W powszechnej świadomości w przejściu Imperium Rzymskiego na chrześcijaństwo istnieją tylko dwa fakty: najpierw prześladowania chrześcijan (zwłaszcza za panowania Nerona w I wieku n.e. i Dioklecjana na początku IV wieku), a potem przyjęcie chrześcijaństwa przez Konstantyna Wielkiego, który sprawił, że wraz z nim całe cesarstwo przeszło na nową wiarę. Triumf chrześcijaństwa wydaje się tyleż nagły, co oczywisty i dziejowo sprawiedliwy.
A jednak starożytna rzeczywistość jest fascynująca i skomplikowana, i co najważniejsze – uporczywie wymyka się wszelkim uproszczeniom. Choć chrzest Konstantyna jest wydarzeniem wielce symbolicznym, nie stanowił on przecież ani daty końca Rzymu pogańskiego, ani też nie był początkiem Rzymu chrześcijańskiego. Obie rzeczywistości – pogańska i chrześcijańska – współistniały ze sobą na długo przed panowaniem Konstantyna Wielkiego i jeszcze długo po nim.
W I wieku chrześcijaństwo dopiero bardzo powoli zdobywało w Rzymie (mieście) pierwsze przyczółki. W drugim wieku chrześcijan było już zapewne nieco więcej, ale wciąż stanowili jedynie margines na religijnej stolicy Imperium. Należy założyć, że nawet jeżeli wśród chrześcijan byli jacykolwiek przedstawicieli warstw wyższych, stanowili oni przypadki sporadyczne.
W tradycyjnej mentalności rzymskiej religia (zarówno kulty rodzime jak i obce) zawsze zajmowała ważne miejsce. To była tzw. „religio”. Ale ci sami Rzymianie bardzo ostro zwalczali wszystko, co uważali za zabobon – różne dziwne praktyki „szamańskie”, czary, gusła itd. Było to tzw. „superstitio”. W tym początkowym okresie chrześcijaństwo było uważane właśnie za taki zabobon, który w najlepszym razie tolerowano, a niekiedy aktywnie tępiono (dlaczego Rzymianie źle odebrali przesłanie wiary chrześcijańskiej – to temat na inną dyskusję). Sytuacja powoli zaczęła zmieniać się dopiero w III wieku n.e., kiedy wyznawców chrześcijaństwa przybywało i zmieniało się ich postrzeganie przez pozostałą część społeczeństwa. Czy można to wyrazić jakimiś liczbami? Niestety nie ma żadnych wiarygodnych danych pozwalających określić wzrost liczebności wspólnot chrześcijańskich. Warto jednak zwrócić uwagę, że w III wieku nowa wiara przestała być domeną niższych warstw społecznych, a powolutku zaczynała wkraczać do umysłów elit. Wtedy pojawiają się pierwsi senatorowie deklarujący się jako chrześcijanie, byli jednak oni wciąż dosyć nieliczni. Jeszcze na początku IV wieku sukces chrześcijaństwa w samym Rzymie wydawał się mało prawdopodobny. Prześladowania zapoczątkowane przez cesarza Dioklecjana z 303 roku sugerują, że wyznawcy Chrystusa cały czas stanowili zdecydowaną mniejszość, inaczej bowiem skala prześladowań byłaby społecznie nie do zaakceptowania.
Kiedy Konstantyn Wielki po zwycięstwie nad Maksencjuszem w bitwie przy moście Mulwijskim (312 rok) przejął władzę nad Rzymem, otworzył nowy rozdział chrześcijaństwa. Ale czy między prześladowaniami za Dioklecjana, a akceptacją chrześcijaństwa przez Konstantyna, czyli przez raptem 9 lat, miał miejsce jakiś spektakularny wzrost liczebności chrześcijan? Mało prawdopodobne. Konstantyn zadeklarował poparcie dla gmin chrześcijańskich, ale przecież religijny krajobraz Rzymu pozostał niezmieniony. A jednak coś się zmieniło: status nowej religii. To już nie było „superstitio” – zabobon. Teraz stał się to pełnoprawny kult („religio”) na równi z innymi kultami praktykowanymi w Rzymie i w całym państwie. Może nawet więcej – Konstantyn obdarzył chrześcijańskie wspólnoty i duchowieństwo pewnymi przywilejami, które nie były czymś zwykłym rzymskim państwie.
