Najstarszą, praceltycką nazwą rydwanu bojowego, odnotowaną u Galów przez starszych piszących po grecku autorów starożytnych jest reda – słowo o bardzo starożytnym praindoeuropejskim rodowodzie – podobne istnieje w języku, którym napisano praindoaryjskie Wedy. W autochtonicznym języku iryjskim zachowało się słowo riad, oznaczające powożenie.
Walka starożytnych herosów na rydwanach zachowała się w dawnych legendarnych powieściach irlandzkich, jak Táin Bó Cúailnge, opowiadająca o walkach wojownika Cú Chulainna w czasach królowej Medb (przypuszczalnie w okresie panowania rzymskiego Oktawiana Augusta).
Rzymianie mieli własne „pokojowe” pojazdy tego typu – służyły one do przejażdżek, parad (triumfów) i wyścigów. Dwukonne rydwany zwano u nich biga.
Rzymianie poznali, i to dość wcześnie w swojej historii, ekspansywnych Galów przybyłych i osiedlonych na terytorium Italii, walczyli z nimi. Do ich języka trafiło więc wcześnie tamto stare słowo celtyckie jako rheda/raeda, gdzie zaczęło zresztą oznaczać powóz o innej funkcji. Od Galów trafiło do Rzymian także inne galijskie słowo, figurujące w łacinie jako essedum, oznaczające również „wóz bojowy” – służył on m.in. do walk na igrzyskach gladiatorskich, wojowników/gladiatorów walczących na takich wozach Rzymianie nazywali essedarii. Słowo essedum spokrewnione jest z łacińskim sedeo i polskim „siedzę”, co podkreśla raczej jego funkcje transportowe na dłuższe odległości – gdy natomiast szarża rydwanu wymagała pozycji stojącej.
Celtowie zasłynęli w starożytności, w oczach Greków i Rzymian jako mistrzowie wszelkiego rodzaju pojazdów, wozów i powozów, słowem – transportu kołowego, i to na wielką skalę, zarówno w odniesieniu do ładunków martwych jak i do ludzi. Zapamiętano ich wielkie migracje, na które udawali się wraz z kobietami i dziećmi, na ogromne odległości (niektóre plemiona trafiły aż do Azji Mniejszej). Ostatnia taka migracja zdarzyła się za życia Cezara – była to udaremniona przezeń migracja Helwetów, rozpoczynająca jego aktywność militarną w Galii.
Byli wiec, podobnie jak o wiele późniejsi husyccy Czesi w czasach naszego Grunwaldu – mistrzami militarnego wykorzystania taboru, co sięgało zresztą bardzo starej migracyjnej tradycji praindoeuropejskiej.
Wbrew popularnym wyobrażeniom – i inaczej niż np. u starożytnych Persów – celtyccy wojownicy, przynajmniej w czasach rzymskich, nie ścierali się z wrogiem bezpośrednio wręcz stojąc (a tym bardziej siedząc) na rydwanie. Rydwan służył do podwożenia na pole bitwy, z niego rzucano oszczepy i i strzelano z łuku – oraz symulowano szarże, wprowadzając w ten sposób zamieszanie w szeregach przeciwnika, wzniecając popłoch – był to więc środek walki bardzo mobilnej, a także „psychologicznej”.
Ale po dowiezieniu wojownika na pole bitwy wojownik zeskakiwał z rydwanu i walczył pieszo… dopóki mu tak pasowało. Rydwany stały w pobliżu, w pogotowiu do błyskawicznego manewru, często do odwrotu „na upatrzone pozycje”.
