Ilekroć spoglądam na ruiny starożytnego Rzymu, zastanawiam się: jak można było dopuścić, by te wspaniałe budowle przepadły? Dlaczego nie dotrwały do naszych czasów? Jaka szkoda, że nie można ich dziś zobaczyć…
Kiedy myślimy o upadku i rujnacji Rzymu, nasze rozważania kierujemy w stronę barbarzyńców, wyludnienia miasta, systematycznego wyburzania starych budowli i wykorzystywania materiału rozbiórkowego do budowy nowego Rzymu – najpierw średniowiecznego, a potem nowożytnego. Myślimy o paradoksie renesansu, kiedy to zachłysnąwszy się pięknem starożytnego Rzymu, ludzie postanowili rozebrać jego pozostałości (jak w przypadku Forum Romanum).
Dziś chciałbym Wam zwrócić uwagę na coś zupełnie innego: w rzeczywistości powolny upadek Rzymu zaczął się jeszcze na długo przed rokiem 476 n.e. – datą detronizacji ostatniego cesarza Cesarstwa Zachodniego, będącą zarazem umownym końcem starożytnego świata.
Przyjrzyjmy się Rzymowi w okresie świetności. Począwszy od czasów Augusta, kolejni cesarze ozdabiali stolicę państwa nowymi, coraz bardziej monumentalnymi obiektami – pałacami, forami, świątyniami, bazylikami, portykami, łukami triumfalnymi, łaźniami, akweduktami itd. Na obrzeżach miasta wyrastały coraz piękniejsze zespoły pałacowo-parkowe należące do cesarzy, ale także do najbogatszym nobilów. Państwo było bogate, więc mogło sobie pozwolić na wielkie inwestycje.
Jednak jak już wspomniałem w moim poprzednim wpisie, wielkie budowle wymagały sporo sił i pieniędzy na ich utrzymanie i regularne remonty. Witruwiusz nadmienił, że określając wartość budynku, od jego wartości początkowej należy odjąć 1/80 część za każdy rok od jego budowy. To doskonała ilustracja problemu: wspaniałe cesarskie budowle nie były wieczne. Podobnie jak wszystko co nas otacza, starzały się i niszczały, wymagając nieustannych remontów. Stąd mniej więcej w cyklach co 50 – 100 lat każda wielka budowla musiała być poddana gruntownemu remontowi, aby dalej mogła pełnić swe funkcje.
Tak długo dopóki Imperium było bajecznie bogate, cesarze i władze miasta były w stanie finansować coraz to nowe inwestycje i ponosić koszty remontu wcześniejszych budowli. Ale w pewnym momencie ta sprawna maszyna się zacięła i nastąpiło to jeszcze na długo przed upadkiem cesarstwa. Jeszcze na początku III wieku naszej ery, za panowania dynastii Sewerów Rzym wydawał się u szczytu potęgi, choć wojny z Germanami na Północy zaczęły drenować cesarski skarbiec. To wtedy powstały monumentalne Termy Karakalli. Jednak w czwartej dekadzie państwo ogarnął kryzys polityczny zwany „kryzysem trzeciego wieku” – na pół wieku Rzym stoczył się w odmęty wojen domowych, kiedy to wojsko lub pretorianie co chwila obwoływali nowego cesarza, który prędko kończył swe panowanie – zazwyczaj w dramatycznych okolicznościach. Ta przerwa w miejskim cyklu inwestycyjnym Rzymu nie dała o sobie znać od razu, na jej skutki trzeba było poczekać kilkadziesiąt lat. Aż do czasów Dioklecjana, w Rzymie praktycznie nie powstawały nowe budowle, a krótkotrwali władcy mieli ważniejsze rzeczy na głowie niż remontowanie wiekowej monumentalnej zabudowy stolicy. Symptomatyczne jest, że właśnie w tym czasie najistotniejszą inwestycją budowlaną w Rzymie były Mury Aureliańskie. Nawet później, gdy pod koniec III wieku kryzys udało się opanować, finanse państwa podupadły na tyle, że niewiele budowano, a z remontami zwlekano, na ile to możliwe. Czas powiedzieć to wprost: Rzym nie był wtedy już tak olśniewającym miastem jak kiedyś.
