Rozdziały
Jest 9 r. n.e. Po cesarskim pałacu w Rzymie rozchodzi się głośny okrzyk: „Quinctili Vare, legiones redde – Kwinktyliuszu Warusie, oddaj legiony” (Gajusz Swetoniusz Trankwillius, „Boski August”, 23 [w:] „Żywoty cezarów”). To nie kto inny jak cesarz Oktawian August głośno zawodzi, tłukąc przy tym głową w ścianę na korytarzu swojego pałacu, na wieść o druzgocącej klęsce zadanej rzymskiej armii w Lesie Teutoburskim przez Germanów (koalicji plemion Cherusków, Brukterów, Chattów i Marsów pod wodzą niejakiego Arminiusza).
W tej trzydniowej dramatycznej bitwie Germanie wycieli w pień aż trzy rzymskie legiony (XVII, XVIII, XIX) dowodzone przez Publiusza Kwinktyliusza Warusa. Łączne straty, wliczając w to wojska pomocnicze oraz ciągnące wraz z taborami rodziny legionistów i ich służbę – wyniosły nawet 25 tys. zabitych. Uratowała się jedynie garstka szczęśliwców. Po klęsce zadanej Rzymianom przez Germanów w Lesie Teutoburskim nowy cesarz Tyberiusz (pomimo zakończonych z sukcesem w 15 i 16 r. n.e. akcji odwetowych prowadzonych na terenie Germanii przez Druzusa Germanika przeciwko Arminiuszowi) postanowił ustanowić granicę Imperium Rzymskiego w tym regionie na rzece Ren. Rzymianie po prostu uznali, że ponoszone wysokie straty oraz koszty dalszego prowadzenia podboju są niewspółmierne do ewentualnych zysków z anektowania i utrzymywania nowych, z ich punktu widzenia, dzikich, bagnistych i nieatrakcyjnych gospodarczo ziem. Wskutek tej decyzji granica Imperium Rzymskiego (z niewielkimi przesunięciami) przez z górą cztery stulecia, czyli de facto aż do końca jego istnienia, została ustanowiona w oparciu o rzekę Ren. Przyczyniło się to do powstania przekonania, że od czasu wydarzeń, które doprowadziły do ustanowienia granicy (tzw. limesu) na rzece Ren, Rzymianie czuli obawę i nie zapuszczali się już więcej daleko poza limes w głąb dzikiego, zalesionego, niedostępnego barbaricum. Czy aby jednak na pewno przekonanie to jest słuszne? I czy są dowody, że mogło być inaczej?
Niespokojne germańskie pogranicze, czyli 200 lat później na północnym-zachodzie Imperium bez zmian
Ponad 200 lat później cesarz Aleksander Sewer prowadzi ze zmiennym powodzeniem wojnę z Persami (dynastia Sasanidzka). W walkach z Persją, Rzymianie ponoszą znaczne straty. Wśród stacjonujących na wschodniej granicy wojsk wzmaga się niezadowolenie. Dochodzi do buntów wśród żołnierzy stacjonujących w Syrii. Powoduje to konieczność sprowadzenia przez Cesarza dodatkowych oddziałów. Wojska te sprowadzono z germańskiego limesu przez to poważnie go osłabiając, gdyż wzdłuż granicy pozostawiono jedynie jednostki piechoty pomocniczej. Powstałą sytuację i ogołocenie rzymskich posterunków na germańsko-retyckim limesie natychmiast wykorzystali Germanie, którzy w 233 r. wdzierają się na terytorium Imperium. Warto nadmienić, że początek III wieku to okres, w którym na pograniczu zachodnich prowincji rzymskich ukształtował się dość silny związek plemienny Alemanów, grupujący swebskie plemiona z dorzecza Łaby. Po przekroczeniu limesu plemiona te plądrują, grabią i mordują. Niszczą nie tylko nadgraniczne przysiółki limesu wraz z dużą ilością obozów rzymskich (m.in. warownię Saalburg) ale również zaczynają zapuszczać się w swych rajdach za Ren – aż na przedgórze alpejskie. Sytuacja staje się niebezpieczna dla Rzymu i zaczyna wymagać militarnej interwencji Imperium. Cesarz Aleksander Sewer zbiera zatem ogromną armię nad Renem, gdzie przybył pod koniec 234 roku razem ze swoją matką Julią Mameą. Aleksander zamiast jednak wyruszyć z zebraną armią przeciw Germanom – będąc niechętnym działaniom zbrojnym (w których prowadzeniu zresztą nie miał większego doświadczenia) rozpoczął pertraktacje z barbarzyńcami zamierzając kupić pokój (i tym samym spokój na granicy Imperium) w zamian za złoto. Tego już było za wiele zwłaszcza dla tych legionistów, którzy wskutek wcześniejszego odwołania z limesu na wojnę z Persją utracili w grabieżczych rajach Germanów dobytek pozostawiony na granicach Imperium. Żołnierze legionu XXII Primigenia widząc w cesarzu osobę słabą i niezdecydowaną (która wskutek swej ugodowej polityki może nie zapewnić im powetowania poniesionych strat w przygotowywanej wyprawie przeciw Germanom) postanowili się go pozbyć. Zabili cesarza pod koniec lutego lub na początku marca 235 roku wraz z matką, której zarzucali chciwość i zły wpływ na swego syna. Po zabiciu Aleksandra Sewera armia obwołała cesarzem jednego ze swych ważniejszych dowódców, którym był niejaki Maksymin. Senat rzymski zatwierdził tytuł cesarza dla Maksymina do końca marca 235 roku. Był on pierwszym cesarzem, którego rodowód wskazywał na barbarzyńskie pochodzenie (stąd nadany mu przydomek „Trak” dla podkreślenia tego faktu) i pierwszym któremu nigdy nie dane było zobaczyć Rzymu.