Oddajmy głos greckiemu historykowi z czasów Imperium, Diodorowi Sycylijskiemu (80 – ok. 20 p.n.e.):
(…) w bitwie używają dwukonnych rydwanów, rydwan zaś niesie i woźnicę, i rycerza. Kiedy w bitwie spotykają się z konnymi, rzucają na wrogów oszczepy, a potem schodzą z rydwanów i walczą mieczami (…)
Mamy też na ten temat relację samego Cezara, na którym celtyckie rydwany najwyraźniej wywarły wielkie wrażenie. Oddajmy głos jemu samemu:
(…) Najpierw rozjeżdżają się we wszystkie strony í rzucają pociski, aby samą grozą owych zaprzęgów i łoskotem kół rzucić szyki nieprzyjacielskie do ucieczki – co zazwyczaj im się udaje. Skoro zaś przedarli się między zastępami jazdy, zeskakują z rydwanów i walczą pieszo. Tymczasem woźnice stopniowo wycofują się z wiru walki i w taki sposób ustawiają rydwany, aby wtedy, gdy ciżba wrogów ostro natrze na wojowników, mogli się oni szybko wycofać na stronę swoich. Dzięki temu mają w akcji zarazem ruchomość jazdy i stałość piechoty (…)
Dalej Cezar podziwia niezwykłą biegłość rydwanowych woźniców:
potrafią gnać w rydwanach z najbardziej stromego stoku nie tracąc nad nimi panowania, potrafią je nagle zatrzymywać i zwracać w inną stronę…
… i samych wojowników – „rydwanistów”:
(…) [potrafią] biec po dyszlu, stać na jarzmie, a potem z błyskawiczną szybkością wskakiwać z powrotem do rydwanu.
– Juliusz Cezar, Wojna galijska IV, 33.
Oczywiście konfrontacja metodycznych, przyzwyczajonych do żelaznej dyscypliny i zespołowego działania Rzymian z tą techniką i metoda walki była przede wszystkim niesłychanie uciążliwa. Brytowie walczyli spontanicznie i indywidualistycznie, każdy rydwan miał dużo swobody w ruchach i wyborze działań stosownych do danej chwili. Ich zakres obejmował, oprócz walki wręcz na miecze lub maczugi – także zarówno strzelanie z łuku, jak i ciskanie oszczepów. Wojownik rydwanowy był więc „człowiekiem-orkiestrą” w oczach Rzymian, których uczono zachowywać swoje miejsce w szyku i trzymać się swojej ściśle wyznaczonej, wyspecjalizowanej roli. Rydwan i jego załoga – to była bardzo samodzielna jednostka bitewna.
Dotyczyło to także możliwości bitewnych podstępów – działań pozornych, mylących, symulacyjnych – te te wszystkie pozorowane szarże i odwroty… Oznaczało to ogromną nieprzewidywalność. Rzymianie musieli się czuć podobnie, jak (mniej więcej w tym samym okresie) w starciu z niesłychanie ruchliwymi konnymi łucznikami Scytów i irańskich Partów. A jeszcze bardziej – jak ponad tysiąc lat później polscy rycerze w walce pod Legnicą, z mongolskimi konnymi łucznikami Batu-chana.
Ta spontaniczność i indywidualizm walki wojowników celtyckich, ta teatralna popisowość ich harcowników kryła jednak także wiele słabości – na dłuższą metę ci bitewni „artyści walki” nie kontrolowali całości sceny bitewnej, grzeszyli brakiem koordynacji… musieli przegrać w starciu z metodycznymi, ściśle skoordynowanymi działaniami Rzymian, planowanymi jak w partii szachów na wiele ruchów naprzód – których dowódców uczono, aby nigdy nie tracili z oka całości bitwy, aby umieli przewidywać i kierować na bieżąco ogromnymi zespołami ludzkimi.
Wbrew temu, co mogłoby się wydawać z powyższych opisów, Celtom brytyjskim w czasach Cezara nie była obca jazda wierzchem, posługiwali się końmi pod wierzch i mieli też oddziały jazdy konnej.
