Rozdziały
Więcej treści
Dopiero I wiek p.n.e. i przejęcie „wiedzy kulinarnej” Greków zaowocowały wzrostem zainteresowania w kulturze rzymskiej żywnością, zaś ekspansjonizm i innowacyjność, typowa dla Imperium Romanum, wzbogaciły dotychczasowe treści o zalecenia w sprawie piekarstwa czy sposobów konserwowania żywności. Warto w tym miejscu w ramach ciekawostki wspomnieć, że np. określenie garum pochodzi z języka greckiego, po łacinie bowiem „wyrób” ów zwał się liquamen. Powszechnie jednak używano greckiego terminu. O garum jedak później.
Niewątpliwie najznaczniejszym pisarzem rzymskim, parającym się literatura kulinarną był niejaki Marek Gawiusz, zwany potocznie Apicjuszem. Jest autorem księgi kucharskiej „O sztuce kucharskiej ksiąg 10” (De re coquinaria libri X). Księga zawiera szereg terminów greckojęzycznych, a jej przepisy obejmują zarówno wymagających, jak i mniej wymagających smakoszów, co może świadczyć o kompilacji dzieła. Dzięki temu bezcennemu dziełu poznać możmy bogactwo starożytnych potraw i diety, której wpływ odnajdujemy jeszcze w późnym średniowieczu. Warto przytoczyć wzmiankę o śmierci Apicjusza, autorstwa Seneki:
Oto kiedy już sto milionów sesterców przepuścił na kuchnię, kiedy już liczne dary książąt i ogromne sumy z Kapitolu roztrwonił na poszczególne biesiady, wtedy dopiero przygnieciony długami, po raz pierwszy czuł się zmuszony zajrzeć do ksiąg rachunkowych i obliczył, że mu pozostaje dziesięć milionów sesterców. Jakby więc musiał żyć w ostatniej nędzy i głodzie, rozporządzając sumą dziesięciu milionów sesterców, trucizną zakończył życie.
– Seneka, O pocieszenieniu do matki Helwii, X
Apicjusz i garum
Apicjusz był wyśmienitym kucharzem i organizatorem przyjęć (przynajmniej tak go zapamiętano). Jego troska o jakość świadczonych usług powodowała, że osobiście nadzorował czym, jak i kiedy karmione były zwierzęta hodowlane przeznaczone pod nóż w jego kuchni. W sosach nie miał sobie równych, co przy nagminnie występującej kiepskiej jakości mięsa miało fenomenalne znaczenie. Od jego imienia w całym Cesarstwie małe bułeczki oraz ciasta i inne wypieki nazywano apikia lub apikania. Fantazja kulinarna podsuwała mu pomysły na potrawy z grzebieni kogucich, pięt wielbłądzich, czy języków różnych ptaków. Między innymi Apicjusz wynalazł nowy sposób przyrządzania wątróbki gęsiej: ptaki najpierw karmiono suszonymi figami, a do potrawy dodawano wina z miodem.
Niezwykle ważne w kuchni rzymskiej były sosy, a szczególnie jeden zwany z greki garum. Garum było dodatkiem niezbędnym w wykwintnej kuchni rzymskiej. Pojawia się w większości przepisów zachowanych w dziele „O sztuce kulinarnej” Apicjusza. Przyrządzano go następująco: do naczynia wrzucano małe ryby lub rybie wnętrzności (np. makreli, sardeli, sardynek, szprotek, barwen, sardeli czy krwi tuńczyka). Wszystko to solono i mieszano w dużym naczyniu z ziołami (jak koper, fenkuł, kolendra, seler, cząber, szałwia, ruta, mięta, lubczyk, tymianek, majeranek) i wystawiano na słońce nawet na miesiąc. W tym czasie w naczyniu zachodził proces fermentacji, podczas którego z ryb wydzielał się sok. Zawartość naczynia odcedzano, a otrzymany płyn liquamen wykorzystywano jako przyprawę.
Wagi rzymskie |
|
Dlaczego jednak stosowano garum, jeśli zapach był obrzydliwy? Wspomniana substancja odpowiada za smak umami. Jest to piąty smak, obok słonego, słodkiego, kwaśnego i gorzkiego (smak ostry nie jest smakiem, to podrażnienie nerwów przez substancje drażniące). Smak umami, którego receptory znajdują się głównie na wewnętrznej ścianie policzków odpowiada za wykrywanie potraw zawierających białko, takich jak bób, mięso, sery i inne. Bardzo duże ilości glutaminianu znajdują się w wodorostach, parmezanie, anchovies, sosie sojowym, grzybach czy w pomidorach. Sztucznie jest dodawany do kostek rosołowych, „potraw z torebki” czy przyprawach typu „maggi”. Produkty te znacznie wzbogacają smak potraw gdyż człowiek instynktownie szuka trzech smaków: słodkiego, który oznacza energię, kwaśnego, który oznacza witaminy i umami, który oznacza białko. Niewielki dodatek garum wzbogacał mdły smak kaszy jęczmiennej czy polewki z soczewicy. Garum nie produkowano w domach, ale w wyspecjalizowanych wytwórniach, umiejscowionych w pobliżu portów. Prawdopodobnie każda posługiwała się własnym przepisem, stąd składniki sosu mogły się różnić.
Rzymscy lekarze stosowali garum w przypadku niestrawności, owrzodzeń, ischiasu, gruźlicy i migreny. Garum było nawet używane jako składnik kosmetyków oraz do usuwania niechcianych włosów i piegów.
Garum produkowano w różnych odmianach, np. najwyżej cenione hiszpańskie garum sociorum wytwarzano tylko z makreli, a garum zwane krwistym – z krwi i wnętrzności tuńczyka. Producenci uwzględnili także wymagania zajętej przez Rzym Judei – na garum castimoniale składały się wyłącznie ryby mające łuskę, zgodnie z żydowskimi przepisami religijnymi. Wariantem garum mógł być sos nazywany muria.
Sos garum miał też różne domieszki. Rozcieńczony wodą nosił nazwę hydrogarum, zaś winem – oenogarum (popularne w Bizancjum). Po dodaniu ostrych przypraw i octu otrzymywano oxygarum, zaś oliwy – oleogarum.
