Insulę wybudowano na przełomie I i II wieku n.e., a później wielokrotnie przebudowywano. Znajduje się u stóp Kapitolu, od strony Via del Teatro di Marcello i jest doskonale widoczna dla wszystkich kierujących się z Piazza Venezia w stronę monumentalnych schodów prowadzących na Piazza dell Campidoglio. Dzisiaj ponad poziom ulicy wystają tylko trzy kondygnacje kamienicy – drugie i trzecie piętro, a także mały kawałek czwartego. Parter i pierwsze piętro znajdują się w głębokim wykopie i można je dojrzeć jedynie wychylając się przez barierkę (ostrożnie!). Niestety zwiedzać można tylko drugie i trzecie piętro. Pozostałe są zamknięte i nawet z rezerwacją ich obejrzenie jest niemożliwe.
Insula u stóp Kapitolu nie jest typowym przykładem tego rodzaju budowli. W Internecie znajdziecie wiele rekonstrukcji podobnych budynków i wszystkie przypominają nieco XIX-wieczne kamienice czynszowe z podwórkiem-studnią na środku. Tymczasem omawiana dzisiaj insula była inna. Ponieważ dostawiono ją do zboczy Kapitolu, nie ma wewnątrz żadnego podwórka. Innymi słowy: nie ma czterech skrzydeł jak inne, a tylko jedno. Lecz pozostałe jej cechy doskonale wpisują się we wzorzec typowych insuli. Z zewnątrz elementem charakterystycznym był portyk wysoki na dwie kondygnacje. Co ciekawe, zapewne nie różnił się on od podcieni, jakie do dzisiaj możemy spotkać wielu miastach nad Morzem Śródziemnym. W Rzymie najbardziej znanym jego odpowiednikiem są wygięte w półkole podcienia przy Piazza Reppubblica, a jego dalekim echem nad Wisłą są podcienia placu Konstytucji i placu Zbawiciela w Warszawie.
Lecz wróćmy do naszej insuli. Najbardziej charakterystyczny jest w niej przede wszystkim pionowy podział funkcji i „prestiżu”.
Lokale na najniższej kondygnacji przeznaczono na cele użytkowe – sklepy i tawerny. Na zasadzie analogii z insulami w Ostii czy w z budynkami w Pompejach i Herkulanum zakładam, że ocienione portykiem pierwsze piętro było w jakiś sposób powiązane z lokalami gospodarczymi na parterze (wskazywałby na to także brak między tymi dwiema kondygnacjami murowanych stropów, które zastąpiono drewnianymi).
Ciekawe jest drugie piętro, ponieważ układ pomieszczeń sugeruje istnienie na nim jednego lub dwóch całkiem wygodnych apartamentów. Pokoje były dosyć przestronne i wysokie. Mieszkania otwierały się na taras ponad portykiem ocieniającym parter i pierwsze piętro, więc były zapewne widne. Niewykluczone, że ściany były kiedyś dekorowane, niestety z fresków i innych ozdób nie został żaden ślad. Nie sposób też ustalić przeznaczenia poszczególnych pokoi. Rzymianie nie przywiązywali wagi do definiowania funkcji pomieszczeń, jak my mamy w zwyczaju (salon, sypialnia, kuchnia, łazienka itd.). Pokoje zaspokajały różne potrzeby w zależności od sytuacji, więc dzisiaj w insuli nie wyróżniają ich żadne charakterystyczne elementy, jakich oczekiwalibyśmy od odrębnych części mieszkania.
Jednak największe wrażenie zrobiły na mnie pomieszczenia trzeciego piętra, które diametralnie różni się do kondygnacji niżej. Nie tworzą go przestronne mieszkania, lecz ciasne pokoiki na wynajem. Ich mieszkańcy nie mieli dostępu do tarasu, z jakiego korzystali lokatorzy piętra drugiego, więc komunikację zapewniał im ponury, ciemny korytarz przylegający bezpośrednio do stromej ściany Kapitolu, biegnący równolegle do fasady budynku. Lecz to nie wszystko. Ktoś mógłby sobie wyobrazić, że osoby wynajmujące te pokoiki miały przynajmniej odrobiną słońca wpadającego przez okno wychodzące na ulicę. Lecz tu czeka Was niespodzianka! Piętro było tak podzielone na pokoje, że większość z nich nie miała dostępu do żadnego okna. Miały one jedynie drzwi prowadzące na korytarz, do którego wpadało trochę światła z ulicy. A ponad drzwiami – maleńki lufcik. Trudno mi sobie wyobrazić życie w takich warunkach – w całkowitej ciemności, jedynie przy świetle kaganka i do tego w okropnym zaduchu, bo przecież wspomniany lufcik nie zapewniał rzeczywistej wymiany powietrza (dzisiaj trudno to sobie wyobrazić, ponieważ ściany dzielące te małe pokoiki zostały zburzone; pozostały po nich tylko ślady).
Br… Okropność! A przecież w takim jednym pokoiku mieszkało kilka osób. Zapewne, gdy rozłożyło się tam kilka materacy, nie było tam już jak się ruszyć. Bardzo to odległe warunki życia od tych, jakie mamy przed oczami, gdy wyobrażamy sobie życie rzymskiego patrycjusza w jego wytwornej domus.
Przewodniczka Marta wyjaśniła mi, że w całej insuli nie odkryto żadnych śladów instalacji wodociągowych ani sanitarnych.
Na marginesie dodam jako ciekawostkę, że na tym piętrze zachowały się fragmenty posadzki z małych cegiełek ustawionych na sztorc.
Na koniec jedna uwaga: zastanowiło mnie, że wbrew narzekaniom Witruwiusza na mierną jakość materiałów, z jakich budowano insule, i utyskiwaniom Juwenalisa na ich nietrwałość, insula przy Kapitolu zrobiła na mnie wrażenie bardzo solidnej. Ściany są bardzo grube, a poszczególne kondygnacje oddzielone mocnymi murowanymi sklepieniami (zauważyłem, że chyba tylko strop oddzielający parter od pierwszego piętra kiedyś był drewniany). Może więc narzekania starożytnych były nieuzasadnione? A może przeciwnie – insula dell’Ara Coeli przetrwałam, bo była solidniejsza od innych?
Insulę Ara Coeli obejrzałem dzięki współpracy z www.romasotterranea.it.