Rozdziały
Willa rzymska w Eigeltingen w Niemczech to jedno z około 3500 rzymskich gospodarstw, jakie znajdowały się na terenie dzisiejszego Landu Badenii-Wirtembergii. Opieką terenu, na którym znajdowało się gospodarstwo zajmuje się Stowarzyszenie Wspierające Gospodarstwo Rzymskie w Eigeltingen.
Historia
Jest rok 80. W Rzymie cesarz Tytus Flawiusz otwiera z pompą Koloseum. 950 dzisiejszych kilometrów, albo jakieś 635 rzymskich mil na północ od Wiecznego Miasta pewien rzymski legionista, którego już osobiście nigdy nie poznamy, po dwudziestu paru latach wiernej służby otrzymuje w ramach wysłużonej emerytury kawał ziemi na granicy Germanii Górnej i Recji. Ta forma wynagrodzenia była wtedy powszechna. Być może po wielodniowej wędrówce z całą rodziną i służbą, dotrze w to miejsce, z którego przy dobrej pogodzie widać Alpy, a za nimi gdzieś tam Rzym, w którym właśnie odbywa się panem et circenses: setki gladiatorów prowadzi walki a tłum wyje z zachwytu jedząc darmowy chleb i zapijając cienkim vinum. Z tego nowego miejsca osiedlenia dzień marszu będzie mu zabierało dojście do Lacus Venetus zwanym dziś Jeziorem Bodeńskim, po którym w tym czasie pływała mała flota rzymska stacjonująca w Brigantum (dzisiejsze Bregenz w Austrii) , albo w Felix Arbon (dzisiejsze Arbon w Szwajcarii). Dzień marszu zabierało mu będzie dojście do Area Flaviae (dzisiejsze Rottweil – najstarsze miasto Badenii-Wirtembergii) – dużego już wtedy miasta, w którym będzie mógł kupić nawet szklane naczynia, garnki z Galii lub wino z Dalmacji. Produkty swojego gospodarowania – głównie zboża i warzywa oraz mięso świń – sprzedawał będzie w parę mil odległym Vicus (dzisiejsze Orsingen), gdzie 1800 lat później miejscowy chłopak na placu budowy sklepu meblowego znajdzie pięknie zachowaną statuetkę Jowisza.
Wróćmy do naszego legionisty w stanie spoczynku, który rozpoczął nowe życie budową solidnej willi (miała wymiary 46 x 32 m), dwupiętrowej stodoły – czy raczej budynku gospodarczego (16 x 20 x 15m) i wielu zabudowań pomocniczych (również łaźni). Kamień do budowy dostarcza kamieniołom za miedzą. Jego gospodarstwo nie będzie należało do wielkich: ledwo osiem hektarów pól w lekko pofałdowanym terenie. W zasięgu wzroku stać będą jeszcze dwa inne gospodarstwa, a w granicach dzisiejszego landu Badenia-Wirtembergia odkrytych będzie ich prawie 3500. To co zbuduje nasz legionista zamieszka następne osiem pokoleń, dopóki w dramatycznym roku 260 ostatni jego potomkowie uciekając przed Alemanami opuszczą te tereny, albo może zostaną wymordowani. Dzikie hordy germańskie wybudują swe drewniane chatki wewnątrz rzymskich zabudowań i nigdy już nie uruchomią hypokaustum -podłogowego ogrzewania czy ciepłej wody w łaźni. Na setki lat przyniosą kulturową i cywilizacyjną zapaść. Siedząc w starości w atrium swej willi nie wie nasz legionista, że w epoce smartfonów jego willę zasypią ziemią, bo nie będzie pieniędzy aby ją przywrócić do życia. Walutę Cesarstwa: denar zastąpi waluta pewnej Unii: euro. Nasz legionista miał respekt przed lasami; niedaleko stąd zaczynał się silva nigra tak nazywany do dziś Czarny Las (Schwarzwald). Przed swą śmiercią ustawił kamień wotywny bogowi lasu Sylwanowi. Odczytajmy napis: IN H(ONOREM) D(OMUS) D(IVINAE)DEO SILVANO CLE………EX V(OTO) S(OLVIT) L(IBENS)L(AETUS) M(ERITO (ku czci domowi boga lasu, by modlitwą był zadowolony i chronił). Przy wotywnym kamieniu zostanie znaleziona moneta i stanie się symbolem miejsca: dupondius Cesarza Marka Aureliusza z drugiego wieku.
Stowarzyszenie
Dwadzieścia lat temu znalazła się grupka fascynatów i zapaleńców. To jest taki prawie mistyczny proces. Nie wiadomo jak i skąd nagle pałasz prawdziwym zachwytem i miłością do przeszłych wieków. „Zapalasz” się – stąd zapaleniec. (Profesor Niwiński powiedział mi kiedyś na kongresie egiptologów we Florencji, ze to się połyka z powietrza jak wirusa i już nie jest do wyleczenia). Zaczęli odkrywać przeszłość naszego legionisty i jego potomstwa. O położeniu ruin było wiadomo już ze wcześniejszych XIX-wiecznych badań. Znaleźli życzliwego im powiatowego archeologa, założyli stowarzyszenie zwane w języku Germanów: Förderverein Römischer Gutshof in Eigeltingen, co przekłada się na język Wenedów: Stowarzyszenie Wspierające Gospodarstwo Rzymskie w Eigeltingen.
