Kult Dionizosa znany był już w II tys. p.n.e. w kulturze minojskiej. Był to bóg przeciwieństw – łagodny i dobry, ale też dziki i okrutny. Rzymianie szerzej znali go pod imieniem Bakchus. W 186 r. p.n.e. miało miejsce, związane z nim pewne wydarzenie, które do dzisiaj pozostaje niejasne…
W różnych popularnych czasopismach można spotkać się z dość rozpowszechnioną tezą jakoby w tym wydarzeniu było „tło religijne”. Toż to absurd! Jak można prześladować boga, który może nas za to ukarać, tak jak ukarał choćby piratów, którzy go porwali?
To samo dotyczy rzekomego zabicia tysięcy młodych ludzi; jest to rzecz wysoce sporna. Źródła antyczne nie dają nam „statystyk”, liczby w nich podawane nie odzwierciedlają rzeczywistości. Nikt ich nie liczył. Juliusz Cezar w Wojnie galijskiej pisze, że armia Galów liczyła milion ludzi; jest to rzecz absolutnie nieprawdopodobna.
Wbrew utartym opiniom, w 186 r. p.n.e. wcale nie zakazano bachanaliów. Dowodzi tego już pobieżna lektura uchwały senatu ich dotyczącej, w której mowa jedynie o zakazie tworzenia stowarzyszeń oraz o ograniczeniach dot. liczby uczestników i wymogu formalnego pozwolenia na sprawowanie kultu od praetor urbanus.
Terminy, z którymi czasami można się spotkać (16-17 marca), w których jakoby obchodzono bachanalia sugerują, że były to święta oficjalnie uznane przez władze państwowe wchodzące w skład kalendarza świąt. Kult Bakchusa nie był w omawianym okresie kultem oficjalnym, lecz nieoficjalnym – Liwiusz nie daje nam żadnych podstaw do uznania istnienia jakichkolwiek oficjalnych form tego kultu. Na dodatek obrzędy ku jego czci spełniano nocą, co wyklucza „oficjalność”. Ponadto, opisując relację Hispali pisze on o tym, że od kiedy kapłanką została Paculla Annia z Kampanii znacznie zwiększyła się częstotliwość obrzędów – poświęcano im 5 dni w miesiącu. Owy marcowy termin odnosi się do Liberaliów, które nie mają nic wspólnego z bachanaliami, czego wiele osób piszących o tym, niestety, nie rozumie! To oficjalne, państwowe święto dawnego italskiego boga Libera utożsamionego z Dionizosem już w 494 r. p.n.e.
Bardzo rozbawił mnie, znaleziony w internecie, taki oto fragment:
Wszelkie informacje na temat bachanaliów mamy jedynie od zaciekłych wrogów tego kultu. Jednym z nich był chrześcijański apologeta Minuncjusz Feliks Oktawiusz żyjący na przełomie II i III wieku n.e.:
Poznają się między sobą po tajemniczych znakach i odznakach i kochają się jeszcze przed poznaniem. Wszędzie między nimi panuje jakby kult rozkoszy zmysłowej: nazywają się bez różnicy braćmi i siostrami, by nawet najzwyczajniejszy nierząd przez wprowadzenie świętego imienia stał się kazirodztwem. Temu, który ma być wtajemniczony w świętości, podają dziecko mąką pokryte, by oszukać niebacznych. Kandydat widząc tylko mąkę i sądząc, że uderzenia będą niewinne, ślepymi i niewidocznymi ranami zabija niemowlę. Oni zaś krew tego dziecka – co za okropność! – łakomie liżą, wśród bójki rozdzierając jego członki.
Omówienie tego przykładu jest wysoce edukacyjne, pokazuje bowiem jak się kończy nieczytanie przytaczanych źródeł. Autor zupełnie nie wie, bowiem co właściwie cytuje przez co nie uniknął rażących pomyłek, kompletnego pomieszania z poplątaniem. Horror! Po pierwsze: „Oktawiusz” to tytuł dziełka, którego autorem jest Minucjusz (a nie żaden Minuncjusz) Feliks. Po drugie, to są słowa jednego z rozmówców (dziełko ma formę dialogu), niejakiego Cecyliusza, który mówi to o chrześcijanach! To jedno z klasycznych miejsc (podobne u Tertuliana) zarzucających CHRZEŚCIJANOM składanie ofiar z dzieci, zjadanie niemowląt, picie krwi itp (Pisma Starochrześcijańskich Pisarzy [seria dawnej ATK, cytowana zwykle PSP], tom XLIV: „Apologie”: Minucjusz Feliks „Oktawiusz”, „Do Diogneta”; Klemens Aleksandryjski, „Zachęta Greków”, Warszawa 1980, s. 31).