Trzeba pamiętać, że plemiona południowej Brytanii z którymi Cezar miał do czynienia po wylądowaniu, jak Trynowantowie i Katuwellaunowie, to nie jacyś autochtoni, mieszkańcy Brytanii od wielu stuleci, czyli „starzy Brytowie”, Pretanoi u wczesnych autorów greckich. Celtowie zmieszani ze starszą, przedindoeuropejską warstwą ludności (jej reliktem były prawdopodobnie plemiona Sylurów i szkockich Kaledonów). Ci właśnie słynęli z wojennych malunków na twarzy i ciele. Wręcz przeciwnie, ci z nadmorskiego południa Wyspy byli to stosunkowo niedawni imigranci z kontynentalnej Galii. Początki tej ostatniej celtyckiej fali osiedleńczej datuje się najwcześniej na III wiek p.n.e. Migracje trwały aż niemal do czasów Cezara, czyli do ostatnich dziesięcioleci starej ery.
Według dociekań Cezara, współcześni mu Galowie pamiętali, jak jeszcze za ich życia niektóre osiedlone w Brytanii grupy imigracyjne przybyły na Wyspę, a ich wspólnoty utworzone w Brytanii nosiły takie same nazwy jak dawniej w Galii. Do imigrantów należały m.in. plemiona Trynowantów, Katuwellaunów, Paryzjów i Icenów (Ikenów, jak wtedy wymawiano).
Niewątpliwie ci przybysze mieszali się ze „starymi Brytami”, wchłaniali ich i często sobie podporządkowywali. Tym samym przejmowali ich tradycje i obyczaj, trudno powiedzieć w jakim stopniu. Dotyczy to też rydwanów. Ci przybysze z Galii znali już jazdę jako formacje wojskową, o rydwanach wynieśli z Galii pamięć, że używali ich przodkowie – i pamięć ta został odświeżona, gdy zetknęli się z walczącymi na rydwanach „starymi” Brytami – zatem przyswoili sobie ten sposób walki; trzeba zaznaczyć, że był on niesłychanie prestiżowy, i doskonale się wpisywał w asymilację przybyszów, w stosunki (i konflikty) międzyplemienne w Brytanii. Nie oznacza to jednak, że całkowicie zrezygnowali ze znanej sobie jazdy wierzchem i z użycia jazdy jako formacji wojskowej – przykładem są Atrebatowie Komiusza.
Zapewne uznawali jednak wyższość jazdy rzymskiej i świadomie wybrali archaiczny sposób walki na rydwanach, aby zaskoczyć i zdezorientować Rzymian. Zważywszy fakt, że legion rzymski był postrzegany jako bardzo zwarta, samodzielna i samowystarczalna grupa uderzeniowa – głównym celem celtyckich obrońców było zapewne rozbicie tej spoistości i rozproszenie przeciwnika – w słusznym przekonaniu, że z małymi grupkami łatwiej sobie poradzić. Nieprzewidywalne manewry rydwanów doskonale się do tego nadawały.
Dochodził tu zapewne także efekt psychologiczny. Brytowie, zwłaszcza ci niedawni imigranci z Galii, znali Rzymian. Rydwan był u Rzymian otoczony aurą sakralną, sam triumf rzymskiego wodza był przecież ceremonią religijną. Rydwan był dla nich pojazdem bogów, przede wszystkim „ojca” Rzymu, boga wojny Marsa. A byli oni też, jakbyśmy dziś powiedzieli, przesądni. Użycie przez Brytów rydwanów zasiewało w umysłach rzymskich żołnierzy silną sugestię, że ich wrogowie mają po swojej stronie moce nadprzyrodzone, z którymi nie można wygrać…
Niestety, ta gra zawierała pewien element bluffu i nie zdała egzaminu na dłuższą metę. Może tylko pozwalała dzięki możliwości szybkiego odwrotu uniknąć zbyt wielu krwawych ofiar wśród doborowej kadry militarnej – arystokracja wojskowa stanowiła przecież trzon tych politycznych organizmów plemiennych, nie należało jej narażać na łatwe wytępienie w nierównych bojach. Rzymianie odczytywali to z kolei jako „brak wytrwałości” w walce, co znakomicie podnosiło ich morale.
O wiele skuteczniejsza okazała się „mała” wojna podjazdowa, guerilla, partyzantka… utrudnianie zaopatrzenia, szarpanie przeciwnika i szybkie znikanie… Ale to już temat na inną gawędę.