Legendarna „biwa na bagnach”, czyli pogrom Germanów z 235 r. Co nam mówią źródła antyczne?
Wreszcie latem 235 r. nowo-wybrany cesarz Maksymin Trak najeżdża Germanię z liczną i dobrze przygotowaną armią. Źródła antyczne podają, że wyruszono z Moguncji (niem. Mainz) na północ barbaricum. Ponieważ armia rzymska górowała zarówno ilościowo jak i jakościowo nad Germanami, ci zaczęli się wycofywać, a walka przybrała charakter wojny podjazdowej. Zgodnie z przekazami antycznymi podążając za wciąż cofającymi się barbarzyńcami armia rzymska pod wodzą cesarza Maksymina oddaliła się od limesu i weszła w głąb barbaricum na 300 do 400 mil rzymskich. Germanie nie stawali do walnej bitwy nękając Rzymian niespodziewanymi napadami i urządzając zasadzki w zalesionym lecz dobrze znanym im samym terenie. W odpowiedzi taktyka rzymska sprowadziła się do pustoszenia zajmowanego terenu, palenia osad i zasiewów, grabienia zbiorów i bydła. Miało to na celu maksymalne wyniszczenie zaplecza przeciwnika, wycieńczenie go i tym sposobem zmuszenie wreszcie do stoczenia regularnego boju. Jakoż taktyka ta przyniosła widać skutek, gdyż doszło do co najmniej jednej znanej z przekazów antycznych dużej bitwy, która miała mieć miejsce na moczarach, a w której uczestniczyła po obu stronach większa ilość wojsk. W tej owianej mgłą tajemnicy bitwie na bagnach (bo pod taką nazwą przeszła ona do historii) Rzymianom udało się zadać Germanom poważną klęskę. Przekazy antyczne mówią, że w bitwie tej heroizmem odznaczył się sam cesarz, który osobiście powiódł swych żołnierzy do zwycięskiej walki, w ogóle nie zważając na grożące mu niebezpieczeństwo. Oto jak rzymski dziejopis Juliusz Kapitolinus opisuje działania wojenne prowadzone przez cesarza Maksymina oraz jego osobisty wkład w zwycięstwo odniesione nad Germanami w bitwie na bagnach:
Wkroczywszy do Germanii za Renem trzydzieści do czterdziestu tysięcy kroków w głąb barbarzyńskiego kraju, palił wsie, rabował stada, wynosił łupy, wymordował wielu barbarzyńców; (…) i gdyby wszyscy Germanowie nie uciekli na bagna i do lasów, rozciągnąłby władzę Rzymu na całą Germanię. Sam dokonał wielu dzielnych czynów. Wszedł nawet na bagna, gdzie byliby go otoczyli Germanowie, gdyby razem z koniem nie uwolniono go z grzęzawiska. Odznaczał się bowiem taką, barbarzyńcom właściwą zuchwałością, że uważał, iż cesarz zawsze do wszystkiego powinien przyłożyć rękę. Na bagnach stoczył walkę jakby na morzu i wymordował bardzo wielu nieprzyjaciół.
