki bachantek właśnie. Kim więc były te kobiety, i jak wyglądały ichnie bachanalia?
Goniec relacjonuje nam, iż były to trzy grupki kobiet, każde prowadzone przez stateczną niewiastę, z czego jedna była matką tebańskiego króla, które nocą zebrały się w lesie. Gdy im przyszło do obrządków, przystroiły się w listowie, bluszcze, jednym z elementów rytuału było też karmienie piersią leśnych zwierząt. Podobnie jak Dionizos, uzbrojone były w tyrsowy kij, który zapewniał im nadludzką siłę i moc magiczną, którą dane im było sprawdzić w walce gdy wieśniacy próbowali pojmać Agawe, matkę Pentheusa. Bachantek nie imały się groty strzał, ostrza mieczy, ni ogień, a ludzi i zwierzęta zdolne były rozszarpać żywcem na sztuki. Niektóre źródła antyczne sugerują też, że na tym się nie kończyło, a oszalałe bachantki dopuszczały się pożerania surowego mięsa ofiar (z grecka omophagia).
Tyle Eurypides. W rzeczywistości zapewne nie wyglądało to tak krwawo, albowiem oddające się orgiom kobiety nie musiały toczyć walk z wieśniakami i ich stadami. W stan upojenia oddawały się poprzez ekstatyczne tańce, nie zaś szał bitewny, a skoro robiły to w lesie, jest chyba oczywistym, że na swych instrumentach przygrywały im leśne stworzenia – satyrowie, syleni, faunowie.
Po takim wstępie, treść lewej strony fresku wydaję się mam nadzieję bardziej zrozumiała. Stateczna matrona z lewej przewodniczy misteriom, niczym Agawe. Chłopca czytającego zwój utożsamia się z nowicjuszem, który przed przystąpieniem recytuje być może rotę przysięgi. W tle przygotowania obrządku ofiarnego, może nawet z surowym mięsem, a jedna z bachantek, niesiona muzyką istot leśnych wprawia się w taneczny trans. Nawet karmienie zwierzaka piersią jeżeli nie nabiera sensu, to przynajmniej staje się zjawiskiem znajomym.
Zanim przejdziemy dalej jeszcze ciekawostka lingwistyczna, bowiem zauważyłem, że jakoś w sposób niezamierzony uparłem się na nazwę bachantka, a nazw szalonych roztańczonych kobiet było kilka. Bachantki (od obocznego imienia Bakchos, z którego wywodzi się rzymski Bachus), Menady (od greckiego mainomai, „szaleję”), lub nawet Tyjady (Tyja, córka Kastaliosa bądź Kefisosa, kobieta która jako pierwsza uhonorowała Dionizosa orgiastycznym tańcem).
Menady widać także na prawej stronie fresku [C], obecnie każdy czytelnik powinien rozpoznać je samodzielnie, na wszelki wypadek jednak podpowiem, że chodzi o dwie kobiety, z których jedna odprawia szalony nagi taniec, druga zaś na wzór Dionizosa dzierży tyrs. Uzupełnieniem tego fragmentu jest kuląca się w strachu kobieta, na której plecy zaraz spadnie bicz demonicznej postaci, znajdującej się po prawej stronie centralnego fresku. Mamy tu ukazany metaforycznie rytuał inicjacji.
Ze ścianą znajdującą się po prawej stronie wiąże się kolejna zagadka, być może wynikająca wyłącznie z niedostatków wiedzy autora niniejszego artykułu. Skromnie przyznaję, iż jestem jedynie miłośnikiem historii starożytnego Rzymu, nie zaś w tej dziedzinie ekspertem. Otóż po przerwie na to nieszczęsne okno, widzimy kolejną scenę, w której nasza biczowana panna młoda, już radosna po zakończonej inicjacji, pielęgnuje swe włosy, przeglądając się w lustrze trzymanym przez amorka. I przyznam szczerzę, jak dla mnie jest to koniec fresku, co widać na zdjęciu [D]. Taki obraz zastałem wizytując Pompeje we wrześniu 2014 roku. Konia z rzędem temu, kto wskaże mi gdzie wcisnąć brakującą scenę, o której wspomina wiele źródeł, i którą widać chociażby na wykorzystanej w artykule fotografii [C]. Chodzi o postać już nie panny młodej, a pani domu, która niczym kapłanka dumnie zasiada na krześle z podnóżkiem, wspiera się na poduszce w kolorze złota i purpury, jak barwnie opisuje to chociażby Michael Grant w „Miastach Wezuwiusza”. Mnie tam ciężko byłoby upchnąć tego drugiego amora, a co dopiero resztę. Czy może okno jest nowszym dodatkiem, a fresk przesunięto? Ale książka Granta zawiera plan willi i okno jest w nim ujęte. Jeżeli ktoś zna rozwiązanie tej zagadki, niech podzieli się wiedzą.
Wracamy do tajemnic mistycznej natury. Pora uzupełnić brakujące informacje o centralnej części fresku, i przejść do podsumowania.
