Jednym z mitów założycielskich narodu Rumunów jest jego pochodzenie bezpośrednio od podbitych przez Rzymian w I wieku n.e. Daków. Na ile jest to prawda – alternatywną teorią jest pochodzenie Wołochów, przodków Rumunów, od romańsko-języcznych społeczności z terenów dzisiejszej Albanii, którzy przed tureckim zagrożeniem uciekli na północ, w Karpaty (uczestnicząc w etnogenezie naszych Bojków, Łemków i Hucułów) i na naddunajskie niziny – niech rozstrzygają sobie specjaliści lingwiści czy genetycy. Fakt jest taki, że do dziś tylko w Rumunii przyjść może do głowy rodzicom dać dziecku na imię Decebal, Hadrian, Trajan czy Owidiusz (słynny poeta pochowany jest przecież w nadczarnomorskiej Konstancy).
Będąc w Rumunii, poza zabytkami z czasów rzymskiej Dacji można natknąć się na jeszcze jeden – prawdopodobny – ślad rzymskiej obecności w tym rejonie Europy. Do poszukiwań go nie trzeba jednak wykrywaczy metali, georadarów i łopat – wystarczy restauracja serwująca najsłynniejsze rumuńskie danie, znane obecnie nie tylko w dawnej Dacji, ale i na terenie Panonii, Mezji czy Tracji (oraz w naszej Małopolsce) – mamałygę.
Nazwa nie brzmi rzymsko, pierwsze wzmianki o niej pochodzą ze Średniowiecza (do Małopolski przynieśli ją prawdopodobnie wołoscy pasterze – bądź jest efektem późniejszych wpływów austro-węgierskich), ale jest niemal dokładnie tym samym, czym włoska polenta, wywodząca swą nazwę z łacińskiej pollenta: kaszka (dziś najczęściej kukurydziana), gotowana w mleku rozcieńczonym wodą na jednolitą papkę.
Straciliśmy przez te setki lat najważniejszą rzymską przyprawę – garum (wróciło do Europy wraz z dalekowschodnimi fermentowanymi sosami rybnymi), czy tradycję fast-foodu ulicznego (amerykanizacja stylu życia sprawia, że znów możemy korzystać z barów szybkiej obsługi), a pollenta przetrwała. Nie był to rzymski wynalazek. Potrawę tą jedzono w całym Śródziemnomorzu. Pliniusz Starszy, nim zginął u stóp Wezuwiusza, pisał o wielkiej popularności tej potrawy w jego czasach, lecz przodkom pisarza nieznanej. Jak owe danie przygotowywano? Niezastąpiony Apicjusz pisze o tym. Z kasz wszelakich. Kukurydzianej oczywiście nie znano, ale była prażona kasza jęczmienna, było proso, siemię lniane i wciąż popularne w śródziemnomorskiej kuchni nasiona kolendry (i oczywiście sól). Pliniusz był bogatym człowiekiem, stąd może te różnorodne składniki – ale najważniejszy był oczywiście prażony i tłuczony bądź grubo mielony jęczmień. Wszystko to smażono, ucierano i zalewano wodą. I redukowano.
Pliniusz zaznacza w swoich dziełach, że Grecy w nieco inny niż Rzymianie przygotowywali potrawę. Na przykład słodowali jęczmień – grecka wersja polenty była więc słodsza niż italska, i rzadziej zawierała proso.
Dzisiejsza włoska polenta przez setki lat nieco się spauperyzowała – w czasach głodu i nieurodzaju mąki oraz kasze ze zbóż zastąpiono chociażby mąką kasztanową – a dziś, jak w mamałydze, używana jest kukurydza. I podobnie jak jej bałkański odpowiednik została, z racji łatwości w przygotowaniu i taniości, potrawą biedniejszych warstw społecznych.
Pozostaje też pytanie czy mamałyga i polenta muszą być kulinarnym potomkiem pollenty. Niekoniecznie – obie te znane w Średniowieczu potrawy mogły powstać całkowicie od nowa, jako, że nie są skomplikowane. Niemniej skoro spożywane są tam, gdzie dwa tysiące lat temu pollenta, mogą być rzeczywistym rzymskim wkładem w kulturę kulinarną Włoch, Rumunii, Węgier czy Bułgarii. Temat musieliby zbadać historycy sztuki kulinarnej.