– Juliusz Kapitolinus, Dwaj Maksyminowie, 12 [w:] „Historycy Cesarstwa Rzymskiego. Żywoty cesarzy od Hadriana do Numeriana”
A tak z kolei przebieg wypadków wojennych, które doprowadziły do bitwy, jak i samą bitwę na bagnach opisuje Herodian – grecki historyk z czasów cesarstwa rzymskiego:
(…) Stanąwszy w kraju nieprzyjacielskim przeszedł Maksyminus wielki obszar nie znajdując żadnego przeciwnika, barbarzyńcy bowiem się wycofali. Pustoszył zatem ich kraj daleko i szeroko, zwłaszcza że zasiewy bliskie już były dojrzewania, a wsi podpalał i oddawał żołnierzom na ograbienie. Ogień bowiem z wielką łatwością ogarniał miasta, jakie mają, i wszystkie domy mieszkalne, ponieważ mało jest u nich kamieni i cegieł wypalanych, a za to wiele lasów o pięknym drzewostanie, więc mają obfitość drzewa, które spajając i łącząc tworzą rodzaj namiotów. Maksyminus posunął się więc daleko naprzód, postępując tak, jak powiedziałem: uprowadzając zdobycz, zostawiając wojsku stada bydła, na które się natknęli. Germanie wycofywali się z równin i bezdrzewnych obszarów, które zajmowali, a ukrywali się w lasach i trzymali się moczarów, by tam podejmować walkę i urządzać napady. Gęsto rosnące drzewa dawały bowiem osłonę przed strzałami i oszczepami nieprzyjaciół, a głębokie bagna były niebezpieczne dla Rzymian nie obznajomionych z terenem, podczas gdy im samym przy ich znajomości kraju (ponieważ wiedzieli, które miejsca są nie do przebycia, a w których grunt wytrzymuje nacisk), łatwo było przejść, choćby i po kolana w wodzie brodzić przyszło. Prócz tego są zaprawieni w pływaniu, ponieważ jedynie w rzekach zażywają kąpieli. W takich więc okolicach najczęściej przychodziło do starć i tam też cesarz osobiście z wielkim męstwem zaczął bitwę. Kiedy raz przy pewnym bardzo wielkim bagnisku, do którego się Germanie wycofali w ucieczce, Rzymianie zawahali się wejść za nimi w pościgu, Maksyminus pierwszy rzucił się konno do bagna, chociaż koń brnął w błocie powyżej brzucha, i zabił stawiających mu czoło barbarzyńców, aż i reszta wojska, wstydząc się opuścić walczącego za nich cesarza, odważyła się wkroczyć w moczary. Po obu stronach padła bardzo wielka liczba ludzi. Po stronie Rzymian [zginęło…] a po stronie barbarzyńców niemal wszystkie siły, jakimi wówczas rozporządzali, przy czym cesarz szczególnie się odznaczył. Bagnisko wypełniło się ciałami, a woda zmieszana z krwią nadawała walczącemu pieszo wojsku wygląd bitwy morskiej. (…)
– Herodian, Historia Cesarstwa Rzymskiego, VII, 2
Z przekazów Herodiana i Juliusza Kapitolinusa wynika także, że cesarz Maksymin poza oficjalnymi relacjami przesłanymi do Rzymu o zwycięskiej kampanii polecił namalować monumentalny obraz stoczonej z Germanami bitwy na bagnach i na pamiątkę umieścić obraz przed gmachem senatu (przy czym Kapitolinus wspomina o namalowaniu z polecenia cesarza większej ilości obrazów mających upamiętniać tą kampanię). Cesarz chciał bowiem, aby Rzymianie mogli nie tylko usłyszeć o tym wydarzeniu, ale również je zobaczyć. W tym samym przekazie obaj historycy informują również, że już po zamordowaniu cesarza Maksymina przez swych żołnierzy (którzy zbuntowali się przeciwko niemu w 238 r. w trakcie niezbyt udanie prowadzonego oblężenia Akwilei w czasie wojny domowej, która wybuchła przeciw cesarzowi) senat rzymski, przejawiający do niego szczególnie niechętny stosunek, nakazał zniszczyć tenże obraz wraz z wszelkimi pomnikami wystawionymi ku czci Maksymina. Owo nieszczęsne z punktu widzenia potomnych zarządzenie senatu spowodowało, że relacji ww. dziejopisów w żaden inny sposób nie można było zweryfikować.
Co więcej, wyżej przytoczone relacje były nierzadko poddawane w wątpliwość przez współczesnych nam historyków, ze względu na wspomniany ugruntowany przez setki lat w historiografii pogląd, że po katastrofie w Lesie Teutoburskim, w stosunku do Germanów, Rzymianie przyjęli taktykę wyłącznie defensywną, ograniczając się do odpierania ewentualnych ataków barbarzyńców na swoim terytorium lub w najbliższej okolicy limesu lecz nie odważali się zapuszczać w pogoni za nimi w głąb Magna Germanii. Krytyce poddawana była zwłaszcza ta część relacji Juliusza Kapitolinusa, zgodnie z którą cesarz Maksymin miał jakoby oddalić się za Ren ze swym wojskiem od 300 (trecenta) do 400 (quadringenta) mil rzymskich. Ponieważ mila rzymska to równowartość dzisiejszych 1478,5 metrów, to wskazana przez dziejopisa odległość jaką miało przebyć rzymskie wojsko w przeliczeniu na dzisiejszą jednostkę miary, wynieść musiałaby od około 440 do 590 km, co rzeczywiście odpowiadałoby północnej Dolnej Saksonii. Zgodnie z sugestią francuskiego filologa klasycznego Claude’a de Saumaise’a (1588-1653) która była akceptowana we współczesnych przedrukach przełożonego przez niego łacińskiego tekstu, przyjmowano emendowaną (skorygowaną) przez niego odległość na jaką w głąb barbaricum mieli zapuścić się Rzymianie na 30 (triginta) do 40 (quadraginta) mil rzymskich. Od kilkuset lat twierdzono zatem, że Kapitolinus musiał po prostu pomylić się w swej relacji. Polski przekład Juliusza Kapitolinusa mówi o wkroczeniu w głąb Germanii na „trzydzieści do czterdziestu tysięcy kroków” – co mając na względzie fakt, że mila rzymska równała się 1000 kroków oznacza, że także za Claude’em de Saumaise’em posługuje się emendowaną odległością 30 do 40 mil rzymskich.