Handel i produkcja garum były przedsięwzięciami bardzo zyskownymi. Cena tego sosu za czasów Juliusza Cezara w I wieku p.n.e. sięgała nawet 500 srebrnych sesterców za congius (3,27 litra). Znaleziska archeologiczne z Zatoki Lwiej wskazują, że morski handel garum odbywał się już w V wieku p.n.e.
Wytwórnie sosu były prawdopodobnie rozlokowane na całym wybrzeżu Morza Śródziemnego: w Italii, Galii, Iberii, Azji Mniejszej, Libii. Najbardziej cenione było garum sociorum z Kartageny i Kadyksu w prowincji Hispania Baetica, gdzie było głównym towarem eksportowym do Rzymu. Również wysoko ceniony był sos wytwarzany w Luzytanii (dzisiejsza Portugalia), wysyłany bezpośrednio z portu Lacobriga (dzisiejsze Lagos). Dawną wytwórnię sosu garum można zwiedzać w dzielnicy Baixa, w centrum Lizbony. Znanymi miejscami produkcji garum były także Pompeje. Inne porty, w których znajdowały się wytwórnie, to m.in. Leptis Magna i Claomenae. Rzymskie ruiny przetwórni ryb, w których wytwarzano garum, znajdują się również w Maroku, m.in. w Liksus.
O sztuce kulinarnej
Wspomniane dzieło kulinarne Apicjusza – „O sztuce kulinarnej ksiąg dziesięć” (De re coquinaria libri decem) zawiera ok. 450 przepisów, zgrupowanych w dziesięciu księgach, noszących tytuły:
- Epimeles – Zapobiegliwy gospodarz (w polskim przekładzie Zapobiegliwy kucharz)
- Sarcoptes – O potrawach z siekanego mięsa
- Cepuros – Ogrodnik (O potrawach z warzyw)
- Pandecter – O potrawach różnych
- Ospreon – O potrawach z warzyw strączkowych
- Tropetes – Ptactwo (O potrawach z drobiu)
- Polyteles – Smakosz (O potrawach wykwintnych)
- Tetrapus – Czworonogi (O potrawach z czworonogów)
- Thalassa – Morze (O potrawach z fauny morskiej)
- Halieus – Rybak (O sosach do ryb)
Pożywienie i posiłki
Podstawowym składnikiem obiadu Rzymianina był chleb z różnych rodzajów mąki: chleb czarny (panis rusticus, plebeius), chleb biały (panis secundaris) i najdelikatniejszy chleb luksusowy (panis candidus, mundur). Nie brakowało jarzyn, sałaty, kapusty, porów, ciecierzycy, bobu (gotowany, prażony), koziego sera i oliwek. Ceniono mięso wołowe oraz różnego rodzaju dziczyznę (m.in. mięso z jelenia i dzikiego osła), ale najbardziej lubiono dania z ryb.
Typowy dla kuchni rzymskiej był zwyczaj łączenia słodkich smaków ze słonymi, mieszania w jednym naczyniu octu i mięty, miodu i gotowanego moszczu puree owocowym. W piwnicach w małych terakotowych amforach przechowywano cenny sos rybny, garum, stosowany do przyprawiania potraw. Przy stole nigdy nie brakowało owoców (jabłek, gruszek, winogron) i grzybów. Rzymianie robili też proste placki z mąki, które przypominały nieco podpłomyki. Bogatsi obywatele każdy oficjalny posiłek zaczynali od jajek (stąd łacińskie przysłowie ab ovo – od jajka, oznaczające, że daną rzecz trzeba wyjaśniać od początku).
Rzymianie niższego stanu jedli śniadanie złożone z chleba, sera, oliwek; lubiono także maczać chleb np. w winie. Starano się zjeść wystarczająco, aby móc cały dzień pracować. Na obiad zwykle albo nie było czasu, albo pieniędzy. Więc kolejny posiłek był przed snem i zwykle był raczej skromny. Jeżeli jadano w domu korzystano ze stołka/krzesła i stołu. Zwykle gotowano pszenicę, aby zrobić jakiś rodzaj kaszy. Owsianka była bardzo mdła, więc często dodawano dodatkowe składniki, urozmaicające smak. Czasami z mąki pszennej robiono chleb, jeśli było ich stać na piec. Jednak ogólnie rzecz biorąc, biedni Rzymianie jedli bardzo mało mięsa i często niegotowane jedzenie. Ze względu na brak kuchni korzystano z publicznych knajpek.
Zwyczaje żywieniowe Rzymian z wyższych warstw społecznych były znacznie bardziej urozmaicone. Zwykle jadali oni trzy posiłki dziennie. Rano lekkie śniadanie (ientaculum): chleb, wino, czasem ser, jajka, owoce i miód. W południe lekki obiad (prandium): na bazie jajek, owoców i zieleniny. Głównym posiłkiem była kolacja. Mogła rozpocząć się już późnym popołudniem i przeciągnąć się na całą noc. Po obfitych przystawkach (gustationes) podawano liczne dania (ferculae), podlane multum, zalewą z wina i miodu.
Bogaci Rzymianie rozpoczynali obiad od przekąsek, wśród których pierwszą były jajka. Na deser podawali owoce. Stąd powiedzenie: „od jajka do jabłek (owoców)” (ab ovo usque ad mala). Główny posiłek stanowiły dania mięsne lub rybne z warzywami. Wszystko to obficie zakrapiano winem z dodatkiem miodu. Rzymianie byli dla kobiet łaskawi, dopuszczali je do udziału w przyjęciach. Przed ułożeniem się na łożach biesiadnych goście zdejmowali buty, a niewolnicy myli im nogi. Wystawność i przepych uczt rzymskich przeszły do historii. By poskromić rozrzutność, wprowadzono ustawy mające ukrócić zbytek. Wiemy o siedemnastu takich aktach prawnych ustalających maksymalną liczbę zaproszonych gości, a także przedstawiających długie listy potraw zakazanych lub dopuszczanych do konsumpcji tylko w wybrane dni roku. Większość ustaw, począwszy od Lex Fannia (161 p.n.e.), wyznaczało także górną granicę kosztów, jakie można było ponieść na organizację uczty. Ustawa Fanniusza mówiła tu o okrągłej sumie 100 asów. Autorzy niektórych z tych ustaw (np. Lex Didia z roku 143 p.n.e.) posuwali się nawet do karania gości przyjmujących zaproszenie na zbyt wystawną ucztę lub nakazu organizowania przyjęć przy otwartych drzwiach (Lex Orchia 182 p.n.e.). Rzecz jasna, każda kolejna ustawa prowokowała tylko, co sprytniejszych patrycjuszy do znajdowania sposobów, by ją obejść. Tak więc skoro w ustawie Fanniusza zakazuje się podawania potraw z ptactwa z wyjątkiem drobiu, z tym jednak zastrzeżeniem, że kur nie wolno tuczyć, zmyślni Rzymianie zaczęli tuczyć koguty, odkrywszy zarazem, że smakują wyborniej od żeńskich przedstawicielek tego gatunku.
