Rozdziały
Ten artykuł powstał, ponieważ w powyższej grze występują znaczące nawiązania do historii Rzymu oraz pojawiają się w niej dobrze nam znane postacie. Należy mieć na uwadze, że seria przedstawia nam historię alternatywną, często wplatając historyczne miejsca i postacie w wydarzenia, które widzimy na ekranie.
Kilka zdań o serii
Nowy Assassin’s Creed powstał po dłuższej niż zazwyczaj przerwie, co grze bardzo mocno pomogło. Wydawało się, że sami autorzy potrzebują nie tylko odpoczynku, ale też nieco świeżości w samym podejściu do pracy. Oceny gry są pozytywne, co wcale nie było oczywiste przed jej premierą. W serii było wiele do poprawy i chociaż nie wszystko udało się tak jak powinno, to również moje wrażenia są pozytywne.
Zanim zajmiemy się nawiązaniami do starożytnego Rzymu, należy powiedzieć kilka akapitów o samej grze i jej poziomie. Seria Assassin’s Creed była swego czasu powiewem świeżości na rynku gier. Część pierwsza oraz druga z dodatkami postawiła na intrygujący pomysł fabularny. Mianowicie na świecie są dwie grupy: Templariuszy i Asasynów. W prawie wszystkich grach z serii wcielamy się w tych drugich i próbujemy pokrzyżować plany pierwszym, których głównym celem jest osiągnięcie całkowitej władzy i kontroli nad społeczeństwami. W tle tej walki cały czas jest widmo wielkiej katastrofy, która może unicestwić świat. Innym wątkiem jest odkrywanie artefaktów rasy, która zniknęła z powierzchni Ziemi w wyniku poprzedniej katastrofy. Sam pomysł nie wydawał się wielce wyjątkowy, ale twórcy wprowadzili do gry tzw. Animusa – urządzenie zdolne do odtwarzania wspomnień dawno już zmarłych przodków na podstawie pokrewieństwa DNA. To pozwoliło serii na niebywałe przeskoki czasowe i snucie coraz to nowych teorii spiskowych – raz ciekawych, raz mniej – opartych na walce Templariuszy i Asasynów. Mamy więc krótkie wstawki z czasów nam współczesnych, ale lwia część gry toczy się w przeszłości, w chwilach kluczowych dla obu organizacji i dla rozgryzienia zagadek pradawnej rasy. Dzięki temu zamysłowi w serii odwiedziliśmy między innymi renesansowe Włochy: Florencję, Wenecję, kilka pomniejszych miast oraz Rzym, który był miejscem akcji Assassin’s Creed Brotherhood. Widzieliśmy też Stany Zjednoczone w czasach, gdy nie miały jeszcze tej nazwy. Byliśmy świadkami i uczestnikami wydarzeń, które doprowadziły do niepodległości brytyjskich kolonii. Inne gry z serii pokazywały nam Konstantynopol (Stambuł) pod rządami Turków, Londyn w czasach rewolucji przemysłowej oraz Paryż za czasów Napoleona i rewolucji francuskiej. Nigdy nie mieliśmy okazji zawitać w czasy starożytne, co zmienia się teraz, w Assassin’s Creed Origins, grze, która rozpoczyna się w 48 roku p.n.e. Fani serii od lat bardzo chcieli odwiedzić Egipt i w końcu się doczekali.
Zalety gry
Gra wizualnie imponuje. Mamy tu do czynienia z przepięknym otwartym światem wypełnionym w sposób logiczny. Okolice Nilu kwitną paletą przeróżnych barw dzięki różnorodnym uprawom, dziesiątkom różnych, kolorowych budowli, monumentalnych świątyń i kilku dość rozległych miast (Aleksandria, Heraklejon, Memphis). Z drugiej strony mamy morze piasku, rozległe pustynie, na których możemy doświadczyć… halucynacji. Gra posiada bardzo dużą liczbę małych szczegółów, imponujących detali. Wydaje się, że to właśnie te drobnostki najmocniej skorzystały na dwuletniej przerwie od serii. Autorzy mieli wystarczająco dużo czasu, by odtworzyć nawet prawdziwy rozkład pomieszczeń w grobowcach, między innymi w piramidach. Immersja bardzo na tym zyskuje. Możemy wskoczyć na swojego wielbłąda (lub konia, do wyboru) i powolutku przemierzać Egipt, obserwując codzienne życie mieszkańców, wzbogacone dobrze zaimplementowanym cyklem dnia i nocy. Wielkie wrażenie robi ilość i różnorodność dzikich zwierząt, poruszających się po świecie, a na które możemy polować. Autorzy udanie uciekli od schematów otwartego świata, w przeciwieństwie do Bioware w Dragon Age: Inkwizycja i Mass Effect: Andromeda. Egipt jest tu zbudowany wiarygodnie i nie raz odkładałem na później misje, żeby tylko pojeździć i podziwiać widoki. Innym plusem, choć nie dla wszystkich, jest nowy system walki. Nie jestem w nim mistrzem, ale zaliczam go jako plus dlatego, że twórcy w końcu zdecydowali się zmienić przestarzały system z poprzednich części i zaprojektować walkę od podstaw. System ma swoje wady, ale miło, że Ubisoft wciąż stać na skok na głęboką wodę i podjęcie takiego ryzyka, które, jak się wydaje, opłaciło się. Dużą zaletą jest znacznie mniejsza liczba bugów, chociaż i tu natkniecie się na różne opinie. Jeśli chodzi o moja rozgrywkę, najgorsze bugi sprawiły, że moja postać dwukrotnie zaklinowała się między skałami podczas opadania z wież strażniczych. Wystarczyło wczytanie gry, a w poprzednich częściach bywało z tym znacznie gorzej. No i broda, można ją nosić, chociaż dowiedziałem się o tym po trzydziestu godzinach gry. Broda to zawsze plus!