W bezpośrednim towarzystwie demonicznej postaci z biczem znajdują się dwie kobiety. Czym zajmuje się jedna z nich trudno wskazać, ze względu na znaczne ubytki, w przypadku drugiej badacze są skłonni jednoznacznie uznać, iż odsłania ona jakiś falliczny kształt, co powiązane jest zapewne z kultem płodności, także wiązanym z Dionizosem. Najważniejsza jednak dla całości misterium, obok osoby Dionizosa, jest kobieta, na której wspiera się nasz młody bóg. Z wielości przedstawień na greckich wazach, malowidłach, a także z utworów lirycznych, w tym rzymskich (Katullus, Carmina, 64), mamy wszelkie podstawy by stwierdzić, iż to nikt inny jak Ariadna. Tak, to jedna z lepiej kojarzonych postaci greckich mitów, no bo co jak co, ale o nici Ariadny słyszał chyba każdy (po nitce do kłębka). Córka kreteńskiego króla Minosa i jego żony Pazyfae, która zakochała się w herosie Tezeuszu, i podarowała mu kłębek nici, dzięki któremu po pokonaniu Minotaura wydostał się z labiryntu.
To wiemy wszyscy, podobnie jak to, że patałach Tezeusz z radości zapomniał zmienić żagle, i gdy zawitał do Aten z niezmienionym czarnym żaglem, jego ojciec z rozpaczy rzucił się do morza, stąd Morze Egejskie. Tyle wiemy z lekcji, a nieco starsza młodzież po trzydziestce, także z komiksu „Legendy wyspy Labiryntu”. Pytanie gdzie Tezeusz zgubił Ariadnę? Bo u jego boku przestała występować.
Na wyspie Naksos. To wiemy. Trudniej z odpowiedzią dlaczego tak się stało. Plutarch przyznaje, że nie wie, ale przodkowie insynuowali, że ponoć rozdzieliła ich fala wody, albo Tezeusz miał już na celu inną kobietę, więc zwyczajnie porzucił po drodze minojską księżniczkę. Druga opcja to jawne wiarołomstwo i podłość, które zdecydowanie nie pasują nam do wizerunku prawego herosa. W późniejszych wiekach rozpowszechnił się mit, że Ariadna zwyczajnie wpadła w oko komuś bardziej znamienitemu. Jeżeli Tezeusz był jednym z największych greckich herosów wiadomo, że tą lepszą partią mogło być wyłącznie jakieś bóstwo. Tym kimś miał być Dionizos. Według Apollodorosa nasz bóg wina zakochał się w dziewczynie, i zabrał na Lemnos, gdzie Ariadna powiła mu czterech synów – Toasa, Peparetosa, Stafylosa i Ojnopiona. Złośliwe szuje pokroju Plutarcha nie omieszkały wspomnieć, iż ostatnia dwójka prawdopodobnie za ojca miały jeszcze Tezeusza. Ale przedmiotem naszych dociekań nie jest ustalanie ojcostwa, lecz związek Ariadny i Dionizosa. Otóż nasz bóg miał wybrankę swego serca obdarzyć nieśmiertelnością, i ponoć to miał być cel rzymskich miłośników dionizyjskich orgietek.
I takie jest właśnie ukryte znaczenie naszego fresku. Uczestnik misteriów, po wkupieniu się w łaski Dionizosa, zaliczywszy pewną dozę prób i inicjacji, liczył na cokolwiek wygodne życie wieczne. Wyczuwacie klimat? Tak, jest tu przyjemnie blisko chrześcijaństwa. W kulcie dionizyjskim po trudach na ziemskim padole, życie pozagrobowe również miało być jedną wielką sielanką.
W 186 roku p.n.e. senat rzymski zakazał kultu Bachusa, gdyż rzekomo był źródłem powszechnego zgorszenia. Religia w jakiejś formie przetrwała, wyewoluowała, by wiek później urosnąć do roli jednego z popularniejszych kultów tajemnych, mistycznych.
Willa z Misteriami, ze swym fascynującym freskiem nie była zresztą tego jedynym przejawem. Maski dionizyjskie znaleziono we wielu pompejańskich domach. Liczne knajpy w tym mieście oddawały się w patronat Bachusa. Według niektórych malarzy, grom miłosnym Dionizosa i Ariadny przygrywał na lirze sam Apollo. Nie wiemy czy i jakie obrzędy odbywały się w Willi z Misteriami, ale jej najbardziej znany fresk, nawet dziś jest źródłem wielu zmysłowych doświadczeń.
Jeszcze odnośnie samej willi. Pierwsze prace wykopaliskowe rozpoczęto w tym miejscu w 1909 roku. Utrudnieniem była kilkumetrowa warstwa osadów oraz dodatkowo trujące wyziewy, więc właściwe badania na dobre rozpoczęto w 1929 roku. Na terenie posiadłości znaleziono posąg Liwii, żony Augusta, co dało początek insynuacjom, iż była to willa rodziny cesarskiej. Jej rozmiary i wystrój pozwalają przypuszczać jedynie, iż należało do znaczącego rodu, poza tym Liwia w chwili wybuchu Wezuwiusza była już zaliczona w poczet bogów, więc jej posąg mógł być jedynie elementem wyposażenia domowej kapliczki.