Rzymscy możni w swoich kuchniach mieli olbrzymie liczby służących i kucharzy, którzy służyli w czasie organizowanych uczt. O tym fakcie wspomina Seneka Młodszy:
W szkołach retorów i filozofów panuje pustka. Lecz jakże ludne są za to kuchnie, ileż to młodzieży tłoczy się wokół kuchennych palenisk w domach różnych utracjuszów! (…) Na bóstwa dobre! Iluż to ludzi zatrudnia jeden brzuch!
– Seneka Młodszy, Listy, 95, 23
Warzywem, który był bardzo popularny w Rzymie był czosnek (allium). Rzymianie czosnek uprawiali w specjalnych ogrodach tzw. Alliotum. Hipokrates zalecał roślinę jako lekarstwo w schorzeniach układu pokarmowego i oddechowego. Inni medycy zalecali stosować allium jako panaceum na trąd, choroby umysłowe, zatrucia, złe uroki i zaklęcia. Wzmacniał on sprawność bojową żołnierzy na polu bitwy (powszednim pożywieniem żołnierzy było tzw. moretum, sporządzone z utartego czosnku z octem, oliwą i orzechami. Od rzymskich legionistów potrawę przejęli później Iberowie oraz Gallowie), wzmacniał wigor zarówno mężczyzn jak i kobiet w domowych pracach.
Rzymianie poświęcili czosnek bogini płodności Ceres. Sporządzali z niego preparaty, które miały działać jako afrodyzjaki. I tak np. zachwalano stosowanie allium w postaci zmiażdżonej, zmieszanej z białym winem i truflami bądź tymiankiem. Popularny też był napój miłosny na bazie czosnku z dodatkiem kolendry. Łożnice starożytnego Rzymu przesiąknięte były wonią czosnku, miał on przydać miłości ognia i pożądania. Nawet Owidiusz w „Sztuce kochania” wspomina o jego intymnym działaniu.
Rozmaite zgagi, wzdęcia, rozwolnienia na przemian z zatwardzeniami były prawdziwą udręką Rzymian wysokich sfer, którzy objadali się na potęgę w trakcie uczt. Ponadto uważa się, że podczas wypraw wojennych Cezara bywało i tak, że skutkiem dręczących obozy zatruć pokarmowych i biegunek więcej żołnierzy dokonywało żywota w latrynach niż na polu walki. Śmieszny fragment utworu Marcjalisa o tej tematyce poniżej:
Na Kapitolu, w modłach zatopiony,
Głębokie bogu oddając pokłony,
Eton nie wstrzymał brzydkiego odgłosu,
Ludzie się śmieli, ale pan niebiosów,
Bardziej zgorszony niż do śmiechu skory,
Kazał mu w domu jeść przez trzy wieczory.
Odtąd nie mogąc zapomnieć o wstydzie,
Ilekroć biedak na Kapitol idzie,
Wszędzie po drodze wstępuje do latryn,
I tam na zapas głośno puszcza wiatry,
A potem jeszcze, na wszelki wypadek,
Zanosząc modły – mocno ściska zadek– Marcjalis, Epigramy, XII 7
Wśród produktów żywnościowych rozróżniano, aż 49 gatunków mięsa. Znano także liczne produkty mleczne i sery. Ciekawostką jest, że Rzymianie nie lubili masła, który uważali za barbarzyński2. Masła używali do smarowania kół, aby nie skrzypiały i nie tarły. Poza tym barbarzyńcy używali masła jako balsamu do włosów, co mogło budzić niesmak u Rzymian.
Uczta
Główny posiłek Rzymian, cena („uczta”), spożywany był zazwyczaj późnym wieczorem. Niejednokrotnie te wieczorne posiłki, na które spraszano przyjaciół lub ważne osobistości, urozmaicone były wszelakimi rozrywkami, a ich przepych i wystawność przeszły do historii, jak choćby uczty Lukullusa.
Ucztę spożywano w jadalni (triclinium), a biesiadnicy jedli i rozmawiali, półleżąc na sofach. Sofy otaczały z trzech stron główny stół z potrawami i napitkami, roznoszonymi przez niewolników do poszczególnych gości. Umieszczenie konkretnych osób na poszczególnych sofach wiązało się z ich statusem społecznym, lub chęcią wyróżnienia ich przez gospodarza. Zgodnie ze starym zwyczajem – zaproszonemu gościowi – mogło towarzyszyć dwóch niezaproszonych, zwanych „cieniami” (umbrae).
Właściwą ucztę poprzedzał wybór swoistego króla uczty (rex bibendi), o ile nie był nim sam gospodarz, lub osoba znana i uznana przez współbiesiadników. Wyboru dokonywano rzutem kości do gry: najlepszy rzut – zwany Venus – wyznaczał mistrza ceremonii spośród innych, próbujących szczęścia gości. Rex bibiendi kierował zabawami towarzyskimi, występami zaproszonych artystów, ofiarami składanymi Bogom, proponował tematy rozmów, a także określał stosunek, w jakim miało być mieszane wino z wodą. Ponadto musiał zapewnić, aby żadnemu z biesiadników nie zabrakło wina w pucharze.
