Nie wiem jak Was, ale mnie fascynuje odkrywanie ciągłości losów miasta i poszczególnych jego części. Z perspektywy krótkiego ludzkiego istnienia ewolucja miejskiej przestrzeni – jej przebudowy, transformacje czy zmiany funkcji – wydaje się niemal niedostrzegalna. Czasem dopiero gdy powracamy w jakieś miejsce po wielu latach, mówimy „ależ tu się zmieniło!”. Lecz gdy spojrzeć na miasto z perspektywy setek lat, wówczas zmiany, jakim podlega miasto, są znacznie lepiej widoczne.
Dzisiaj chciałbym Was zaprosić w rzymską podróż w czasie – zaczniemy ją od mało atrakcyjnego miejsca: niepozornego kwartału między ulicami Via delle Sette Sale i Via in Selci w Rzymie. Nie jest to miejsce uczęszczane przez turystów, bo też i nie ma szczególnego powodu, by się tam zapuszczać. Ale gdybyśmy się cofnęli ponad dwa tysiące lat, ujrzelibyśmy zupełnie inny krajobraz. Teren zajmowała ogromna willa należąca do pewnego nobila z czasów przełomu republiki i cesarstwa. Gwoli ścisłości – nie był to przedstawiciel żadnej starej arystokracji, tylko upiornie bogaty syn pewnego wyzwoleńca. Nazywał się Wediusz Pollion. Zasłynął nie tylko z ogromnego bogactwa, ale przede wszystkim z okrucieństwa, którym zadziwiał nawet samych Rzymian. Pollion przeszedł do historii tym, że gdy któryś z jego niewolników zawinił i był skazany przez swego pana na śmierć, jego ciałem Pollion karmił żarłoczne mureny, które hodował w stawie. Pozostaje mieć nadzieję, że niewolnicy nie byli pożerani przez ryby żywcem… Ten owiany makabryczną sławą staw znajdował się zapewne się właśnie gdzieś tam – między Via delle Sette Sale i Via in Selci.
Jeżeli przypuszczenia archeologów są słuszne, willa Polliona musiała być ogromna. Cała posesja miała prawdopodobnie blisko 9.000 metrów kwadratowych. Prawie hektar! Dla porównania – jeden z największych i najbardziej luksusowych domów w Pompejach – tzw. Dom Fauna – rozpościerał się na powierzchni niewiele większej niż 4.000 m2. Dom Polliona był porównywalny wielkością z pałacem panującego wówczas pierwszego cesarza Rzymu – Oktawiana Augusta!
Pollion zmarł w 15 roku p.n.e., a swą wielką rezydencję zapisał w testamencie cesarzowi Augustowi. Władca postanowił ją zburzyć. Dlaczego? Ponieważ publicznie potępiał nadmiernie luksusowy tryb życia (jego własne prywatne mieszkanie w obrębie pałacu Domus Augustea było stosunkowo skromne), więc zburzenie luksusowej i pełnej przepychu rezydencji wyzwoleńca – Wediusza Polliona – było niczym manifest. Na jej miejscu August kazał zbudować budynek służący wszystkim mieszkańcom Rzymu – tzw. Portyk Liwii, nazwany tak na cześć żony cesarza.
Portyk Liwii był obszernym placem otoczonym z każdej strony podwójną dorycką kolumnadą o kształtach pełnych szlachetnej prostoty. W rogach placu znajdowały się fontanny. Na środku – tu interpretacja źródeł nie jest jasna – wybudowano albo kolejną fontannę, albo ołtarz ku czci Konkordii („Zgody Augusta”). Jeżeli faktycznie był to ołtarz – kształtem zapewne przypominał Ara Pacis, którą możemy dzisiaj oglądać w muzeum nad brzegiem Tybru. Od zewnętrznej strony budynek otoczony był niewielkimi sklepami i warsztatami, do których dostęp był zapewniony od strony ulicy. Kolumnady portyku ozdobione były dziełami sztuki. Lakonicznie wspomina o nich Owidiusz w „Sztuce kochania” – „Nie pomiń też portyku, co z obrazów słynie; mówią o nim, że Liwii, bo jej poświęcony” (przekł. Ewa Skwara). Wedle poety miejsce to było uczęszczane przez piękne kobiety, więc mężczyźni „ruszający na łowy” właśnie tam powinni szukać zdobyczy…
Portyk Liwii przetrwał dosyć długo. Z danych archeologicznych wynika, że jeszcze w IV wieku miejsce to było wykorzystywane zgodnie ze swym przeznaczeniem. Lecz wraz z upadkiem Rzymu, utratą znaczenia politycznego, zubożeniem miasta, odpływem ludności, także Portyk Liwii zaczął chylić się ku upadkowi. Zapewne w V wieku n.e. sama budowla była już w złym stanie technicznym, ponieważ zaczęto powoli ją rozbierać. Wiemy, że w tym czasie na terenie placu zaczęto chować ludzi – miejsce zamieniło się w cmentarz otoczony malowniczymi ruinami.
Tak oto w naszej podróży w czasie docieramy do końca drugiej połowy V wieku n.e. – ostatnich dekad cesarstwa zachodniorzymskiego. W tamtym czasie żona jednego z ostatnich cesarzy Rzymu nakazuje wybudowanie nowej chrześcijańskiej świątyni mniej więcej 200 metrów na wschód od Portyku Liwii. Architekci postanawiają wykorzystać do budowy materiał z popadającego w ruinę Portyku. Wspaniałe doryckie kolumny otaczające plac są demontowane jedna po drugiej i przewożone na budowę nieopodal. Kościół, który wówczas wybudowano, dzisiaj znamy dzisiaj jako Bazylika św. Piotra w Okowach (przy Piazza di San Pietro in Vincoli). Kolumny z Portyku Liwii znalazły tam swoje drugie życie i służą Rzymianom po dziś dzień.
I te kolumny to w zasadzie jedyne, co pozostało po wspaniałym Portyku Liwii – dzisiaj żadna inna część tej budowli nie jest już widoczna. Pod ziemią zachowały się jedynie fragmenty fundamentów oraz kawałki marmurowych płyt tworzących posadzkę. Nic więcej. Dokładny kształt portyku znamy z fragmentu tzw. Marmurowego Planu Rzymu z II wieku n.e., gdzie pokazano dokładny obrys murów, umiejscowienie filarów, a nawet fontann.
Jeżeli ktoś chce zobaczyć pamiątkę po cesarskiej inwestycji, którą August chciał pokazać, że luksusy, w jakie opływał okrutny Wediusz Pollion, nie są mile widziane w augustowskim reżimie, musi udać się do bazyliki św. Piotra w Okowach. Dodatkowym powodem, by odwiedzić to miejsce, jest wspaniała renesansowa rzeźba Mojżesza autorstwa Michała Anioła i oczywiście relikwie w postaci kajdan, jakimi miał być spętany sam św. Piotr.