Czy „bitwa na bagnach” miała miejsce u zboczy wzgórza Harzhorn? Co nam mówi współczesna archeologia?
Przez setki lat bitwa na bagnach pozostawała zatem wydarzeniem na poły prawdziwym, na poły legendarnym. Wszytko zmieniło się przez przypadkowe odkrycie dokonane przez pewnych dwóch niemieckich poszukiwaczy skarbów. W 2000 roku wspomniani poszukiwacze zabytków wybrali się na poszukiwanie ruin legendarnego średniowiecznego zamku, w którym zamieszkiwać mieli dwaj niemieccy rycerze: Oldit i Dudit. Legenda głosiła, że kiedy ich zamek został zniszczony podczas wojny trzydziestoletniej, rycerze ci założyli dwie wioski, odpowiednio Oldenrode i Düderode. Ten legendarny zamek miał się jakoby znajdować niedaleko Harzhorn, koło Kalefeldu, w południowej Dolnej Saksonii (na północ od Getyngi). Jak to zazwyczaj w takich przypadkach bywa, ruin tajemniczego zamku łowcy-amatorzy skarbów nie odnaleźli, ale za to odnaleźli ślady – jak się wkrótce okazało – starożytnej bitwy np.: pociski z balist (starożytnych machin miotających) czy gwoździe z sandałów rzymskich legionistów. Jednym ze znalezionych przez nich artefaktów był również tzw. hiposandał, czyli zakładany przez Rzymian na końskie kopyta żelazny ochraniacz (dosłownie hiposandał znaczy „koński but”). Przez kilka lat (bo aż do 2008 r.) wspomniani detektoryści trzymali wykopane zabytki w domu. Nie wiedząc dokładnie co takiego znaleźli, w końcu zdecydowali się zgłosić ze znaleziskami do zawodowej archeolog Petry Loenne – członka Głównej Komisji Archeologicznej w Dolnej Saksonii (gdyż temu właśnie państwowemu organowi podlegał teren na którym znalezione zostały ww. artefakty). Ponieważ znalezisko okazało się być niezwykłym jak na tą cześć Niemiec, która odległa jest od dawnego limesu o dobre 250 km, sprawa znalezionych artefaktów zaintrygowała badaczkę. Jeszcze w tym samym 2008 r. zorganizowała ona szybki archeologiczny rekonesans miejsca, w którym zostały znalezione artefakty i tylko w wyniku pobieżnego rozpoznania terenu znaleziono 600 nowych zabytków potwierdzających jej przypuszczenie, że w okolicy Harzhorn musiało dojść do większej bitwy armii rzymskiej z oddziałami Germanów. Petra Loenne zorganizowała owo przeszukanie terenu nieco ad hoc, gdyż chciała znaleźć i zabezpieczyć jak największą ilość zabytków przed nielegalnymi poszukiwaczami skarbów, którzy wkrótce i tak dowiedzieliby się o dokonanym odkryciu i jego lokalizacji. Dopiero regularne badania, rozpoczęte w 2009 i kontynuowane z przerwami w gruncie rzeczy do dzisiaj, pozwoliły na rekonstrukcje przebiegu bitwy pod Harzhorn oraz na połączenie jej z wydarzeniami historycznymi znanymi z przekazów antycznych. Do dnia dzisiejszego znaleziono i zabezpieczono ponad 3000 artefaktów.