Sama uczta składała się z trzech głównych części:
- przekąsek (gustatio – wśród nich jajka – ova);
- właściwego posiłku – cena (primae mensae) – (wielokrotnie z dużą ilością dań o wyszukanym smaku, kształcie i rozmaitości – pieczone ryby, mięsa, jarzyna, warzywa);
- na koniec – z deseru (secundae mensae czyli „drugi stół”) składającego się przede wszystkim ze świeżych owoców np. jabłek (mala), suszonych owoców, fig, orzechów.
Po deserach następowała zalegalizowana obyczajem popijawa – commisatio. Jeden z gości dawał wtedy hasło (Prosit!!! ) do wznoszenia toastów i określał ilość wina niezbędną do ich spełnienia.
Nie używano sztućców poza nożami, które służyły głównie do krojenia mięsa. Właśnie kolejność spożywania dań –od jajka do jabłka – jest źródłem znanego powiedzenia „Ab ovo usque ad mala”, mającego dzisiaj znaczenie w stwierdzeniu „(zrobić coś) od poczatku do końca”. Na zakończenie dodajmy, że tak popularne obecnie na południu Europy owoce cytrusowe nie stanowiły „menu” uczt – przywędrowały one do Europy z Azji i to na długo przed odkryciem Ameryk. Rzymianie ich nie znali, choć w II wieku n.e. uprawiano już owoc z tej rodziny – cedrat.
Same uczty stały się obiektem opisów literackich, jak u Marcjalisa:
Najpierw będzie sałata dobra na żołądek
I młode pędy porów, świeżo ścięte z grządek,
potem-zamiast serdeli-tuńczyk, ale suto
Obłożony jajkami i zieloną rutą.
Dostaniesz także jajka pieczone w popiele,
W kominie na Velabrum uwędzony serek
I oliwki piceńskie obmyte przez deszcze
Wino
W apteczce, tudzież spiżarence, każdego szanującego się Rzymianina nie mogło zabraknąć wina. Wina wszelkiego rodzaju, wszelkiej barwy, o przeróżnych dodatkach. Oczywiście nie tylko Rzymianie cenili ten „życiodajny” trunek. Egipcjanie, Sumerowie, Grecy, Izraelici – oni także potrafili docenić jego cudowne właściwości.
Już tysiące lat temu Egipcjanie dodawali zioła do wina, by przekształcić alkoholowy napój w środek leczniczy. Ponadto kultury Sumerów i Babilończyków, podobnie jak Egipcjan, uważały wino za napój magiczny, pozwalający zbliżyć się do bogów. Kapłani pełnili rolę medyków, więc lecznictwo było ściśle związane z religią. Równocześnie rozróżnienie między lekarstwem, a środkiem odurzającym, było dość niejasne i trudno wykluczyć, że czasem to lekarz, nie pacjent, je przyjmował. Szkoda, że żadne z ocalałych źródeł nie wspomina ani słowem na temat jak Babilończycy zapatrywali się na wpływ wina na wątrobę, która według nich była siedliskiem umysłu i duszy.
Starożytni Grecy wino traktowali jako istne panaceum. W lecznictwie stosowano je równie często białe lub różowe jak czerwone. Wina białe i „żółte” stosowano w przypadku omdleń. Słodkie czerwone wina „napełniały żyły gęstą krwią”, białe miały krew oczyszczać. Duże ilości wina działać miały jako antidotum na trucizny pochodzenia roślinnego nawet opium, akonitynę czy trujące grzyby. Pito najczęściej wina bardzo młode ze względu na problemy z przechowywaniem i ich kwaśnienie. Zwykle doprawiane, żeby zamaskować wady. Dodatki do wina były często ważniejsze niż sam nośnik, którego jakość bywała nienajlepsza. Podawano je prawie zawsze rozcieńczone wodą w stosunku 2:3 lub 3:5. Wyjątkiem były uczty ku czci Dionisosa i specjalne zalecenia lekarskie. Generalnie picie wina bez wody uważane było jednak za barbarzyństwo.
Starogreckie teksty medyczne obfitują w całe mnóstwo przepisów na wina doprawiane, niektóre z nich trzeba przyznać, dość zaskakujące. Oto przykłady:
- wino z mlekiem, burakiem i gotowanymi ogórkami zalecane przez Hipokratesa na biegunki;
- winny wyciąg z owoców szczawiu zalecał Dioskurides przeciw biegunkom, różnym chorobom przewodu pokarmowego, a nawet ukąszeniom skorpiona;
- wina słone mające właściwości przeczyszczające (z dodatkiem – sporym – morskiej wody);
- wina miodowe, najczęściej z dodatkiem ruty;
- wina żywiczne stosowane jako środek przeciwkaszlowy, przeciw nieżytom, zapaleniom, biegunkom i krwotokom. Dzisiejsze greckie wino „retsina” jest jedyną kontynuacją tej tradycji;
- wina smołowane – rozgrzewające, wspomagające trawienie, poprawiające humor, przeciwbólowe, przeciwzapalne, pomocne w przypadkach wrzodów wewnętrznych, złamań, skurczów, wymiotów, wiatrów, kaszlu i astmy;
- wino z rzepą i jałowcem, które, miało pomagać żołnierzom odzyskać siły po bitwie;
- wino z mirtem stosowane w chorobach narządów rodnych i jelit (rzymskie mirtydenum);
- wino z piołunem stosowane jeszcze przez wieki potem jako środek na trawienie;
- wino zawierające oman miało zwiększać wydzielanie żółci i działać odkrztuśnie (rzymskie nectaule);
- wreszcie wina aromatyzowane zawierające ekstrakty owocowe np. gruszki, wiśni, pigwy – stosowane jako ogólnie wzmacniające.
Pomysłem Hipokratesa było aromatyczne wino zaprawione cynamonem i dosłodzone miodem – napój ten nazywany „hipokrasem” miał rozgrzewać, dezynfekować i leczyć najróżniejsze choroby.