Czy Konstantyn myślał o uczynieniu chrześcijaństwa jedyną religią Rzymu? Nie sądzę. Wcześniej zdarzało się już przecież, że dany władca okazywał szczególne przywiązanie do jakiegoś kultu i faworyzował jego wyznawców, a mimo to nie powodowało to istotnej zmiany w rzymskim społeczeństwie. Przykładem może być cesarz Heliogabal czy wprowadzenie kultu Sol Invictus przez Aureliana. Wydaje mi się raczej, że podobnie jak jego poprzednicy Konstantyn miał na celu jedynie postawienie nowego wyznania obok dotychczasowych, a nie ich zastąpienie. Skąd to wiadomo? W jego czasach nie doszło do żadnych istotnych działań, które miałyby podważać znaczenie kultów pogańskich. Co więcej, Konstantyn wciąż pełnił funkcję pontifex maximus (choć osobiście nie składał ofiar, a wyznaczał w tym celu zastępcę) i zasięgał rad haruspików badających wnętrzności zwierząt ofiarnych. Konstantyn nie zamknął też żadnej świątyni pogańskiej w Rzymie, a kościoły budował wyłącznie na obrzeżach miasta lub wręcz za jego murami. W jego czasach Rzym wciąż był miastem o wizerunku na wskroś pogańskim. Wiadomo, że na początku IV wieku w całym mieście liczącym wówczas około miliona mieszkańców było tylko 75 chrześcijańskich duchownych. Dla porównania w Archidiecezji Warszawskiej (1.425 tys. wiernych) w 2017 roku było 1.256 osób duchownych. To daje pewne wyobrażenie o wciąż stosunkowo niewielkim zasięgu nowej wiary w Rzymie.
W kolejnych latach niewiele się zmieniało, choć oczywiście dzięki państwowym pieniądzom i oficjalnemu wsparciu oficjalnie zadeklarowanemu przez cesarską rodzinę środowiska chrześcijańskie szybko zyskiwały wpływy, a pogańskie – ustępowały im pola. To musiał być fascynujący czas w rzymskiej historii – dwa światy, dwie rzeczywistości współistniejące ze sobą. Był to okres chwiejnej równowagi pomiędzy „starym” i „nowym”. Widać to na przykładzie sztuki, a zwłaszcza na płaskorzeźbach sarkofagów, na których elementy charakterystyczne dla pogaństwa łączą się płynnie z symboliką chrześcijańską. Kogoś może dziwić takie pomieszanie symboliki, ale w tamtym czasie chrześcijaństwo nie wypracowało jeszcze własnej utrwalonej ikonografii w sztuce, więc z oczywistych względów sięgano po utrwalone wzorce pogańskie. Ale to też nie jedyny powód: innym jest fakt, że religia pogańska była tak głęboko zrośnięta z rzymską państwowością, że porzucenie jej symboliki przez osoby przyjmujące chrześcijaństwo nie było możliwe z dnia na dzień – przecież wszystko to, co decydowało że „Rzym był Rzymem, a Rzymianie Rzymianami” w jakiś sposób wiązało się z kultami dawnych bogów – począwszy od początków miasta (rola Wenus i Marsa), przez podejmowanie decyzji państwowych (auspicja i badanie woli bogów), wyścigi rydwanów (oprawa religijna), igrzyska (wywodzące się z dawnych rytuałów pogrzebowych), symbolikę triumfalną (złożenie zdobyczy wojennej Jowiszowi na Kapitolu), kult cesarski (obrzędy ku czi larów domu cesarza), aż po szeroko rozumianą ludową obrzędowość wywodzącą się jeszcze z czasów rolniczych. Jak ówcześni Rzymianie mieli się tego wszystkiego w jednej chwili wyrzec, przyjmując chrzest? Jak mieli odrzucić wszystko, co czyniło ich Rzymianami? Stąd to współistnienie obu światów, które towarzyszyło Rzymianom jeszcze bardzo długo…
Równowaga świata chrześcijańskiego i pogańskiego nie oznaczała przyjaźni. Przeciwnie – w tym okresie współistnienia oba środowiska nawzajem oskarżały się o wyznawanie szkodliwego „zabobonu”. Ale szala szybko przechyliła się na korzyść chrześcijan. Na przestrzeni IV wieku wpływy środowisk pogańskich znacznie zmalały, a ustawodawstwa kolejnych cesarzy systematycznie ograniczały praktyki pogańskie, które choć wciąż kontynuowane, były coraz bardziej niemile widziane przez władzę. Stopniowo następcy Konstantyna cofnęli finansowanie pogańskich kultów, usuwali symbolikę pogańską z miejsc publicznych (przykład posągu Wiktorii usuniętego z budynku Kurii), wreszcie zakazali praktykowania dawnych kultów, a świątynie zamknęli.