Na podstawie dokonanych znalezisk oraz ich rozmieszczenia w terenie ustalono, że bitwa rozegrała się na przestrzeni kilkunastu kilometrów kwadratowych. Oznacza to, że w starcie to zaangażowana musiała być większa ilość wojsk, najprawdopodobniej tysiące zbrojnych po obu stronach. Szacuje się, że w bitwie mogło brać nawet do 10 tysięcy Rzymian. Niemieccy naukowcy stwierdzili też, że bitwa miała miejsce najpewniej w 235 r. podczas kampanii Maksymina Traka. Wskazują na ten fakt np. datowania radiowęglowe zachowanego fragmentu drzewca strzały oraz odkryte monety z których najwcześniejsza wybita została za panowania cesarza Kommodusa (161-192), a najpóźniejsza za cesarza Aleksandra Sewera (222-235). Nie znaleziono monet wybitych za Maksymina Traka, gdyż skoro kampania miała miejsce w roku objęcia przez niego władzy, to takich monet nie zdążono jeszcze wybić. Co więcej na podstawie znalezionych grotów strzał ustalono, że w skład rzymskich oddziałów wchodzili oszczepnicy z Maroka i łucznicy z Bliskiego Wschodu. Formacje te często wspierały legionistów jako tzw. auxilia (czyli oddziały pomocnicze). W 235 roku formacje te również miały wspierać armie Maksymina Traka w jego kampanii przeciw Germanom. Wspomina o tym w swym opisie Juliusz Kapitolinus w następujący sposób: „(…) z całą armią przeprawił się do Germanii, biorąc ze sobą Maurów, Osdroenów, Partów i tych wszystkich, których prowadził na wojnę Aleksander. Maksyminus wziął ze sobą pomocnicze wojska wschodnie, głównie dlatego, że lekkozbrojni łucznicy najskuteczniej walczą przeciw Germanom.” Potwierdził to również Herodian notując: „Prowadził ze sobą wielkie masy wojska, niemal całą siłę zbrojną rzymską, między innymi bardzo wielką liczbę mauretańskich oszczepników oraz łuczników z Osroeny i Armenii, z których jedni byli poddanymi, drudzy przyjaciółmi i sprzymierzeńcami, dalej pewną liczbę Partów, którzy zbiegli do Rzymu zwerbowani za pieniądze albo też zostali wzięci do niewoli i jako jeńcy służyli Rzymianom”.
Oprócz wspomnianych powyżej artefaktów odkryto również około 200 grotów pocisków z balist lub skorpionów, z których każdy ważył około 200 g. Nadto wśród znalezionych zabytków znalazły się: hiposandały, rzymska łopata, elementy uprzęży końskiej, groty rzymskich pilum oraz jeden grot germańskiej włóczni z zachowanymi typowymi germańskimi ornamentami naniesionymi u nasady ostrza, fragmenty rzymskiego hełmu, dolny koniec pochwy rzymskiego miecza, klamry do pasów, kołki namiotowe, ale także kajdanki niewolnika i wieko kałamarza oraz bardzo duża ilość gwoździ z sandałów legionistów (więcej niż 1700). Niezwykle istotnym znaleziskiem było również odkrycie bardzo dobrze zachowanej 2-kilogramowej głowicy rzymskiej siekiery-kilofa (tzw. dolabry). W 2012 roku ogłoszono, że w trakcie konserwacji 2-kilogramowej głowicy topora odkryto napis LEG IIII SA, co tym samym potwierdziło obecność żołnierzy 4. legionu Flavia Severiana Aleksandriana (lub legionu 4. Flavia Felix). Legion ten miał swoje główne miejsce stacjonowania w Singidunum (dzisiejszy Belgrad) w dawnej rzymskiej prowincji Mezji (Górna Mezja). W III wieku, był on uznawany za szczególnie silną jednostkę. Z kolei w 2013 r. pracujący pod kierunkiem profesora Michaela Meyera na stanowisku archeologicznym w Harzhorn naukowcy z Fraie Universität Berlin dokonali odkrycia kolczugi rzymskiego legionisty. Znalezisko okazało się być najlepiej tego typu zachowanym zabytkiem pochodzącym z wojen Rzymian z Germanami. Kolczuga składa się z niewielkich żelaznych kółek o średnicy około 6 milimetrów każde. Naukowcy przypuszczają, że kolczugę zdjęli towarzysze rannego Rzymianina, którzy najprawdopodobniej chcieli opatrzyć rany odniesione przez swego towarzysza w walce i zabrać go z pola bitwy. Dopuszcza się jednak możliwość, że kolczuga ta została po bitwie położona przez Germanów, którzy w ten sposób chcieli zaznaczyć, że miejsce, w którym następnie ją odkryto, odegrało ważną rolę w bitwie. Na podstawie rozkładu grotów strzał oraz grotów pocisków z rzymskiej artylerii (balist lub skorpionów) oraz gwoździ z sandałów legionistów archeolodzy zrekonstruowali następujący najbardziej prawdopodobny przebieg bitwy i okoliczności decydujące o jej umiejscowieniu właśnie w tym miejscu.
