Rozdziały
Nieopodal Pompejów znajduje się niewielka miejscowość Torre Annunziata. Większość turystów tłumnie odwiedzających ruiny starożytnych miast mija to miejsce zupełnie nieświadoma skarbu, jaki się tam kryje. Tymczasem warto zboczyć z utartego szlaku, by w ciszy i spokoju, a także bez wszechobecnego w sezonie tłoku rozkoszować się prawdziwym klejnotem antyku, który dotrwał do dziś zamknięty w kapsule czasu, jaką okazały się wulkaniczne popioły.
Ustronie Poppei Sabiny?
„Od dawien dawna Rzymianie doceniali uroki zatoki, wznosząc dokoła wspaniałe rezydencje. Najpierw w pewnej oddali, na wzniesieniach. Rychło jednak willi zajmujących wraz z otaczającymi je ogrodami zaczęło przybywać. Każdy szanujący się Rzymianin aspirujący do klas wyższych musiał się pochwalić posiadłością sąsiadującą z jedną z włości należących do cesarskiej rodziny. Wkrótce podróżni zdążający z Neapolu w kierunku Rzymu mogli z pokładu okrętów ujrzeć urzekający widok śnieżnobiałych portyków, kolumnad i tarasów, wyrastających na linii wybrzeża jedne ponad drugie, pośród soczystej zieleni wypielęgnowanych parków.” (fragment powieści: „Agrypina. Cesarstwo we krwi„). Zapewne tak właśnie dawniej wyglądało sąsiedztwo dzisiejszego Torre Annunziata. Kiedyś miejscowość ta nosiła nazwę Oplontis i była jednym z wielu kurortów położonych nad malowniczą Zatoką Neapolitańską, obok Pompejów i Herkulanum. I podzieliło los obu tych miast, gdy latem 79 roku n.e. popioły Wezuwiusza zasypały okolicę.
Jedną ze znakomitości, które miały swą rezydencję w Oplontis, była ponoć cesarzowa Poppea Sabina, którą większość zapewne pamięta jako czarny charakter z „Quo Vadis?” Henryka Sienkiewicza – dumną i wyniosłą żonę Nerona. Czy rzeczywiście odkryta tu posiadłość była jej własnością? Zdania na ten temat są podzielone, a niektórzy podkreślają, że dowody na jej powiązanie z willą są dosyć wątłe. Niemniej miło pomyśleć, że władczyni opisywana przez pisarza mogła bywać w Oplontis.
Willa cesarzowej Poppei znajduje się prawie 10 metrów poniżej obecnego poziomu gruntu i jest odkopana tylko w części. Ale nawet te jej fragmenty, które można obecnie zwiedzać, dają wyobrażenie o niezwykłym przepychu, jakim otaczały się klasy panujące w antycznym Rzymie. Znając zaś zamiłowanie Rzymian do symetrii w architekturze, można bez nadmiernego ryzyka pomyłki założyć, że część posiadłości wciąż znajdująca się pod ziemią stanowi lustrzane odbicie tego, co możemy ujrzeć na powierzchni dzięki mozolnej pracy archeologów.
Modelowa willa podmiejska
W mieście Rzym domy były niemalże fortecami bez okien, a światło dnia wpadało do ich wnętrz jedynie przez niewielkie otwory w dachu atrium lub zza portyków otaczających ogródki. Przypominały więc dawne siedziby bogatych arabskich kupców, jakie do dziś można zobaczyć np. w marokańskim Marrakeszu lub w Fezie (surowe ściany na zewnątrz – olśniewające bogactwo w środku).
To, co różniło nadmorskie siedziby arystokratów od ich miejskich domów, to właśnie otwarcie na otaczającą przestrzeń i wyeksponowanie wszystkich jej walorów krajobrazowych. Rezydencje takie jak w Oplontis miały więc wielkie okna, tarasy i niekończące się portyki zachęcające do spaceru na świeżym powietrzu i rozkoszowania się widokiem na morze lub na góry. I to właśnie najbardziej urzeka w willi Poppei: jej układ pokazuje, że była ona pomyślana jako miejsce ucieczki od duchoty wielkiego, lecz ciasnego miasta.
Jej najbardziej spektakularne pomieszczenie to wielkie letnie triklinium (sala jadalna). Jedna jego strona otwiera się na ogród, a zewnętrzną ścianę zastępują tam dwie kolumny o niezwykłych jak na rzymską architekturę kapitelach. Nie są to typowe kolumny w porządku doryckim, jońskim ani korynckim, do jakich przyzwyczaił nas grecko-rzymski antyk. Nie wieńczą ich ani kamienne „baranie rogi”, ani „liście akantu”. Kolumny są na wskroś nowoczesne i przywodzą na myśl styl art-déco XX wieku.