Jedną z najbarwniejszych postaci historii starożytnej medycyny był Asklepiades z Bitynii. Pierwszy grecki lekarz, który zrobił karierę w Rzymie w II wieku p.n.e. Rzecz niełatwa, bo przed podbiciem Grecji funkcja medyka w ogóle tam nie istniała, a pierwsi greccy lekarze – niewolnicy traktowani byli z rezerwą. Jego głównym i najlepszym lekarstwem na wszystkie choroby było picie wina; w różnych dawkach i różne jego rodzaje. Na bezsenność wręcz zalecał regularne upijanie się. W chorobach ostrych nie pozwalał się kłaść i nie zalecał diety. Był ponadto zwolennikiem wodolecznictwa. Zalecał regularne spacery, konną jazdę, masaże i „ruchy bierne” – spacer w lektyce, huśtawkę czy huśtawkę w wiszących łóżkach. Najwidoczniej jednak musiało to w jakiś sposób pomagać, gdyż Asklepiades cieszył się do końca życia ogromną popularnością i szacunkiem pacjentów.
W I wieku n.e. grecki lekarz z Cylicji, pozostający w służbie cesarzy rzymskich, Pedanios Dioskorides, autor sławnego traktatu „O środkach leczniczych ksiąg pięcioro” tak pisał w jednej z owych ksiąg:
Wszystkie nie zmieszane i proste wina łatwo się wchłaniają, mają właściwości rozgrzewające, pobudzają apetyt, są dobre dla żołądka, mają właściwości odżywcze, działają nasennie, sprawiają, że ciało ma ładne zabarwienie. Pite w umiarkowanych ilościach, pomagają na wszelkiego rodzaju zatrucia, a także na ukąszenia jadowitych węży. Są dobre na długotrwałe wzdęcia, na czkawkę i na biegunkę…
– Pedanios Dioskorides, O środkach leczniczych ksiąg pięcioro
Piliniusz Starszy w swojej „Historii Naturalnej” również zachwala picie wina. Jak zwykle uczony podróżnik swój wykład rozpoczyna od spostrzeżeń tyleż słusznych, co oczywistych: „Wino zażyte w niewielkiej ilości wzmacnia siłę mięśni, ale wypite zbyt obficie osłabia je, podobnie i oczy. Pobudza żołądek i dodaje apetytu, lżejszymi czyni smutki i troski, wypędza mocz i chłód, wywołuje sen. Poza tym uśmierza wymioty”. Następnie podaje kilka cennych rad praktycznych: jeśli chcemy przytyć lub usunąć zatwardzenie, popijajmy wino w trakcie posiłków; jeśli natomiast zależy nam na schudnięciu lub wstrzymaniu biegunki, pijmy po jedzeniu. „Picie wina na czczo, które weszło ostatnio w modę, jest rzeczą bardzo szkodliwą dla kogoś, kto ma się brać do interesów i potrzebuje przy swojej pracy przytomności umysłu”. I jak zwykle na koniec serwuje nam sporą dawkę naukowych przesądów, bezkrytycznie skompilowaną z rozmaitych źródeł: „Pić wino nie zmieszane z wodą radzi Hezjod przez dni dwadzieścia przed wschodem Psiej Gwiazdy i tyleż dni potem. Takie wino jest lekarstwem przeciw zatruciu cykutą, koriandrem, wilczym korzeniem, jemiołą, opium, rtęcią, przeciw ukąszeniom pszczół, ós, szerszeni…” – tu następuje cała lista rozmaitych kąśliwych przedstawicieli fauny. „Chorym na serce pomaga wino czyste przyłożone na gąbce na lewą pierś, na wszystko zaś doskonale robi wino białe starzejące się. Ciepłe wino wpływa korzystnie na siły męskie, bydłu wlane do pyska za pomocą rogu usuwa zmęczenie. Małpy i czworonogi mające palce, podobno przestają rosnąć od momentu, kiedy się przyzwyczają do picia czystego wina”. Nie wyciągajmy jednak z badań Pliniusza wniosku, że małpy nadużywające alkoholu były w Rzymie zjawiskiem powszechnym.
Rzymianie, gdy tylko zniszczyli Kartaginę w połowie II wieku p.n.e., poczęli studiować prace tamtejszych specjalistów w dziedzinie uprawy winorośli Senat polecił przetłumaczyć je na łacinę, a Katon Starszy posiłkując się nimi napisał swe dzieło De Agri Cultura, dając tym samym Rzymianom pierwsze dzieło o podstawach uprawy ziemi. Uprawy winorośli w Italii oraz Afryce rozmnożyły się, a eksport wina do Galii i Iberii stał się podstawą wymiany handlowej z tymi krajami. Co przyniosło zresztą w późniejszym czasie doniosłe skutki polityczne. Zacytujmy źródło najwcześniejsze: „Prawa” Platona. Tak oto pisze wielki grecki filozof: „…powiedzmy może jeszcze coś więcej o upijaniu się, nie jest to, bowiem błaha sprawa i jej rozstrzygnięcie wymaga tęgiego prawodawcy. I nie mówię tutaj o piciu wina w ogóle, ale o upijaniu się. Czy należy postępować tak jak Scytowie i Persowie, a także Kartagińczycy, Celtowie, Iberowie i Trakowie?”. Diodor Sycylijski wspomina o nieopanowaniu w spożyciu tego trunku, piciu go w dużych ilościach bez rozcieńczania, oraz opisuje dziki szał który ogarnia Celtów po takim pijaństwie. Ogromne zapotrzebowanie na wino w krajach celtyckich zobrazować może przelicznik stosowany w transakcjach tym towarem: jedna amfora wina za jednego niewolnika.
Rzymski historyk Tytus Liwiusz tak przedstawiał mieszkańców Galii: „Najadłszy się i opiwszy winem połkniętym w pośpiechu, gdy noc nadejdzie, kładą się pokotem jak dzikie zwierzęta nad brzegiem wód, bez obwarowania, posterunku i straży”. Już w czasach wojen punickich, gdy w roku 251 n.e. brat Hannibala, Hazdrubal rozłożył się obozem pod Panormos, Rzymianie potajemnie dostarczyli jego celtyckim sprzymierzeńcom ogromne ilości wina. Następnego dnia na śpiący obóz uderzyły legiony. Nieprzytomni Celtowie nie byli w stanie stawić jakiegokolwiek oporu. Nie był to odosobniony przypadek. W czasie drugiej wojny punickiej wojska Rzymu w bitwie pod Metaurem (207 p.n.e.) kolejny raz rozbiły armię dowodzoną przez Hazdrubula. W starciu nie brała udziału część Celtów, która była zbyt pijana i została w obozie. Skończyło się to dla nich tragicznie. Jak wspomina Polibiusz, zwycięscy żołnierze zastali ich w obozie oraz „wielu Celtów pijanych i śpiących na posłaniu zabijali jakby zwierzęta ofiarne”. W późniejszym okresie, już po podboju Galii i Iberii tam właśnie zakładano nowe winnice, by sprostać coraz większemu zapotrzebowaniu na wino w Imperium, w tym w samej Italii. Jak pisze Pliniusz, w tym czasie Iberia stała się najważniejszym eksporterem wina do Rzymu. Rozpoczął się też pierwszy eksport win z Galii Narbonensis. W Galii zaczęto sadzić nowo wyhodowaną odmianę biturica, protoplastę dzisiejszych odmian Cabernet.
