Gdy zwiedzamy muzea sztuki antycznej, zazwyczaj zachwycamy się marmurowymi lub brązowymi rzeźbami przedstawiającymi piękne postaci – bogów, boginie, herosów, wojowników, nimfy itd. Sztuka tamtych czasów kojarzy się nam z kultem piękna ludzkiego ciała, młodością, harmonijnymi proporcjami, klasyczną urodą, wypielęgnowaną muskulaturą itd.
Ale przecież to nie do końca prawda. Starożytni Grecy i Rzymianie tak samo jak my mieli świadomość przemijania piękna i starzenia się ludzkiego ciała.
Dlatego dzisiaj Herkules: nie w typie farnezyjskim, nie ten mocarny i umięśniony niczym Pudzian. Tu Herkules jest już utyty, ma nieco pucołowatą facjatę i ogólnie wygląda na „podtatusiałego”. Widać na pierwszy rzut oka, że najlepsze lata i słynne „dwanaście prac” nasz heros ma już dawno za sobą. Skóra Lwa Nemejskiego nieco opina się na brzuchu godnym Misia Puchatka. Wykrzywione w łuk ciało przenoszące cały swój ciężar na prawą nogę, lewa noga zgięta w kolanie, dumnie wypięta pierś – to wszystko nieodmiennie kojarzy mi się z postawą greckich atletów uwiecznianych przez Lizyppa i innych mistrzów dłuta (wspomnijcie chociażby posąg przedstawiający Apoksyomenosa). Może to celowy żart rzeźbiarza? A może podstarzały Herkules – nonszalancko spoglądający w dal i dumnie noszący na grzbiecie dowód swej chwalebnej przeszłości i wielkich dokonań – jest dowodem dystansu starożytnych do samych siebie, szacunku dla starości, a przede wszystkim pokory wobec upływającego czasu, któremu nawet półbóg nie jest w stanie się przeciwstawić?
Rzeźba na zdjęciu jest rzymską kopią pochodzącą z II wieku naszej ery sporządzono na podstawie greckiego oryginału, zapewne z II lub III wieku p.n.e. Możecie ją obejrzeć w rzymskim muzeum Palazzo Massimo Alle Terme.