Wady
Jako człowiek lubiący historię, polubiłem tę serię również z powodu wiedzy, jaką z niej wyciągałem. W poprzednich częściach, gdy np. w renesansowym Rzymie przechodziliśmy obok jakiejś budowli, dostawaliśmy wpis do kodeksu, który przedstawiał nam pokrótce historię konkretnego miejsca. Zetknęliśmy się z Leonardo da Vincim? To dostawaliśmy kilka linijek o nim. Wiele razy – zaintrygowany tym, co przeczytałem – otwierałem później wikipedię i czytałem o budowlach, które mijałem, a z których wielu dziś już nie zobaczymy. Ta styczność z historią dokładała się do mistycyzmu, za który bardzo cenię tę serię. I tym mocniejsze jest moje rozczarowanie, bo w grze już tego nie ma. Nie wiem, co stoi za tą decyzją, bo przecież starożytny Egipt to perfekcyjne miejsce do podsuwania nam takich ciekawostek. Mamy latarnię w Aleksandrii, piramidy w Gizie, piramidy schodkowe, niezliczoną liczbę historycznych świątyń, grobowiec Aleksandra Wielkiego i dziesiątki innych miejsc wartych tego, żeby zapoznać się z ich historią. I znowu się dokształcałem, ale musiałem opuścić do tego grę i wklepać na Google „Latarnia w Faros”, a wcześniej podstawę tej wiedzy miałbym na talerzu po naciśnięciu jednego guzika na padzie podczas gry. Ta opcja była dostępna nawet w grze traktującej o powstaniu USA, gdzie mogliśmy poczytać najwyżej o jakimś kościele, okręcie związanym z Bostońską Herbatką, więzieniu i kilku innych miejscach, które nijak mają się do zabytków egipskich, np. Heraklejonu, który był uważany za legendę, ale niedawno odkryto (2000 rok), że naprawdę istniał, a teraz znajduje się pod powierzchnią wody kilka kilometrów od linii brzegowej na wschód od Aleksandrii. A w grze widzimy go na własne oczy, kiedy kwitnie życiem! Fascynująca sprawa, a wielu graczy nie wyłapie tych ciekawostek. Bardzo wielka szkoda. Z innych wad warto wymienić nieumiejętność twórców do urozmaicenia misji, które polegają na tym samym, a ich powtarzalność nieco irytuje pod koniec rozgrywki. Fabularnie gra ma wzloty i upadki, ale po raz kolejny na pierwszy plan wybija się motyw zemsty. No ile można powtarzać to samo?
Nawiązania do Rzymu (spojlery)
Gra rozpoczyna się w czasach, kiedy Juliusz Cezar walczył z Pompejuszem Wielkim o dominację w Rzymie i chociaż początkowo Rzymu mamy tu bardzo mało (mówi się głównie o konfliktach kultury greckiej z egipską), to z biegiem czasu znaczenie Rzymu rośnie. Bohaterowie, których prowadzimy mają styczność z oboma wodzami, a gra sugeruje nam, że Kleopatra, którą też poznajemy, początkowo chciała odzyskać tron przy pomocy Pompejusza. Egiptem rządził wówczas jej brat, Ptolemeusz – nastolatek, który ukazany jest jako impulsywny i niedojrzały chłopak, któremu wydaje się, że rządzi, choć rzeczywistą władzę sprawują jego doradcy, którzy są… Templariuszami. To znaczy jeszcze nie mają tej nazwy, bo cofamy się w historii tak daleko, że Asasyni też nie tytułują się w ten sposób. Seria uwielbia wplatać postacie historyczne w konflikt między tymi grupami i tak samo jest tutaj. Celami bądź ofiarami Asasynów mieli bowiem być Rodrigo Borgia, Aleksander Wielki, Kserkses I i inni.
Z biegiem akcji gry, po śmierci Pompejusza, coraz więcej czasu na ekranie dostaje Juliusz Cezar. Widzimy słynną scenę, gdy Ptolemeusz wręcza mu głowę niedawnego wroga, na co wódz reaguje z niesmakiem, mówiąc, że mimo iż Pompejusz był jego wrogiem, to kiedyś był przyjacielem, a przede wszystkim był Rzymianinem, który nie zasłużył na taki los.