Pliniusz pisał: „Na polach Kampanii winorośl oplata pnie topoli. Obejmując drzewo niby małżonka miłosnym uściskiem, pnie się kolankowata liana z gałęzi na gałąź aż po wierzchołek, tak wysoko, iż najemnemu pracownikowi winnicy snadź stos żałobny i grób za całą zapłatę stanie”. Rzymianie pili przede wszystkim aminaea, z uwagi na moc wina, tężejącego z wiekiem. Surcula przekwita w sposób łagodny i dobrze się przechowuje. Lympa to wino czerwone, zwykłe, o czystej barwie i nie mające osadu, zaś confusum to mieszanka win wytrawnych i słodkich.
Najsławniejszym chyba winem Rzymu był falern, która to nazwa obejmuje gatunki produkowane na obszarze rozciągającym się od południowych granic Lacjum po rzekę Wolturnus, a ściślej od siedemnastej mili Via Appia od Kapui do szóstej mili tej drogi do Sinuessy. Horacy i Katon Starszy Cenzor uwielbiali falernę, a Pliniusz Starszy uważał je za naturalne lekarstwo. Wergiliusz w „Georgikach” pisał: „Więc żadne wino nie może porównywać się z falernem” (Nec cellis ideo contende Falernis). Jego biała odmiana to vinum album phalanginum. Pierwsze wzmianki o winach z Ankony pochodzą z „Historii Naturalnej” Pliniusza Starszego. Stwierdził w swoim dziele, że z Ankony pochodzą najlepsze wina znad Adriatyku. Zacytował go jego siostrzeniec, Pliniusz Młodszy w swoich „Listach”. Pliniusz Starszy chwalił także wino caecuban z Lacjum.
Ciekawostką jest, że najwyżej cenione były wina aromatyzowane, aromatites i mirris. Wina te mieszano z mirrą lub nardem, a także z trzciną i żywicą rzucaną do moszczu w postaci kuleczek. W ten sam sposób mieszano z winem także imbir, cynamon, strączyniec, szafran, palmę i kopytnik. Przez wygotowywanie moszczu otrzymywano defritum, caraenum lub sagra, czyli wino warzone, używane do wzmocnienia słabszych win poprzez swą wyższą zawartość cukru. Gustaticum to aperitif, pity przed jedzeniem, jak wszystkie rzymskie wina lecznicze składający się z wina mieszanego z miodem tymiankowym. Owo melthyminum odznaczało się złocistą barwą i ciągnęło się cienkimi nitkami. Biedniejsi pijali passum czyli wino z rodzynek. Wina ówczesne często miały posmak żywicy, stosowanej do uszczelniania amfor oraz dodawanej dla uzyskania większej trwałości.
Niezwykle popularne w Rzymie były wina miodowe. Przykładem takiego wina było Massilitanum, mocne wino, które cesarz Galien niezwykle uwielbiał i cenił za smak i korzystny wpływ na zdrowie. Innego zdania był poeta Marcjalis, który twierdził że było ono tak złe, że należałoby podać je bezdomnym jako truciznę. Czasami wino serwowane było z dodatkiem euphrosynum czy hiera botane – tajemniczymi boskimi roślinami.
Chętnie pijano także Turricuar – białe wytrawne wino, które Rzymianie z chęcią spożywali przy rybie lub ostrygach. Wino miało żółtawy kolor i miało dodatek wody morskiej. W smaku przypominało śliwki i dziś sami możemy je przygotować przy pomocy zachowanego przepisu rzymskiego agronoma Lucjusza Columella.
Innym rodzajem wina było Falernum, które powstawało z winogron rosnących na południowych zboczach góry Falernus. Było szczególnie cenione i uważane za ekstrawaganckie. Miało barwę bursztynu i było białym winem. Napój przechowywano przez 15 do 20 lat w glinianych amforach i im był starszy tym doskonalszy. Cenili go cesarze, którzy kazali go sobie podawać w kryształowych dzbanach.
Wszędzie, gdzie Rzymianie docierali, zakładali winnice, ponieważ uwielbiali wino. Jesienią podczas winobrania dojrzałe owoce zbierano do koszy.
Jak wyglądała produkcja wina? Zazwyczaj sok z winogron wyciskali niewolnicy przy pomocy gołych stóp w ogromnych kadziach. Często podczas deptania dla równowagi podtrzymywali się za ręce i podpierali się kijami. Wydobyty sok spływał do basenu. Podczas fermentowania był wybierany i wlewany do 400-litrowych glinianych garnków. Do soku dodawano miód, tymianek, pieprz i inne przyprawy. Pracownicy mieszali miksturę przy pomocy kijów owiniętych koprem. Po sześciu dniach do trzech tygodniach mieszanka ulegała fermentacji i zamieniała się w czerwony 12 procentowy napój alkoholowy. Wino było zdatne do picia przez dziesięć dni. Rzymianie pili wino ciepłe i rozcieńczone wodą. Do wyciskania soku stosowano także specjalne prasy.