Niewielka wzmianka o tych wydarzeniach znajduje się u Cycerona, który napomknął o tym w pół zdania. W traktacie O prawach pisze on bowiem tak:
Jak surowi byli kiedyś w tej kwestii nasi antenaci, wskazuje dawna uchwała senatu dotycząca bachanaliów oraz dochodzenie i kara wymierzona przez konsulów z pomocą wojska.
– Cyceron, O prawach, przeł. I. Żółtowska, s. 138
Tłumaczenie – co zrozumiałe – nie jest dosłowne. W oryginale mamy:
Quo in genere severitatem maiorum senatus vetus auctoritas de Bacchanalibus et consulum exercitu adhibito quaestio animadversio que declarat.
– Oxford Classical Texts, J. G. F. Powell (ed.), M. Tulli Ciceronis, De Re Publica, De Legibus, Cato Maior de Senectute, Laelius de Amicitia
Co należy rozumieć:
Tego rodzaju surowość przodków wykazuje dawna uchwała senatu o bachanaliach nakazująca postępowanie konsulów z pomocą wojska.
Nie ma jednak mowy, wbrew różnym „fake’om”, o 5-letnich prześladowaniach, ani nawet o samych prześladowaniach (jedynie o „postępowaniu” – quaestio animadversio) a i użycie wojska jest mgliste. Wojskiem dowodzili konsulowie, którzy, zgodnie z uchwałą senatu, mieli zająć się dochodzeniem w tej sprawie. Być może dlatego Cyceronowi skojarzyło się wojsko. Bez wątpienia, natomiast, rzymski mówca przesadzał.
Wszelkie źródła należy czytać krytycznie. Sprawa bachanaliów miała kontekst wyłącznie polityczny i niewiele o niej wiemy, natomiast pytanie jak miałoby działać wojsko? Gdzie? Uchwała senatu (Senatus consultum de Bacchanalibus) dotyczyła Italii (sprzymierzeńców Rzymu – quī foederātī), nie całego Imperium. Mało tego, nie zakazano wszelkiego kultu, o czym już wspomniałem. Na dodatek wojsko do samego Rzymu wkroczyć nie mogło – nie mogło przekroczyć pomerium (lub pomoerium), czyli świętej granicy miasta.
Podstawową relacją dot. wydarzeń z 186 r. p.n.e. jest relacja Liwiusza. Mamy w niej żywe opisy zbrodni, zabójstw i nierządu popełnianych jakoby przez bakchantów, zwłaszcza na ich tajnych spotkaniach. Czy rzeczywiście tak było? Raczej nie. Bezkrytyczna wiara Liwiuszowi (i innym źródłom pisanym) to raczej cecha XIX w. historiografii. Z Dionizosem, owszem, związane były bardzo krwawe mity, w których pojawiały się motywy rozszarpywania zwierząt, a nawet dzieci przez bachantki, na które bóg zesłał mania; zdarzały się w nich nawet przypadki kanibalizmu. Pisze o nich obszerniej Walter F. Otto w swej monografii o Dionizosie. Jednak nie należy takim mitom wierzyć; sam Otto tego nie robi, podobnie Autor drugiej monografii o Dionizosie, Prof. Lengauer, który przedstawia bardziej zrównoważony obraz Dionizosa, nie tak krwawy jak Otto (Obaj wybitni znawcy religii greckiej). Z drugiej jednak strony trudno nie dostrzec podobieństwa do innego wydarzenia, krwawego stłumienia rzekomo wielce niebezpiecznego antyrepublikańskiego sprzysiężenia Katyliny przez Cycerona w 63 r. p.n.e. Zwolennicy Katyliny mieli jakoby składać ofiary z ludzi przypieczętowując swoją przynależność do spisku (w co zresztą wątpi z lekka Sallustiusz, świadek epoki i autor dziełka historycznego o tym wydarzeniu, a za pewnik uznaje, skłonny do wiary w plotki, Plutarch w żywocie Cycerona; z podobnymi zarzutami spotykamy się później w stosunku do chrześcijan). Mało tego, pamiętajmy, że Liwiusz pisze w epoce augustowskiej, kiedy chciano uzasadnić powstanie Pryncypatu i podkreślić zasługi dla Rzymu jego twórcy (jego dzieło jest więc również elementem propagandy nowego ustroju). Tworzono w tym celu opisy wielkiego upadku religijnego, który miał rzekomo toczyć Republikę i zostać zażegnanym przez wybawiciela państwa rzymskiego – pierwszego Princepsa Augusta, który jawi nam się jako odnowiciel, który wybawił Republikę od zguby, czyli, prawie, założył Nowy Rzym – niemalże jak Romulus. Barwne opisy bakchicznych zbrodni można więc włożyć między bajki.