Jego pierwsze spotkanie z Kleopatrą też jest ukazane tak, jak przekazali je historycy. Jeden z ludzi królowej – Apollodoros – wnosi ją do pałacu owiniętą w dywan, a obok… idziemy my – niosąc, zdaje się, dzban wina – i widzimy wszystko jako uczestnicy wydarzeń. Jako że Templariusze wspierają Ptolemeusza, bo pod jego rządami to oni dzierżą władzę, my pomagamy Kleopatrze, której udaje się zrobić wrażenie na Cezarze. Nasza pomoc polega na przykład na spenetrowaniu i otwarciu grobowca Aleksandra Wielkiego, dzięki czemu Juliusz Cezar może odwiedzić postać, którą podziwiał przez całe swoje życie. Mamy nawet znany cytat, w którym Rzymianin wspomina, że Aleksander w wieku trzydziestu lat podbił prawie cały znany świat, a jego własne czyny są przy tym niczym.
Naszym głównym wrogiem okazuje się niejaki Flawiusz, człowiek z bliskiego otoczenia Cezara. Flawiusz zdobył bardzo potężny artefakt pradawnej rasy i chociaż aż do XV wieku (legendarny dla serii Ezio Auditore da Firenze) w uniwersum gry zarówno Templariusze jak i Asasyni nie będą wiedzieć nic konkretnego o tych przedmiotach, to jednak sama moc urządzenia jest wystarczająca, żeby Flawiusz uważał się za boga. Co gorsza wielu Egipcjan podziela jego zdanie. Tutaj w grze wchodzimy w okres, kiedy naszym głównym wrogiem nie są Egipcjanie Ptolemeusza, tylko Rzymianie Flawiusza. Odwiedzamy Cyrenajkę i widzimy wiele przemocy ze strony Rzymian. Niewolnicza praca w kamieniołomach, zbiorowe ukrzyżowania i tym podobne. Jest też mały jasny akcent. Rzymski architekt (przyznający się nam też do bycia autorem tzw. greckiego ognia) konstruuje akwedukt i bardzo stara się zminimalizować agresję żołnierzy wobec egipskich robotników.
Najciekawsza pod względem nawiązań do Rzymu jest końcówka gry, bo… toczy się w Rzymie. Niestety jest to tylko zamknięta lokacja, więc zwiedzanie nie wchodzi w grę. Widzimy jednak teatr Pompejusza oraz Senat.
I dopiero wtedy zrozumiałem jak te czasy dobrze pasują do uniwersum tworzonego przez Ubisoft, bo rzadko w serii osadzenie walki Templariuszy z Asasynami wychodziło tak gładko. Dowiadujemy się bowiem, że Brutus (Marek Juniusz Brutus) i Kasjusz (Gaius Cassius Longinus) oraz wielu inny senatorów było zrekrutowanych przez jedną z dwóch osób, którymi kierujemy w grze. Brutus i Kasjusz byli więc asasynami, a pierwszy cios w plecy Juliusza Cezara zadaje… gracz, a potem przyłącza się reszta. Powiedziałem, że wszystko tu pasuje, bo celem Templariuszy było osiągnięcie jak największej władzy, co Rzymowi wychodziło przecież całkiem nieźle, prawda? Nie mamy nigdzie potwierdzenia, że Cezar był głową, czy wielkim mistrzem Templariuszy. Być może Flawiusz i jego towarzysze byli po prostu pod wrażeniem jego działań i uważali, że jest on osobą, we współpracy z którą osiągną najwięcej dla siebie i swojej idei. Jednak jeden z ludzi Flawiusza raz nazywa Cezara określeniem „Father of Understanding”, które gracze serii znają doskonale – „May the Father of Understanding guide us”, co aż do czasów współczesnych nam jest określeniem stosowanym przez Templariuszy jako rodzaj błogosławieństwa. Gra jednak nie wyjaśnia ostatecznie powiązań Juliusza Cezara z organizacją. Ale kto wie, co przyniesie kolejna część. Gra kończy się kolejnym historycznym akcentem, który na dodatek bardzo ładnie wiąże nam Origins z drugą częścią gry. Nasza bohaterka zmienia imię, gdy zakłada organizację Asasynów w Rzymie. To ona zadaje pierwszy cios Cezarowi oraz ostrzega Kleopatrę (dla której wcześniej pracowała) że jeśli nie będzie dobrą królową dla Egiptu, to wróci i zabije również ją. Gra kończy się tutaj, a z prawdziwej historii wiemy, że Kleopatra zginęła po latach od ugryzienia węża. W Assassin’s Creed 2 w sanktuarium Asasynów mamy natomiast posąg kobiety, która zabiła Kleopatrę, a która nosi imię naszej bohaterki, która, jak widać, dotrzymała słowa. Kobieta trzyma w dłoniach węża. W ten sposób zarówno Juliusz Cezar jak i Kleopatra kończą życie zamordowani przez Asasynów.
Podsumowanie
Gra dała mi 70 godzin przedniej zabawy, co jest wynikiem, którego nie spodziewałem się po ostatnich grach z serii (Unity, Syndicate). Polecam ją chętnie każdemu, kto chce zagłębić się w odległe czasy starożytnego Egiptu. Origins to miła niespodzianka.