Dziś widok z triklinium jest ponury i dominuje w nim wielka ściana wulkanicznych popiołów, które pokrywają wciąż nieodkopaną część rezydencji. Lecz zastanówmy się, co mogli widzieć dawni arystokraci, leżąc w ciepłe lato na wielkich jadalnianych łożach i spożywając o zachodzie słońca kolację i popijając ją chłodnym falernem? Gdy spojrzeć na GoogleMaps, widać, że dokładnie na wprost triklinium znajduje się wyniosły stożek Wezuwiusza. Był on dawniej jeszcze wyższy i bardziej spiczasty niż obecnie, pokrywały go gęste lasy. Opromieniony blaskiem zachodzącego słońca, widziany z triklinium na tle ciemniejącego wschodniego nieboskłonu musiał przedstawiać się imponująco.
Lecz willa Poppei to nie tylko triklinium. Warto zwrócić uwagę na wspaniałe atrium i jego freski. Niestety ta część rezydencji nie zachowała się w całości i od strony głównego wejścia brakuje jednej ściany atrium. Turyści mogą też zwiedzać cały szereg pomieszczeń „służbowych”. Po czym je poznać? Po charakterystycznych zdobieniach ścian pokrytych prostymi freskami przypominającymi czarno-białą zebrę. Część służbowa jest na tyle obszerna, że ma nawet własny oddzielny perystyl otoczony kolumnami.
W willi jest wreszcie wiele pomieszczeń, których przeznaczenia niełatwo odgadnąć. Można się domyślać, że część z nich służyła za sypialnie, jedno zostało zidentyfikowane jako lararium, prawdopodobnie gdzieś pośród nich mieściła się biblioteka. Między nimi znajdują się liczne niewielkie podwóreczka i świetliki. Całość połączona jest długimi, wysokimi galeriami oddzielającymi poszczególne sale od otwartej przestrzeni i chroniącymi je w upalne lato przed gorącym powietrzem.
Infrastruktura wodno-kanalizacyjna
Willa Poppei jest interesująca także z powodu dobrze zachowanych pomieszczeń kuchni, łaźni i latryny. Zacznijmy od łaźni, gdyż są to zapewne najlepiej zachowane prywatne termy rzymskie poza Pompejami i Herkulanum. Dziś zachwycają przede wszystkim wspaniałymi freskami. Przed pomieszczeniami kąpielowymi znajdował się kwadratowy z okrągłą fontanną pośrodku otoczony czterema kolumnami. Podziwianie świetlika jest obecnie utrudnione przez rusztowania podtrzymujące osłabioną konstrukcję, jednak w starożytności musiało być to prawdziwe prywatne SPA.
Kuchnia jest jedną z największych, jakie widziałem w ruinach antycznych domów. Zazwyczaj rzymskie kuchnie były bardzo małe, tymczasem ta w Oplontis dysponowała całym szeregiem palenisk, więc równoczesne przygotowywanie w niej wielu dań dla większej liczby gości raczej nie powinno być problemem.
Na wyobraźnię turystów działa też latryna: pierwsze wrażenie może być nieco rozczarowujące, ponieważ w podłodze widać wzdłuż ścian jedynie podkowiasty otwór i biegnącą równolegle murowaną rynienkę. Wszystko wyjaśnia się dopiero, gdy uświadomimy sobie, że „siedzenia z otworami” miały zapewne postać drewnianej ławy, która nie zachowała się do naszych czasów. Rynienka zaś zapewniała bieżącą wodę, która wypływała murowanego zbiornika znajdującego się obok. Stąd już tylko krok do wyobrażenia sobie mieszkańców willi załatwiających zbiorowo swe potrzeby bez zachowania jakiejkolwiek intymności, i po wszystkim wycierających swe siedzenia gąbką maczaną w wodzie płynącej w rynience u ich stóp…
Potęga wulkanicznego żywiołu
Zwiedzając ruiny Oplontis można odnieść wrażenie, że starożytna willa przetrwała nietknięta do naszych czasów. Lecz to nie do końca prawda. To bowiem dzięki benedyktyńskiej pracy archeologów i inżynierów, którzy nadali ruinom kształt najbardziej zbliżony do antycznego, z poszanowaniem tego, co zachował czas, możemy dziś oglądać ten wspaniały zabytek.
