Kiedy Shogun: Total War zagościł na monitorach graczy lata temu, natychmiast wiadomo było, że mamy do czynienia z grą wyjątkową. Skala i rozmach bitew pozostawiały konkurencję daleko w tyle. Medieval i Rome tylko utwierdziły graczy w przekonaniu co do wyjątkowości tej serii. Z czasem jednak dały się słyszeć coraz liczniejsze głosy krytyki. Bugi oraz problemy ze sztuczną inteligencją utrudniały rozgrywkę, a gracze byli głodni innowacji, która tchnęła by w serię nowe życie. Czy Attyli uda się sprostać tym oczekiwaniom?
Attyla na pierwszy rzut oka nie odróżnia się od poprzedników. Zmiany są jednak subtelne i po pewnym czasie widać, że jest to gra o strukturze, która znacząco może zmieniać rozgrywkę. Doskonale demonstrują to oddane do naszej dyspozycji frakcje. We wcześniejszych odsłonach serii Total War schemat był utarty: z prowincji cierpliwie wysysaliśmy cenne fundusze a miasta były centrami produkcji. Imperium budowaliśmy powoli a nasz wpływ mozolnie rozlewał się na graniczne ziemie. Ten utarty system zmienia się jednak z wprowadzeniem trybu koczowniczej hordy. Horda nie potrzebuje miast ponieważ sama w sobie jest miastem z własną infrastrukturą. Przemysł namiotowy zapewni naszym wojakom wszystkiego czego im potrzeba do życia i umierania za swojego wodza. Horda przemieszcza się szybko, ma specjalne bonusy do plądrowania i nie jest w żaden sposób przywiązana do skrawka ziemi. Dodano też możliwość całkowitego zniszczenia danego regionu i pozostawienia po sobie tylko zgliszcz i spalonej ziemi. Jest to ciekawa mechanika, która ucieleśnia koncepcję „Wojny Totalnej”, jaka od zawsze przyświecała serii. Horda żyje walką a każde nowe miasto jest dla gracza tylko celem rzezi i plądrowania. Niestety, mechanika ta nie jest pozbawiona problemów, tkwiących głównie w osiedlaniu się Hordy. Kiedy nasze armie nasyciły już swoją rządzę krwi, otrzymujemy możliwość osadzenia naszych wojaków na podbitej ziemi. Sam pomysł jest bardzo fajny, nasze nacje kilkukrotnie mogą przechodzić w tryb kempingowy a następnie osiedlać się tam gdzie perspektywy są ciekawsze. Niestety, kiedy decydujemy się zapuścić korzenie, wszystkie ulepszenia infrastruktury hordy przepadają bezpowrotnie. W skrajnych przypadkach może to prowadzić do problemów, kiedy pieczołowicie rozwijany przemysł kempingowy zostaje zastąpiony przez nowo podbite miasto o kondycji ekonomicznej PGRu ze ściany wschodniej. Jest to problem zwłaszcza dla Hunów, których bonusy skupiają się plądrowaniu i gwałcie. Lepiej sytuacja ma się w przypadku plemion germańskich, które potrafią lepiej przejmować podbite miasta, co ułatwia przejście w osadniczy tryb życia. To czyni ich z kolei wprost wymarzonymi zdobywców opasłego Rzymu.
Pomijając tego typu problemy muszę przyznać, że horda spisuje się doskonale, zwłaszcza w przypadku konnicy Hunów. Kiedy po paru godzinach rozgrywki mogłem oglądać jak połowa Europy stoi w płomieniach, ciężko było mi powstrzymać uczycie apokaliptycznej satysfakcji. Do apokalipsy nawiązują zresztą sami twórcy gry, którzy przedstawiają epokę Attyli jako czas apokalipsy, końca antycznego świata po jakim spalona i zrujnowana Europa osunie się w ciemne wieki. Widać to w wielu filmikach, które zresztą w całkiem ciekawy sposób nadają całej kampanii rysu fabularnego.