Należy pamiętać, że w pocz. II w. p.n.e. Rzym to nie Italia! Kult Bakchusa w Italii to przede wszystkim kult w miastach italskich, głównie greckich. I tam rzeczywiście był bardzo rozpowszechniony czego ciekawe świadectwo, dotyczące okresu i stopnia rozpowszechnienia italskiego kultu tego boga, pochodzi od Sofoklesa. W Antygonie chór śpiewa:
Wieloimienny, coś z Kadmosa domu
Przysporzył chwały dziewczynie,
Synu ty Zeusa, pana burz i gromu!
W Italskiej ziemi twoje imię słynie,
A i w Eleuzis, o synu Semeli,
Roje cię sławią czcicieli– Sofokles, Antygona, przeł. K. Morawski, W. 1115 — 1121. Wyd. Bibl. Nar., s. 74
Mamy oto świadectwo, iż kult Bakchusa był szeroko rozpowszechniony w Italii już w V w. Dlaczego zatem władze rzymskie zainteresowały się sprawą dopiero na początku II w.? Na dodatek Liwiusz pisze, że owo „zło” szerzyło się wiele lat. Nikt o niczym nie wiedział? Ludzie ginęli bez wieści i nikt ich nie szukał? Mało to prawdopodobne.
Wybitny znawca historii Rzymu, prof. Ziółkowski, w swej Historii Rzymu, tak pisze o tych wydarzeniach (s. 272):
Straszliwe represje, jakie spadły na uczestników Bacchanaliów, zostały spowodowane nie plotkami o mordach rytualnych, trucicielstwie i wszelkiej rozpuście, ale zbrodnią główną w dosłownym znaczeniu słowa: szerokim zasięgiem kultu i jego zorganizowanym charakterem, a także brakiem jakiejkolwiek nad nim kontroli ze strony aparatu politycznego i religijnego republiki.
W dalszej części wspomina o bezprawnych egzekucjach bakchantów w samym Rzymie, co znaczy, że owe prześladowania miały charakter ludowego samosądu podjudzonej przez konsula Postumiusa Albinusa, mającego za sobą bez wątpienia autorytet i zgodę Senatu, tłuszczy, co oczywiście nie przeczy hipotezie, iż same zamieszki były zaplanowane ze strony władz państwowych, ale nie miały one charakteru odgórnie zarządzonych prześladowań. Był to raczej inspirowany przez władze „wybryk społeczny”.
Sprawa miała więc charakter wyraźnie polityczny – powodem jej przeprowadzenia było istnienie organizacji niezależnej od władz Republiki, a nie względy religijne.
Jeśli nawet damy wiarę Liwiuszowi to jego relacja nie pozostawia wątpliwości – przedmiotem prześladowań były niewłaściwe obrzędy obcego pochodzenia (externo ritu), których niezgodność z tradycyjnymi rzymskimi obrzędami mogła zaburzyć równowagę między światem ludzi a bogów, czyli pokój z bogami (pax deorum). Nie były to prześladowania spowodowane tym, że bakchanaci nie wierzyli w „jedynego prawdziwego boga”. W czasach Liwiusza Dionizos był powszechnie znanym, szanowanym i akceptowanym bóstwem (co wyjaśnia również makabryczność czynów dokonywanych – wg Liwiusza – przez bakchantów – jakoś musiał on przekonać swoich czytelników co do zagrożenia motywującego prześladowania). Wyraźnie stwierdza to Prof. Musiał: „Dionizos odgrywał nad Tybrem u schyłku I w. p.n.e. o wiele większą rolę, niż wynika to ze źródeł literackich.”
Mam nadzieję, że udało mi się rzucić trochę światła na tę, wielce zagmatwaną po dziś dzień, sprawę. Dionizos był bardzo ciekawym bogiem, wiele elementów jego „teologii” zapożyczyli chrześcijanie, o czym w swej książce (poz. 2 w bibliografii) wspomina, przywoływany już przeze mnie, wybitny znawca zarówno religii greckiej jak i samego Dionizosa, Prof. Włodzimierz Lengauer.