W starożytnym Rzymie brutalna, gwałtowna śmierć panującego była wpisana w logikę władzy do tego stopnia, że dzisiaj często powraca stwierdzenie, że w istocie zawód „cesarz” był najbardziej niebezpieczną profesją świata. Z dwunastu cesarzy zmarłych w I wieku naszej ery, tylko czterech wyzionęło ducha w sposób naturalny. Morderstwo jako sposób zmiany władzy było taką oczywistością, że naturalny zgon zawsze budził podejrzenia i był źródłem domysłów, czy aby na pewno nikt się doń nie przyczynił.
Pierwszy rzymski cesarz – Oktawian August, był zarazem jednym z tych nielicznych szczęśliwców, którym udało się odejść ze starości. Zmarły w 14 roku n.e. princeps panował ponad 40 lat i gdy odchodził w miejscowości Nola, miał już blisko 76 lat. W ostatnich chwilach życia towarzyszyła mu jego żona, Liwia. Jak wyglądała śmierć cesarza możemy się jedynie domyślać. Trzej historycy: Tacyt, Swetoniusz i Dion, pozostawili nam rozbieżne relacje. Wersja Diona jest najbardziej dramatyczna, a „Swetoniuszowa” – romantyczna.
Kasjusz Dion sugeruje, że w śmierci Augusta maczała palce jego żona Liwia, która miała podać mu zatrute figi. Ponoć obawiała się, że zbliżający się do kresu swych dni cesarz będzie chciał przekazać władzę swemu biologicznemu wnukowi, a nie adoptowanemu przez siebie Tyberiuszowi (synowi Liwii z pierwszego małżeństwa). Ani Tacyt, ani Swetoniusz, choć pisali znacznie wcześniej, nic o tym nie wspominają, więc ta wersja wydaje się mało prawdopodobna.
Wersja Swetoniusza jest bardziej ckliwa: August miał wezwać Tyberiusza desygnowanego przezeń na następcę i długo z nim rozmawiać w cztery oczy (w domyśle – przekazywał mu instrukcje dotyczące panowania). Wedle dziejopisa August miał dopytywać, czy dobrze zagrał w sztuce życie oraz wypowiedzieć słynny dwuwiersz: „A jeżeli dobra sztuka, oklaski dajcie / i razem wszyscy radość nam swą okażcie”. W ten sposób miał okazać typowo rzymskie opanowanie w obliczu śmierci i pogardę dla niej. Ponoć umarł w chwili, gdy na pożegnanie całował swą żonę.
Czy tak wyglądały ostatnie chwile Augusta? Cóż, mocno wątpliwe. Opowieść Swetoniusza z daleka zalatuje legendą tworzoną post factum dla wzmocnienia dynastii, więc trzeba do niej podejść z rezerwą.
Tę mocno „przesłodzoną” wersję tonuje inny historyk – Tacyt, którego relacja jest znacznie bardziej rzeczowa, a zarazem odarta ze Swetoniuszowego romantyzmu (i może właśnie dzięki temu najbardziej wiarygodna). Pozwala ona sobie wyobrazić brutalną rzeczywistość walki o władzę, gdy na wieść o pogarszającym się zdrowiu męża, Liwia pospiesznie wezwała do Noli swego syna Tyberiusza. Nie wiadomo, czy Tyberiusz zdążył przybyć przed śmiercią Augusta, bowiem Tacyt sugeruje, że Liwia dokonywała celowej dezinformacji: Rzymianie byli nieustannie zapewniani o tym, że cesarz wraca do zdrowia, a dostęp do rezydencji cesarskiej w Noli zablokowany. Wieść o zgonie władcy Liwia przekazała światu dopiero, gdy sukcesja Tyberiusza była zagwarantowana.
Wszystkie trzy wersje są zgodne co do jednego: do ostatnich chwil Augustowi towarzyszyła Liwia. Relacja Tacyta sugeruje, że raczej nie była pogrążoną w rozpaczy wdową, bo zachowała trzeźwość umysłu i skupiła się na działaniach zabezpieczających jej syna. Ale czy mogła się przyczynić do śmierci męża? Wydaje mi się to skrajnie mało prawdopodobne. W trakcie swego ponad 40-letniego panowania August stał się zwornikiem spajającym rodzinę, a jego najbliżsi pełnymi garściami czerpali benefity z przynależności do rodziny panującej. Ale rywalizacja członków rodziny kruszyła jej spoistość od środka jeszcze za życia Augusta. Dopóki żył, cesarz łagodził spory i tłumił niesnaski. Nikt z członków rodziny nie skorzystałby z jego śmierci, a już na pewno nie miała w niej interesu Liwia. Odejście Augusta było krytycznym momentem, w którym ona i jej syn musieli zadbać, by władza nie wymknęła im się z rąk. August umarł ze starości. Kolejnych siedmiu przez następne kilkadziesiąt lat miało mniej szczęścia i kończyło w okolicznościach znacznie bardziej dramatycznych.