Jak wiadomo z opisów obu ww. dziejopisów Maksymin w pogoni za cofającymi się Germanami plądrował, niszczył i palił tereny przez które przemieszczał się wraz ze swoją armią. Potrzeba nakarmienia wielkiej armii zmusiła cesarza, aby droga powrotna nie przebiegała przez obszary dopiero co spalone, splądrowane i ogołocone z wszelkiej żywności. Unikając terenów pozbawionych plonów wybrał więc cesarz jako drogę powrotną północną ścieżkę, która wiodła przez przełęcz rozdzielającą wzgórze Harzhorn, od gór Harzu. Przez przełęcz tą biegł w starożytności szlak handlowy łączący północną część ówczesnej Magna Germanii z jej południową częścią. Oczywiście nie można tu mówić o drodze takiego rodzaju jakie zwykli budować na swym terytorium Rzymianie. Dziś przez przełęcz tą biegnie autostrada A7 i droga B248. Przełęcz przez którą biegł ów szlak handlowy położona jest na wschód od wzniesienia Harzhorn, które z kolei rozciąga się na kierunku wschód-zachód na długości ok. 3,5 km. Od północy góra wznosi się stromo i łagodnie opada na południe. U swego podnóża na kierunku północ-południe góra rozciąga się na szerokość ok. 1,2 km. Zarówno sam szczyt wzniesienia jak i jego stoki są zalesione. Przełęcz ta stanowiła w starożytności przewężenie otoczone wzniesieniami, tym samym była łatwa do zablokowania i przygotowania zasadzki na oddziały rzymskie. Zbliżając się bowiem z północy rzymskie wojsko musiało nią przejść chcąc kontynuować marszrutę w kierunku limesu odległego od niej w linii prostej o ok. 250 km (Moguncja) czyli od 7-12 dni marszu. Obecna szerokość przełęczy to około 600 m. Natomiast w starożytności przełęcz przez którą biegł wspomniany szlak handlowy nie była bynajmniej (jak by się to mogło obecnie wydawać) terenem łatwo przejezdnym na całej swej szerokości. Istotnym utrudnieniem czyniącym z przełęczy swoiste wąskie gardło był rozciągający się wówczas duży obszar podmokłych pól, które znajdowały się wokół strumienia jaki wówczas płynął przez wschodnią jej cześć. Moczary te były najprawdopodobniej owymi bagnami opisanymi przez obu ww. dziejopisów. Tutaj też według niemieckich archeologów pola bitwy, oddziały barbarzyńców ustawiły się blokując Rzymianom dalszą marszrutę oraz rozwijając się na dogodnych (zarówno do ataku jak i obrony) pozycjach obejmujących zbocze i kumulację wzgórza Harzhorn. W ten sposób Germanie blokując Rzymianom przejście przez przełęcz, mieli nadzieję na wykrwawienie się rzymskiej armii w ewentualnym ataku na ich pozycje znajdujące się na wzniesieniu, mogąc jednocześnie w każdej chwili z tych pozycji łatwo (i z impetem jaki nadawałoby im atakowanie z góry) kontratakować. Z kolei przerwanie blokady przełęczy przez Rzymian i kontynuowanie marszu w kierunku zachodnim wzdłuż traktu, który po przekroczeniu przełęczy skręcał i biegł wzdłuż południowego stoku wzniesienia Harzhorn, odsłoniłoby flanki rzymskiej armii na atak barbarzyńców po południowym zboczu wzgórza Harzhorn. Będąc zaatakowaną w kolumnie marszowej, armia rzymska miałaby poważne trudności w rozwinięciu i ustawieniu szyku bitewnego. W ten sposób mogłoby dojść do powtórzenia się sytuacji jaka miała miejsce ponad 200 lat wcześniej w ostatniej fazie zwycięskiej bitwy wojsk Arminiusza nad wojskami Warusa w Lesie Teutoburskim. Ustalono, że tym razem Germanie przeliczyli się w jednak w swych rachubach.
Przeprowadzone prace archeologiczne nie pozwoliły na odpowiedź czy drogę przez przełęcz zablokowano palisadą, czy też wykopanym w poprzek traktu rowem, czy też może Germanie ustawili się w szyku bitewnym tworząc tzw. mur z tarcz. Nie jest również jasne, w jaki sposób Rzymianie przebili się przez germańską blokadę przełęczy. Jest to obecnie przedmiotem hipotez nie znajdujących odzwierciedlenia w znalezionych dowodach. Jako jedną z prawdopodobnych wersji można przyjąć, że rzymska konnica zaatakowała barbarzyńców blokujących drogę wraz z podjęciem jednoczesnego manewru obejścia zajmowanej przez nich pozycji od strony moczarów w celu uderzenia na ich flankę i tyły, co byłoby uzasadnionym manewrem zwłaszcza, gdyby trakt był zablokowany trudnymi do zdobycia we frontalnym ataku przeszkodami terenowymi (jak wspomniana palisada bądź wykopany rów). Działanie takie odpowiadałoby cytowanemu fragmentowi z