Erupcja Wezuwiusza była bezlitosna, a siła żywiołu zniszczyła więcej, niż moglibyśmy przypuścić. Oczarowani pięknem fresków turyści rzadko przyglądają się ścianie wulkanicznych popiołów w wykopie, a szkoda, bo wiele ona mówi o ostatnich chwilach rezydencji. Widać w niej naprzemienne warstwy kamyczków lapilli, które powoli przysypywały budynek, powodując zapadanie się dachów przygniecionych ich ciężarem, oraz warstwy popiołów nanoszonych przez tzw. spływy piroklastyczne („chmury gorejące”): pędzące z ogromną prędkością lawiny złożone z mieszaniny rozgrzanych do temperatury kilkuset stopni gazów, pyłów i kamieni. Nic, co stanęło na ich drodze, nie mogło przetrwać.
Zwiedzając stanowisko zwróciłem uwagę na przemawiający do wyobraźni szczegół. W jednym z pomieszczeń znajduje się gipsowy odlew składanych wieloskrzydłowych drzwi (wykonany podobną techniką, jak w Pompejach wykonuje się odlewy ofiar erupcji, wypełniając gipsem przestrzeń po dawno rozłożonych ciałach). Widać tam, z jak ogromną siłą w willę musiała uderzyć lawina piroklastyczna, bowiem gipsowy odlew ukazuje drzwi wyrwane z futryny i strzaskane. Na starych zdjęciach wykonanych podczas wykopalisk widać strzępy murów i kolumny portyków połamane jak zapałki, a podziwiane dzisiaj triklinium oczom odkopujących je archeologów ukazało się jako rumowisko. Te zdjęcia uświadamiają, że bezpośrednio po odkopaniu Oplontis przypominało bardziej miejsce bombardowania niż „rezydencję zatrzymaną w czasie”.
Mozolna praca badaczy pozwoliła na postawienie na nowo wywróconych ścian, otworzenie portyków. Dawne stropy wykonane były w przeważającej części z drewna, które nie mogło przetrwać erupcji i kolejnych dwóch tysięcy lat. Rekonstruując willę dodano więc betonowe stropy chroniące bezcenne malowidła, a na nowych sufitach umieszczono pracowicie posklejane z niewielkich fragmentów sztukaterie i freski. Ustawiono kolumny, na właściwym miejscu umieszczono tynki z freskami, które odpadły od murów, i uzupełniono braki murarki. Wszystko to zostało wykonane z ogromnym pietyzmem i poszanowaniem zachowanych elementów oryginalnych, lecz zwiedzając willę trzeba pamiętać, że duża część tego, co dzisiaj zwiedzamy, jest współczesną rekonstrukcją.
Oplontis – echa świetności w historii
Letnia rezydencja cesarzowej Poppei w Oplontis została zniszczona przez Wezuwiusz w 79 roku n.e. Ale pewną ciekawostką jest to, że zarówno nazwa „Oplontis” jak i sama willa, utrwalona na starych rzymskich mapach, pojawiała się na starych dokumentach jeszcze długo później, choć przecież w rzeczywistości wszelki ślad po niej zaginął.
Kartografowie, którzy trzymali w ręku mapy Imperium Rzymskiego sporządzone pod koniec pierwszego wieku p.n.e. (najprawdopodobniej mapę sporządzoną na zamówienie Marka Agrypy), nanosili Oplontis na swoje prace, nie zastanawiając się, że miasteczko o tej nazwie już od dawna nie istnieje. Oplontis widniało nawet na mapie z IV wieku, gdy Imperium Rzymskie przeżywało wstrząsy, które miały doprowadzić do jego końca. Później średniowieczni mnisi, kopiując dzieło z IV wieku, wciąż lokalizowali Oplontis i jego willę nieopodal Pompejów (o zgrozo! – także uwzględnionych na mapie…).
W ten sposób wielokrotnie kopiowany i zniekształcony przez kolejnych autorów obraz willi Poppei w Oplontis dotrwał do naszych czasów na mapie zwanej Tabula Peutingeriana: jedynej sporządzonej w XIII wieku kopii map schyłku starożytności, które z kolei były kopią map Imperium z czasów cesarza Augusta! Kopia z kopii, będącej kopią… Choć niedokładny i wykoślawiający rzeczywistość, ten średniowieczny zabytek stanowi ostatni zachowany wizerunek świetności Oplontis sprzed erupcji Wezuwiusza – okruch dawno nieistniejącego świata.