Wracając jednak do hordy i tego, jakie wprowadza zmiany, warto wspomnieć, że każda z nacji rozpoczyna kampanię w innych warunkach i z innymi bonusami, co pośrednio narzuca graczom pewien styl rozgrywki. Te subtelne różnice w bonusach i karach mają niejako wepchnąć nas w rolę jaką nasza nacja odgrywałaby w danych realiach historycznych. Germanie nękani przez coraz surowsze zimy zmuszeni są zapuszczać się na południe. Hordy Hunów przemierzają mapę paląc wszystko na swojej drodze. Imperium rzymskie posiada olbrzymie połacie ziemi ale nie jest ich w stanie obronić przed naporem z zewnątrz. Sassadyni są potężni i jedyne co może im zagrozić to Hunowie oraz wschodnie Imperium Rzymskie. Ilość frakcji jakie mamy do wyboru jest dosyć skromna, ale każda z nich oferuje inne wyzwania i czyni rozgrywkę ciekawą.
Kolejną zmianą jest wprowadzenie drzewa genealogicznego skąd zarządzamy naszym rodem. Aby odnieść sukces musimy aranżować mariaże, wyznaczać generałów jak i pracowicie płodzić potomków. Wrogich lordów pozbywać możemy się już nie tylko nożem zabójcy ale i strategicznym ożenkiem. Jest to dość ciekawy system, gdzie możemy zapewnić sobie absolutną dominację naszej dynastii. Nie odbywa się to jednak bez żadnych strat. Dominacja daje bezpieczeństwo i porządek, jednak rozwój pod stalowym butem naszego rodu zwalnia. Czasem warto więc dopuścić pewną dozę rywalizacji aby imperium rozwijało się prężniej pod kuratelą naszych ambitnych konkurentów, zmusza nas to jednak do liczenia się z pewną dozą wewnętrznego ryzyka.
Bądźmy jednak szczerzy. Można długo dywagować nad urokami mapy taktycznej jak i prowadzenia polityki wewnętrznej, jednak tym co zawsze przyprawiało fanów serii o szybsze bicie serca są bitwy! Z radością mogę stwierdzić, że tutaj zawodu nie ma prawie w żadnym zakresie. AI zostało poprawione i zdecydowanie zmniejszyła się ilość frustracji spowodowanych samobójczym zachowaniem przeciwnika. Warto też zwrócić uwagę na to, jak wzrósł poziom szczegółowości bitew względem starszych gier z serii. Każdy oddział ma swoje umiejętności i cały zestaw statystyk jakie determinują jego zachowanie w walce. Jeśli dodać do tego dodatkowo interakcje między oddziałami i skomplikowany system morale, to patrzymy na imponującą ilość zmiennych, która sprawia, że bitwy potrafią być naprawdę emocjonujące. Wielokrotnie podczas rozgrywki zagryzałem wargę mając nadzieję, że piechota wytrzyma jeszcze kilka chwil aby kupić mojej jazdy czas na decydującą szarżę. Total War pełną gębą. Animacje są piękne, pojedynkom poszczególnych wojowników nadal można przyglądać się z nieukrywanym zachwytem, zwłaszcza na mocniejszych maszynach. Jedynym co psuje tą sielankę są dalej obecne niedociągnięcia AI, która nadal nie radzi sobie z bitwami morskimi i potrafi czasem zgłupieć podczas oblężeń.
Niestety, jedną z największych frustracji z jakimi przyszło mi się zmierzyć jest niemożliwie długi czas oczekiwania na kolejne tury, który może sięgać nawet minuty. Trzeba przyznać, że w pewnym momencie zaczyna to naprawdę doskwierać, a jedynym ratunkiem jest zaparzenie w międzyczasie uspokajającej herbaty. Tak jak zwykle, zachowania obcych kupców i imperiów na mapie taktycznej również pozostawiają nieco do życzenia.
Jaki więc jest w końcu werdykt? Seria Total War nadal bawi, a jej twórcy wprowadzili na tyle dużo urozmaiceń, żeby nie wiało nudą. Starzy fani będą z pewnością zadowoleni. Czy wystarczy to jednak żeby uciszyć głosy krytyki? Do pewnego stopnia na pewno. Ludzie z Creative Assembly odwalili kawał dobrej roboty i poprawę widać w każdym aspekcie rozgrywki. Zastanawiając się nad zakupem warto też zauważyć, że następna gra z serii Total War będzie osadzona w fantastycznym świecie Warhammera, więc może być to ostatnia okazja w najbliższych latach aby stanąć na czele wielotysięcznych legionów.