Gdyby ktoś przespacerował się śródmieściem Rzymu na początku IV wieku n.e., zobaczyłby osmolone zgliszcza Forum Cezara, spaloną świątynię Wenus i Romy, zaniedbane budynki publiczne i prywatne. Ponieważ cesarze rzadko zaglądali do Rzymu, wielkie cesarskie rezydencje również musiały wyglądać na nieco opuszczone. Prawdopodobnie obrzeżne dzielnice stolicy wyglądały jeszcze gorzej.
Panowanie Maksencjusza i Konstantyna Wielkiego na początku IV wieku n.e. stanowiło ostatni akord architektonicznej wielkości Rzymu. Wtedy podjęto trud wzniesienia nowych kolosalnych budowli: łaźni (znanych dzisiaj jako Termy Konstantyna – niestety nie dotrwały do naszych czasów) i wręcz gargantuicznych rozmiarów bazyliki między Forum Romanum i Koloseum, a później także wielkich kościołów chrześcijańskich. Lecz przede wszystkim wydaje się, że właśnie za panowania tych cesarzy po raz ostatni podjęto wysiłek, by przywrócić Rzymowi dawną świetność. Zachowane źródła sugerują, że stare, popadające w ruinę budowle cesarskiego Rzymu odnowiono, by znów olśniewały przybyszów. Równocześnie jednak badania porównawcze z innymi miastami Imperium (zwłaszcza z Ostią) sugerują, że wspomniany program renowacji objął najprawdopodobniej jedynie ścisłe centrum miasta. Obrzeża niestety popadały w coraz większą ruinę, a domy były opuszczane. Konstantyn i Maksencjusz nie byli w stanie odnowić całego Rzymu, a jedynie najważniejsze jego zabytki. Prawdy nie dało się ukryć: coraz bardziej pozbawiony swego politycznego znaczenia i gospodarczej siły Rzym popadał nieuchronnie w ruinę. W źródłach z pierwszej połowy IV wieku pojawiają się wzmianki np. o walących się bramach albo o łaźniach wyłączanych z eksploatacji z powodu zagrożenia zawaleniem.
Ciekawym dowodem sytuacji miasta w IV wieku n.e. jest cesarskie ustawodawstwo, w którym pojawiają się przepisy wprost zakazujące rozbierania starych budowli i ograniczające budowanie nowych, jak również zabraniające zdejmowania dekoracji ze starych budynków. Te same przepisy zachęcały do przywracania świetności dawnym budowlom. Ponawiane w kolejnych dekadach IV wieku legislacyjne inicjatywy najprawdopodobniej przynosiły słaby skutek. Najwyraźniej stare budowle coraz częściej służyły po prostu za źródło taniego materiału budowlanego. Lecz czy legislacja cesarska mogła być skuteczna, jeżeli sama władza dawała zły przykład? Przecież łuk Konstantyna zbudowano z materiałów „recyklingowanych”, a naprawy mostu Cestiusza latach 70-tych IV wieku dokonano posługując się trawertynem wydobytym z Teatru Marcellusa… Choć niewiele pomogły, przepisy te pokazują, że sami starożytni byli świadomi powolnego upadku Wiecznego Miasta i przynajmniej na papierze próbowali podejmować środki zapobiegające dalszemu jego rozkładowi.
Wiemy, że w 357 roku cesarz Konstancjusz II odwiedził Rzym i był pod wrażeniem jego zabudowy. Ale inne źródła powstałe zaledwie kilka lat po jego wizycie sugerują, że miasto było bardzo zapuszczone, a brak troski o budowle publiczne rzucał się w oczy.
Kiedy więc na początku V wieku naszej ery barbarzyńcy po raz pierwszy stanęli u bram Rzymu, nie było to już miasto, jakie sobie wyobrażamy u szczytu jego świetności. Przeciwnie – było już pozbawione znaczenia politycznego, gospodarczego i militarnego. Miasto mocno podupadłe, szczycące się wspaniałą historią i niezwykłymi pomnikami, jednak już wtedy pomniki te obracał się w ruinę. Rzym zamienił się w wielkie muzeum pod gołym niebem. ROMA była jak starzejąca się księżna ograbiona ze swych włości – żyjąca przeszłością i skrywająca swój nędzny stan pod szatami bogatymi, lecz rozpadającymi się ze starości.