opisu Herodiana, którego fragment dla zobrazowania sposobu (hipotetycznego z braku jednoznacznych dowodów, choć przecież możliwego z taktycznego punktu widzenia) rozpoczęcia się bitwy przytoczymy w tym miejscu jeszcze raz: Germanie wycofywali się z równin i bezdrzewnych obszarów, które zajmowali, a ukrywali się w lasach i trzymali się moczarów, by tam podejmować walkę i urządzać napady. W takich więc okolicach najczęściej przychodziło do starć i tam też cesarz osobiście z wielkim męstwem zaczął bitwę. Kiedy raz przy pewnym bardzo wielkim bagnisku, do którego się Germanie wycofali w ucieczce, Rzymianie zawahali się wejść za nimi w pościgu, Maksyminus pierwszy rzucił się konno do bagna, chociaż koń brnął w błocie powyżej brzucha, i zabił stawiających mu czoło barbarzyńców, aż i reszta wojska, wstydząc się opuścić walczącego za nich cesarza, odważyła się wkroczyć w moczary. Atak taki (jeśli miał oczywiście miejsce) musiał spowodować przerwanie blokady i wycofanie się pozostałych wojowników z rozbitego oddziału po wschodnim stoku Harzhorn w jego górne partie. Z ustaleń niemieckich archeologów wynika (a rekonstrukcja tej części bitwy jest już dowiedziona na podstawie uzyskanych artefaktów i ich położenia w terenie w chwili znalezienia) że po przerwaniu blokady armia rzymska podzieliła się i otoczyła Germanów znajdujących się na wzgórzu, którzy wciąż im zagrażali. Po otoczeniu Germanów, Rzymianie zaatakowali ich na wzgórzu z dwóch stron równocześnie tj. zarówno od strony południowej, jak i północnej. Z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością ustalono, że do zdobycia wzgórza walnie przyczyniła się rzymska artyleria, której intensywny ostrzał nie pozwolił Germanom na frontalny skoordynowany atak w dół stoku wzgórza na szeregi legionistów mozolnie wspinających się ku nim z obu stron Harzhorn. Jeśli nawet takie ataki były wyprowadzane, to musiały załamać się wskutek prowadzonego ostrzału. Rozkład i ułożenie grotów strzał, a zwłaszcza grotów pocisków z balist i skorpionów wskazuje, że Rzymianie zasypując przeciwników gradem pocisków – po prostu w dużej mierze ich zmasakrowali jeszcze zanim doszło do walki wręcz. Ustalone zostały tzw. strefy śmierci, w których natężenie ostrzału prowadzonego z obu stron wzgórza równocześnie było tak intensywne, że praktycznie musiało unicestwić zgromadzone w nich skupiska wojowników germańskich. W tym miejscu trzeba zaznaczyć, że obsługa pojedynczego skorpiona lub balisty mogła wystrzeliwać do 3 pocisków na minutę. Natomiast po przeprowadzonych przez niemieckich naukowców testach zrekonstruowanymi balistami, ustalili oni, że nośność tego rodzaju broni wynosiła nawet do 200 m. Tym samym mając na względzie maksymalny zasięg wystrzeliwanych pocisków, ich siła musiała wciąż być wystarczająca, aby przebijać tarcze napastników, czy to próbujących kontratakować w dół zbocza, czy też próbujących się chronić za tzw. murem z tarcz w oczekiwaniu na starcie ze zbliżającą się rzymską piechotą. Ta ostatnia dopełniła zresztą dzieła zniszczenia po dotarciu na kumulację wzgórza. Rozkład gwoździ z sandałów legionistów stanowi dowód, że legioniści wspięli się z dwóch stron na szczytowe partie wzgórza i po nawiązaniu bezpośredniego kontaktu z mocno osłabionym przeciwnikiem rozbili go w walce wręcz oraz zepchnęli w kierunku zachodnim wzdłuż kumulacji wzgórza. W pościgu jaki miał miejsce po kumulacji wzgórza, siła żywa przeciwnika została ostatecznie zniszczona lub rozproszona w terenie, co oznaczało wygranie całej bitwy. Wniosek co do wygrania bitwy przez Rzymian wynika również z innego faktu, a mianowicie potwierdza go nie tylko brak natrafienia na szkielety poległych legionistów (przy wygranej Rzymianie oczywiście zabrali ze sobą ciała poległych towarzyszy) co i brak sprzączek łączących płyty rzymskich pancerzy, które odpadałyby przy zdzieraniu zbroi z ciał poległych Rzymian, a które to grabienie z rynsztunku poległych legionistów miałoby miejsce, gdyby to Germanie wygrali bitwę. Po rozbiciu nieprzyjaciela Rzymianie podążyli spokojni o swoje flanki najprawdopodobniej w kierunku zachodnim wzdłuż południowego stoku Harzhorn w kierunku na Leinetale (rzeka) aby kontynuować drogę powrotną aż do Moguncji, skąd wcześniej wyruszyli.