Ale nawet ten definitywny koniec pogaństwa nie nastąpił raptownie – dawne kulty gasły powoli. Już w połowie IV wieku zaprzestano rytuałów braci arwalskich, ale pogańscy kapłani-senatorowie znani są jeszcze pod koniec IV wieku! Jeszcze w piątym wieku zanotowano festiwal ku czci Ozyrysa! Jeszcze na początku V wieku w obliczu złupienia Rzymu przez barbarzyńców odprawiono dawne ryty! Nie zmienia to jednak ogólnego faktu, że na przestrzeni jednego stulecia, czyli w zasadzie za życia JEDNEGO POKOLENIA, religia, której wyznawcy byli prześladowani, uzyskała charakter dominujący i sama przeszła do ofensywy, prześladując dawne kulty! Role odwróciły się diametralnie… Koniec końców chrześcijaństwo zatriumfowało i całkowicie wyparło wcześniejsze wierzenia.
JEDNO POKOLENIE było równocześnie świadkiem starego i nowego.
I tu powracam do pytania postawionego na wstępie. Ofiara czy agresor? Nie chcę wdawać się w religijne dysputy, ponieważ się na tym nie znam, ale nasuwa mi się pewne spostrzeżenie. Pod względem ekspansji, chrześcijaństwo wykazało się energią wcześniej nieznaną. Wobec tej żywotności dawna religia pogańska okazała się całkowicie bezbronna. Dlaczego tak się stało? Wydaje mi się, że zadecydowała o tym jedna bardzo istotna rzecz. Otóż w świecie starożytnym religia, nawet oficjalna (państwowa) była otwarta na inne wyznania. W starożytnym rzymskim świecie świątynia Jowisza mogła stać obok synagogi z jednej strony, i tuż obok nieco bardziej ukrytego mitreum, i nikogo to nie raziło. Procesje czcicieli Izydy przemierzały miasto obok procesji ku czci Wenus. Choć Rzymianie mieli swój panteon bóstw, zaskakująco łatwo przyjmowali i akceptowali inne kulty. Oczywiście ich tolerancja nie była absolutna: jak wspomniałem – tępili „superstitio” (do którego dosyć długo zaliczano także chrześcijaństwo), oraz okresowo także kulty, które ich zdaniem zagrażały porządkowi państwowemu (np. jeszcze w okresie Republiki – kult Bachusa). Ale gdy już jakieś wyznanie zyskało ich aprobatę, współistniało obok innych. Różne kulty ze sobą rywalizowały, ale na tym „religijnym rynku” dla każdego wyznania było miejsce. Tymczasem chrześcijaństwo było inne – gdy za panowania Konstantyna zyskało certyfikat aprobaty władz, doskonale wykorzystało swoje 5 minut. Z perspektywy czasu można powiedzieć, że gdy tylko chrześcijaństwo dostało państwowy glejt poprawności i przestało być uważane za „superstitio”, nie przystąpiło do gry na równi z innymi wyznaniami szanowanymi przez państwo na dotychczasowych zasadach, tylko z hukiem wywróciło stolik, przy którym inne wyznania grały. Wprowadziło własne zasady, w myśl których dla innych wyznań nie było już miejsca. Śladem tego jest korespondencja cesarska, w której urzędnicy apelują do cesarzy o zagwarantowanie wzajemnego poszanowania religii, i odpowiedź biskupów, którzy kategorycznie protestują u cesarza: ma być tylko jedna religia, a inne należy wykorzenić.
Skąd taka właśnie cecha chrześcijaństwa w tamtym okresie? Nie wiem. Może był to sposób zbiorowego odreagowania chrześcijańskiego duchowieństwa za prześladowania z czasów Dioklecjana, zapewne wciąż żywe w umysłach hierarchów jeszcze przez długie dziesięciolecia? Jak by nie było, nie sądzę, aby ogłaszając, że „pod znakiem krzyża” zwyciężył w bitwie przy moście Mulwijskim, Konstantyn Wielki miał świadomość, że uruchomił siły, które miały definitywnie zmienić obraz cesarstwa rzymskiego nie tylko religijnie, ale także kulturalnie, społecznie i politycznie.
Kulty pogańskie przegrały. Dlaczego? Może dlatego, że nie były przygotowane do gry na zasadach narzuconych przez chrześcijaństwo, gdy to stało się ich równoprawnym partnerem? Może dlatego, że monopol jednej religii był wcześniej nieznany w świecie starożytnym (pomijam judaizm, który nie był tak ekspansywny, jak chrześcijaństwo) i nikt się nie spodziewał, że chrześcijanie narzucą wszystkim wizję jednego kultu państwowego?
Jedno jest pewne: do religii można zastosować te same prawa, jakie rządzą gatunkami w przyrodzie – słabsze ulegają silniejszym. Tutaj nieprzygotowanie kultów pogańskich na konfrontację z dynamicznym i ekspansywnym przeciwnikiem zemściło się na nich okrutnie.