Win raczej nie przechowywano w piwnicach, lecz na górnych piętrach domów, w pobliżu przewodów kominowych, by wino mogło przesiąknąć zapachem dymu, który to smak wysoko sobie ceniono. Jak podaje Pliniusz Starszy: następnego dnia po piciu, do sześciu godzin bolała głowa. Na szczęście ten sam autor podaje nam antidotum na tą dolegliwość – sowie jaja. Skuteczne, jak potwierdziły współczesne badania. Podobno stosowano także garum (liquamen), sos ze zgniłych ryb wraz z wnętrznościami macerowanych w soli, będący ponoć także afrodyzjakiem. Ponadto Pliniusz Starszy twierdził: „Jeśli dobrze się zastanowić, to widać, że nic człowieka nie zaprząta w życiu bardziej niż wino; jak gdyby natura nie obdarzyła nas najbardziej zbawiennym napojem, dając nam wodę, którą piją wszystkie inne zwierzęta!”
Dla Rzymian większym problemem było zaopatrzenie w wodę niż w wino. W niektórych miastach woda była racjonowana, podczas, gdy na jednego żołnierza przypadało około 2, 5 litra wina dziennie. W tawernach lepiej było spożyć wino, niż wodę kiepskiej jakości. Według Rzymian generalnie wino postrzegane było jako lek. Kwasy i alkohol zawierające się w winie hamowały rozwój patogenów i bakterii, co też gwarantowało lepsze zdrowie; dlatego też rzymscy legioniści mieli wymóg picia litr wina dziennie. Warto jednak nadmienić, że antyczne wina były znacznie mocniejsze od nam współczesnych. Sok z winogron bardzo szybko stawał się winem z powodu braku chłodzenia lub konserwantów. W tym celu, aby nie upijać się na potęgę dolewano do wina stosowną proporcję wody – przyjęło się stosować proporcję 3:1. Zwyczaj rozcieńczania wina Rzymianie przejęli od Greków. Zaznaczyć należy jednak, że w proporcjach należało zachować umiar. Zachowały się rzymskie graffiti prezentujące niezadowolenie niegdysiejszych klientów z powodu zbyt dużej ilości wody w trunku.
W celu poprawy smaku wina pojawiały się różne pomysły, niekiedy dość dziwaczne. I tak Pliniusz Starszy rekomenduje dodanie do wina morskiej wody, aby wino było łagodniejsze i wykwintniejsze. Katon Starszy z kolei lubił wino z kroplą świńskiej krwi i szczyptą pyłu marmuru.
Wino w świecie rzymskim pite było przez wszystkich: od bogatych po biednych, od żołnierzy po żeglarzy. Według archeologa i winiarza Herve Durad legioniści nie przejmowali się, kiedy wino przyjmowało po dłuższym czasie dojrzewania smak octu. Napój ponoć dodawał energię. Wiemy ponadto, że Rzymianie grali w tzw. „gry alkoholowe”. W jednym z domów w Pompejach ukazano osobę wciąż pijącą wino, kiedy jego towarzysz osunął się już na sofę.
Niektórzy producenci wina na tyle doceniali swoje trunki, że kazali wyryć inskrypcję typu „nektar – słodkie winogrona” czy „dar Bacchusa” na swoich prasach do wina. Ponadto na swoich budynkach produkcyjnych umieszczali listę win oraz ich ceny.
Poniżej przepis z dzieła Apicjusza – De re coquinaria na wyborne wino korzenne.
Przyrządzanie wybornego wina korzennego: najpierw wlewa się do miedzianego naczynia dwa sextarii wina a następnie dolewa się piętnaście funtów miodu. W trakcie warzenia miodu zagotujesz wino. Miód z winem podgrzewa się na wolnym ogniu z suchego drewna i miesza drewnianą łopatką. Jeżeli zacznie wrzeć, spryskuje się go niewielką ilością wina, ale również przestaje on wrzeć po zdjęciu z ognia. Kiedy wystygnie ponownie się go podlewa. Czynność tę należy powtórzyć trzykrotnie i dopiero wtedy – po zdjęciu miodu z ognia – odszumować go. Następnie dodasz cztery uncje mielonego pieprzu, trzy scipuli mastyksu, po jednej dragma krokusa uprawnego i liści lauru, pięć prażonych pestek daktyli i tyle samo daktyli nasączonych winem. Wcześniej jeszcze dolejesz stosowną ilość wina do odpowiedniej jakości, aby mieszanka była łagodna. Kiedy to wszystko zrobisz dolejesz osiemnaście sextarii słabego wina. [Niektórzy] dla poprawienia jakości dodają węgli drzewnych.
– Apicjusz, De re coquinaria, I
Piwo
W tamtych czasach powszechnie pito piwo, które obecne było od Egiptu aż po krainy barbarzyńców. Sami Rzymianie raczej gardzili tym napitkiem, jako barbarzyńskim wynalazkiem i de facto psuciem dobrego ziarna do „głupich” celów; zwłaszcza gdy pijano wino. Ale zarówno Tacyt jak i Pliniusz Starszy wspominają o powszechnym zwyczaju raczenia się przez Galów i Germanów „odurzającym trunkiem produkowanym z namaczanych ziaren”3. Rzymianom ten napój nie odpowiadał ponieważ (w tamtych czasach) był cierpki (czasami dla smaku dodawano miód, daktyle, zioła) w smaku. Ponadto produkowany był na miejscu do spożycia od razu i nie nadawał się do przechowywania. Co ciekawe jednak w I wieku p.n.e. Juliusz Cezar w swoim dziele „O wojnie galijskiej” pisał o piwie galijskim. Ponieważ Cezar nie przepadał za rzymskim winem, więc on i jego żołnierze pijali dostępne na miejscu piwo, które zresztą niebywale im zasmakowało. Właściwościom piwa Cezar przypisywał nawet niezwykłą waleczność i odwagę Galów. Dzięki przyszłemu dyktatorowi piwo zyskało wielu zwolenników w Rzymie, choć nigdy nie zajęło tej samej pozycji co wino.
Defrutum i problemy z ołowiem
Defrutum (lub carenum lub sapa) był to sok z winogron (tzw. moszcz), który gotuje się z przyprawami aż zgęstnieje i nabierze słodkiego smaku. Tak przygotowana substancja służyła w antycznym Rzymie za słodzik. Normalne wino dla Rzymian było zbyt gorzkie i cierpkie, dlatego też postanowili słodzić je defrutum. Gotowano moszcz do tego momentu, aż płyn w naczyniu zmniejszył swoją objętość do 2/3 pojemności (carenum), do połowy (defrutum), lub do 1/3 (sapa). Słodzik ten dodawano także do owoców oraz mięsa, tym samym konserwując je na wypadek dłuższej podróży; na zimę za pomocą defrutum i miodu konserwowano pigwy i melony. Defrutum mieszano także z garum i otrzymywano w ten sposób niezwykle popularną przyprawę oenogarum.
