Z pewnością natrafiliście w Internecie wiele ciekawych wizualizacji ukazujących, jak Rzym mógł wyglądać w czasach cesarstwa. Imponujące, prawda? Jednak zawsze warto się zastanowić, ile prawdy kryje się w tych pięknych grafikach. I nie chodzi mi jedynie o to, czy konstrukcja poszczególnych budynków zostały prawidłowo rozrysowana przez artystę-grafika, ponieważ akurat kwestia architektury budowli, jakimi zabudowany był starożytny Rzym, zawsze będzie kwestią interpretacji danych archeologicznych, hipotez itd. Mam raczej na myśli to, czy wygląd miasta jako całości jest realistyczny.
I tu pojawia się słabość niemal wszystkich rekonstrukcji dostępnych w sieci: są idealne. Ukazują miasto w stanie, jak gdyby – aby użyć współczesnego porównania – deweloper zaledwie przed chwilą zszedł z placu budowy i oddał inwestorowi „klucze do miasta”. Pomijają to, że nawet w czasach swego największego rozkwitu w II wieku n.e. Rzym był miastem prastarym, o korzeniach sięgających już wówczas niemal tysiąc lat wstecz. Był zabudowany zarówno nowymi monumentalnymi budowlami cesarskimi, ale także niezliczonymi starymi budynkami o różnym stopniu „zużycia”. Już wtedy było to miasto kontrastów, w którym obok marmurowych budynków publicznych stały stare walące się insule, a obok nowych forów i- stare świątynie nadgryzione zębem czasu.
W tekstach źródłowych pełno jest wzmianek, że ten czy inny cesarz odnowił jakąś budowlę. To oznacza, że przed odnowieniem musiała ona znajdować się w stanie, w którym prace remontowe były już konieczne. Na przykład Witruwiusz pisze w swoim dziele „O architekturze ksiąg X”, że rzymscy rzeczoznawcy majątkowi, określając wartość budynku, od jego wartości początkowej odejmowali 1/80 część za każdy rok od jego budowy (lub – jak zakładam – od ostatniego remontu generalnego). To pokazuje, że sami Rzymianie w pewnym sensie zakładali, że budynki mają swoją „żywotność”, wymagają regularnego utrzymania i że po osiemdziesięciu latach bez istotnych prac naprawczych są już bezwartościowe. Na marginesie witruwiański przykład stanowi dowód, że znane naszym księgowym pojęcie amortyzacji środków trwałych istniało już dwa tysiące lat temu.
Wróćmy jednak do Rzymu: graficy raczący nas wspaniałymi wizualizacjami starożytnej stolicy zupełnie zapominają, że to miasto w każdym momencie swej bogatej historii zawsze składało się z budynków w różnym stanie. Jedne były nowe, inne podupadłe ze starości, jeszcze inne były strawione pożarami i czekały na odbudowę. Warto przypomnieć, że pożary były nagminnym problemem trapiącym Rzymian. I co ważniejsze, wielkie budowle zniszczone przez ogień często nie były odbudowywane natychmiast. Niekiedy na ich odbudowę trzeba było czekać nawet wiele lat. Na przykład tzw. pierwszy Panteon wybudowany przez Marka Agryppę na Polu Marsowym został zniszczony przez pożar w roku 80 n.e., a na jego miejscu Hadrian dopiero ponad 40 lat później zbudował świątynię stojącą w Rzymie do dziś. To oznacza, że przez kilka dziesięcioleci w tym miejscu straszyły ruiny, albo w najlepszym razie pusty plac… Świątynia Jowisza na Kapitolu także płonęła kilkakrotnie i niekiedy trzeba było długo czekać na jej odbudowę. Nieukończone i częściowo zdewastowane wielkie budowle na terenie Domus Aurea Nerona były zagospodarowywane przez kolejne dziesięciolecia, do tego zaś czasu musiały straszyć prowizorką. Innym przykładem jest Teatr Marcellusa, który był remontowany w I wieku n.e. (za Flawiuszów), a później został zaniedbany tak, że w czasach Sewerów (początek III wieku) wymagał kolejnego pilnego remontu.
Spójrzmy na nasze współczesne miasta będące mieszaniną budynków zupełnie nowych, tych nadgryzionych zębem czasu, takich, od których tynk odpada całymi płatami, ruin grożących zawaleniem, budynków w trakcie remontu i tych, gdzie właśnie zaczęto rozbiórkę. Mury naszych miast pokryte są bazgrołami i nie inaczej wyglądały mury Rzymu (tu dodatkowych argumentów archeologicznych dostarczają wykopaliska w Pompejach, gdzie świeżo po odkopaniu ściany domów wprost upstrzone były różnymi napisami – od oficjalnych ogłoszeń wyborczych po zwykłe grafomańskie pseudoerotyczne wytwory „męskiej poezji ludowej”).
Niestety na wizualizacjach komputerowych nie ma śladu po tym, że nawet u szczytu swej świetności Rzym był miastem o wielu twarzach – podobnie jak nasze współczesne metropolie. Nie ma śladu po koleinach na bruku, nie widać spękanych tu i ówdzie murów, odpadających tynków, wytartych gdzieniegdzie fresków, nie widać śladów erozji na kamiennych okładzinach najstarszych budynków, albo nierównych stopni wyślizganych przez setki tysięcy stóp stąpających po nich przez wieki. Nie widać murów poczerniałych od dymów ofiarnych ani ołtarzy zalanych zwierzęcą krwią. Na ulicach nie widać zwierzęcych odchodów ani gór śmieci. Na wizualizacjach wszystko jest nowe i sterylnie czyste.
Dlatego gdy oglądacie piękne wizualizacje starożytnego Rzymu, miejcie na względzie, że mają się one do rzeczywistości tak, jak folder dewelopera sprzedającego mieszkania w nowym osiedlu, do obrazów tego osiedla po kilkudziesięciu latach ;-)