Czy zatem legendarna „bitwa na bagnach” miała faktycznie miejsce i czy odbyła się ona u stóp wzgórza Harzhorn? Wiele wskazuje, że tak, choć całkowitej pewności i jednoznacznych dowodów póki co wciąż nie ma. Jest natomiast pewność i dowody pośrednie, które choć nie przesądzają sprawy, to jednak dają pewność, że bitwa ta wzmiankowana zarówno przez Herodiana jak i Juliusza Kapitolinusa nie jest wytworem ich wyobraźni za który z resztą do niedawna była uważana. Nie można przecież nie zauważać pewnych analogii między opisami dziejopisów, a ustalonymi przez archeologów faktami. Obaj historycy wzmiankują w swych opisach dotyczących wyprawy Maksymina przeciwko Germanom tylko jedną większą bitwę godną ich uwagi, czyli ową legendarną „bitwę na bagnach”. A przecież jak ustalili niemieccy archeologowie bitwa u stóp wzgórza Harzhorn musiała zapewne być większą bitwą. Czy obaj historycy przemilczeliby w swej opowieści fakt odbycia przez Rzymian innej dużej i zwycięskiej bitwy i to w tak trudnym terenie, a której finał w przypadku niepowodzenia mógłby zakończyć się klęską podobną do klęski armii Warusa z 9 r. n.e.? Wykopaliska wykazały, że w starcie to zaangażowana była duża ilość wojska: konnica, piechota (w tym 4. legionu Flavia Severiana Aleksandriana) wschodni łucznicy i oszczepnicy oraz na tyle znaczna ilość artylerii, że pozwalała ona prowadzić intensywny ostrzał barbarzyńców z dwóch stron wzgórza. Co więcej, konfrontując opis Herodiana, zgodnie z którym Germanie wycofywali się z równin i bezdrzewnych obszarów, które zajmowali, a ukrywali się w lasach i trzymali się moczarów, (…) i tam też cesarz osobiście z wielkim męstwem zaczął bitwę – nie sposób nie zauważyć, że aby (jak przecież ustalono) otoczyć nieprzyjaciela z obu stron wzgórza Harzhorn, należało rozpocząć bitwę od rozbicia jego oddziałów blokujących przełęcz od wzgórza aż po mokradła, a może i ustawionych nawet nieznacznie w głąb tych mokradeł – co miałoby przeszkodzić obejściu ich pozycji. U doświadczonego wojskowego (a takim przecież był cesarz-wojownik) w sposób naturalny musiał pojawić się plan, aby przynajmniej podjąć próbę obejścia zajmowanej przez Germanów pozycji od strony moczarów w celu uderzenia na ich flankę i tyły. Tym bardziej, że powodzenie takiej próby pozwoliłoby nie tylko na znacznie szybsze zniesienie ustanowionej blokady, ale przede wszystkim otwarcie przełęczy nastąpiłoby przy mniejszych stratach niż w wypadku prowadzenia wyłącznie frontalnego na nią ataku. Nadto zniesienie blokady, w dalszej kolejności pozwalało otoczyć nieprzyjaciela na wzgórzu, a zatem de facto decydowało o finalnym zwycięstwie w bitwie. Owe mokradła czy bagna zlokalizowane we wschodniej części przełęczy, są zatem kolejną analogią odpowiadającą antycznemu opisowi o rozpoczęciu bitwy właśnie na bagnach i stoczonej tam krwawej walce. A ponieważ to właśnie pierwsza faza bitwy wydaje się być kluczowa dla jej dalszego powodzenia oraz z uwagi na fakt, że według antycznych źródeł została zainicjowana przez atak samego cesarza (który nie tylko osobiście poprowadził wahających się żołnierzy na bagno, ale również ryzykował własnym życiem w tej niebezpiecznej akcji) to oczywistym jest, że to właśnie ten, a nie inny, fragment bitwy mógł znaleźć się w wyżej przytoczonym krótkim antycznym opisie, gdyż pozwalał na uwypuklenie przymiotów męstwa i odwagi samego cesarza.
Jakkolwiek by było, to na zakończenie warto nadmienić, że odkrycie u stóp wzgórza Harzhorn zmieniło spojrzenie współczesnych historyków na tęże część historii antycznej i z pewnością wymaga przepisania wielu podręczników, a przynajmniej dokonania we współczesnych przedrukach poprawnej translacji Juliusza Kapitolinusa dotyczącej zasięgu wyprawy cesarza Maksymina, czyli de facto przywrócenia oryginalnego brzmienia tłumaczonego opisu. Poprzez przypadkowe odkrycie z 2000 r. bezsprzecznie udowodnione bowiem zostało, że pomimo druzgocącej klęski w Lesie Teutoburskim w 9 r. n.e., armia rzymska odważyła się jeszcze raz zapuścić daleko w głąb Germanii (samo bowiem wzgórze Harzhorn leży ok. 250 km w linii prostej od Kolonii i ok. 130 km w linii prostej od Moguncji, a przecież zasięg wyprawy był znacznie dalszy) i w historycznej dużej bitwie rozgromiła Germanów biorąc swoisty odwet nie tylko za ataki przeprowadzone w latach 233-234, ale również za Las Teutoburski, który tak wielką traumą zapisał się w zbiorowej pamięci Rzymian.