Co ciekawe, gdy gotowano sok w naczyniach z ołowiu, uwalniał się cukier ołowiany (octan ołowiu II), substancja silnie toksyczna i trująca. Zatrucia te jednak nie są natychmiastowe, zawsze mają przebieg przewlekły. Ołów z ludzkiego organizmu jest usuwany bardzo powoli, gromadzi się przede wszystkim w kościach i krwi (a z nią wędruje do wszystkich narządów). Skutkami jego długotrwałego przyjmowania może być wiele chorób: arytmia serca, choroby nerek, anemia, niewydolność krążenia, która prawie zawsze prowadzi do śmierci.
Gdy badano szczątki mieszkańców Imperium Rzymskiego, archeolodzy stwierdzili u zmarłych bardzo wysokie stężenie ołowiu. Ołów wpływa również na nasz układ nerwowy, więc może spotęgować, a nawet wywołać choroby psychiczne. Świetnym przykładem tego faktu mogą być władcy pokroju Kaliguli lub Nerona. Pijąc dużo tego typu wina z ołowianych kielichów wprowadzali oni do swojego organizmu zabójcze ilości niebezpiecznej substancji, która w negatywny sposób wpływała na ich zachowania i psychikę. Tak też można częściowo wytłumaczyć, chociażby nagłą zmianę zachowania Kaliguli z miłego i sympatycznego chłopaka, w żądnego tortur i gwałtów tyrana4.
Wybrane ciekawostki żywieniowe Rzymian
- Bogaci Rzymianie urządzali wspaniałe uczty. Niejaki Trymalchion wydał ucztę, na której częstował gości stuletnim winem. Na przyjęciu tym podano też do stołu dzika, z którego brzucha po rozpłataniu wyleciały żywe, śpiewające drozdy.
- Podczas uczt goście obżerali się tak bardzo, że wymiotowali.
- Cesarz Maksymian był potwornym żarłokiem. Zjadł kiedyś podobno 20 kilogramów mięsa w jeden dzień. Maksymian wypijał też codziennie 34 litry wina. Takie obżarstwo i opijstwo doprowadziło go w końcu do śmierci. Panował jednak przez całe dwadzieścia lat.
- W kuchni bogatych Rzymian znajdował się specjalny pojemnik do tuczenia koszatek. Tuczono je orzechami, żołędziami, kasztanami. Faszerowane koszatki (myszowate gryzonie – glis, gliris) były prawdziwym rarytasem. Farsz na nadzienie robiono najczęściej z wieprzowych kiełbas doprawionych pieprzem i orzechami. Koszatki smażono zaś w miodzie. Podobno ich uszy miały tendencję do zbytniego przypalania się.
- Ulubionym przysmakiem były też ślimaki tuczone mlekiem. Kładziono je na cały dzień na płaskim talerzu, wypełnionym mlekiem z solą. Ślimaki lubią mleko, wiec je wypijają, a sól powoduje, że biedne stworzenia są coraz bardziej spragnione. Umieszczano je następnie na kilka dni w misce mleka. Piły tyle i robiły się takie tłuste, że nie mieściły się już w muszlach. Utuczone ślimaki smażyło się w oleju i podawało skropione octem winnym.
- Tuczono także ślimaki na surowym mięsie. Ponoć dodaje im to specjalnego aromatu.
- Rzymianie uwielbiali faszerowane drozdy. Drozd po rzymsku był faszerowany przez gardło, bez patroszenia. Rzymianie spożywali też inne ptaki, których spożywanie nie przyszłoby nam do głowy: mewy, kawki, wrony, kruki, łabędzie, łyski, pawie i inne.
- Rzymianie niczego nie marnowali. Niejaki Apicjusz podaje przepis na siekane wymię świni. Rzymianie jedli także móżdżki oraz kozie czy owcze płuca.
- Król Mitrydates z azjatyckiego Pontu obawiał się, ze zostanie otruty. Sam wiec zażywał truciznę. Oczywiście w maleńkich dawkach. Czynił tak po to, aby jego organizm uodpornił się na trucizny. Władca dowiedział się kiedyś, że chcą go wziąć do niewoli Rzymianie i ponieważ nie miał dość odwagi, by stawić im opór, połknął truciznę. Oczywiście nie zadziałała. Mitrydates musiał się przebić mieczem.
- Rzymianie mieli też swoje paskudne napoje. Jeden z nich sporządzono z wnętrzności ryby. Rybie flaki solono i ustawiano na słońcu, żeby nadgniły. Po kilku dniach odsączano płyn. Napój albo wypijano, albo używano jako sosu.
- Rzymianie tak jak i my jedli kury, kaczki i gęsi. Podawano je do stołu wprawdzie bez głów, ale z łapami.
- W czasach rzymskich w Brytanii żyły bociany, które były jadane przez Rzymian.
- Końskie kości znalezione w Verulamium dowodzą, ze Rzymianie jedli końską kiełbasę.
- Z zieleniny Rzymianie jedli liście mlecza, pokrzywy konsumowano wraz z kremem jajecznym. Jedzono także duszone wodorosty.
- Czasem goście rzymskich uczt przyprawiali sobie wino płatkami róży.
- Pewnego razu Heliogabal kazał podać gościom na przyjęciu 600 strusich móżdżków. Podawał też groszek z płatkami złota i soczewice za szlachetnymi kamieniami. Rzymianie lubili jadać wystawnie.
- Ulubioną zabawą rzymskich kucharzy było takie przygotowanie potraw, by wyglądały na coś zupełnie innego. Podczas uczty okazywało się np., że pieczone prosięta zrobione zostały z ciasta.
- W słynnej książce kucharskiej Apicjusza „De re coquinaria” zachowało się kilka przepisów na przyrządzenie mięsa z kuropatwy. Jedno z dań zakłada przygotowanie i podanie mięsa z pieprzem, miętą, jagodami, miodem i winem.