Zapraszam na stronę: www.eigeltingia.de, którą bardzo amatorsko prowadzę. Niestety jest po niemiecku. Domyślić można się jednak sporo. Bakcyl połknęli normalni ludzie ze wsi: nauczycielka, rolnik, pracownik banku, pracownik służb komunalnych, emeryt, pedagog… Udało im się podnieść w górę miejscami do wysokości 1,4 metra mury budynku gospodarczego, zrobić ścieżki dla zwiedzających to miejsce, postawić 5 tablic z wyjaśnieniami. Niestety pozostałości willi musiały zostać przykryte ziemią i pozostawione następnym pokoleniom. Do odbudowania murów budynku gospodarczego potrzeba było 105 ton kamienia, którego szukaliśmy w całej Europie, aby swoją strukturą i barwą jak najbardziej odpowiadał oryginałowi. Węgierski kamieniołom tuż przed dostawą został zatopiony wodą powodziową. Trzeba było szukać dalej. Całość została ukończona własną pracą. Ludzie poświecili dziesiątki godzin i swe własne wolne dni. Ot bakcyl. Liczyć można było tylko na darowizny; dopłaty urzędów ochrony zabytków były raczej symboliczne. Dziś można po tym miejscu spacerować i odpocząć. Stanowi turystyczną atrakcję. Otwarcie ruin było wielkim festynym dla całej okolicy. Wiernie naśladując rzymskie rutuały poświęciliśmy replikę kamienia wotywnego. Podziwiam z jaką wielką ochotą zbierają się członkowie stowarzyszenia, aby kosić trawę, naprawiać i czyścić dróżki, doglądać czy coś nie umocować, poprawić. Organizują wycieczki i odczyty. Tak, Rzym powołuje z przypadku. Nawet po prawie dwóch tysiącach lat. Ale to już inna historia.
Parę słów o rzymskim rolnictwie w I-III wieku na północ od Alp
Dwory w prowincjach rzymskich, służyły głównie do zaopatrywania wojsk. To był ich obowiązek i ich sens istnienia. W tym celu często dzierżawiono kawałek ziemi kombatantom, którzy po odbyciu służby wojskowej byli honorowo zwalniani (i dopiero wtedy mogli oficjalnie zawrzeć związek małżeński). Lokalizacja była wybrana bardzo ostrożnie: musiało to być miejsce zdrowe i żyzne, w pobliżu zagrody potrzebne było źródło lub czysty strumień; a teren powinien być lekko nachylony, aby obszary były nieco bardziej suche albo wilgotne – oczywiście w bezpośrednim sąsiedztwie dziedzica. W tym celu powoływano wyspecjalizowanych doradców, tzw. „Jasnowidzów”. Sprawdzali glebę, wodę, stan zdrowia miejscowej ludności i lot ptaków, a nawet wnętrzności rodzimych dzikich zwierząt, aby uniknąć negatywnego wpływu tego obszaru na rolnictwo.
Podstawowym pożywieniem wojska (i całej ludności) było zboże. Spożywano go jako chleb lub owsiankę i używano do karmienia zwierząt. Jako produkt uboczny produkowano słomę, która podobnie jak siano była pilnie potrzebna w stajniach. Na terenach na północ od Alp uprawiano głównie orkisz i jęczmień, a także owies oraz w dobrych miejscach pszenicę. Czasami rosło też żyto i proso, w zależności od regionu cesarstwa rzymskiego, z którego pochodził nadworny władca – i co on sam poznał i cenił w młodości. Ziarna suszono w piecu (w razie potrzeby), a następnie przechowywano w dużych budynkach. Problemem były szkodniki spichrzowe. Obecnie szacuje się, że nawet jedna trzecia zbiorów nie nadawała się do użytku. Warzywa trochę różniły się od dzisiejszych, nie sposobem uprawy (oczywiście tylko na zewnątrz…), ale doborem. Odmiany były bogatsze niż dzisiaj, bylibyśmy szczęśliwi, gdybyśmy mogli mieć na tak wiele regionalnych odmian. Brakowało wysokowydajnych, a „Amerykanie” (pomidory, ziemniaki, papryka, kukurydza, fasolka szparagowa) nie byli jeszcze znani, więc uprawiano rośliny rodzime, śródziemnomorskie i azjatyckie.
Klimat sprzyjał uprawie marchwi, rzepy i kapusty (Rzymianie poznali ją dopiero po przekroczeniu Alp), podobnie jak cebula, czosnek, pory i szparagi, które przywieźli ze sobą. Rośliny strączkowe, takie jak groch i bób, były ważne dla podaży białka. Wiele rodzimych owoców było wykorzystywanych do dostarczania witamin – nawet jeśli składnik „witaminowy” nie był jeszcze znany – ale wiadomo było o wartości zdrowotnej owoców. Jabłka, gruszki, wiśnie i szeroko rozpowszechnione dzikie owoce były już używane przez Celtów. Rzymianie przywozili ze sobą śliwki z Bliskiego Wschodu – i co jakiś czas próbowano brzoskwiń, w zależności od miejsca z różnym powodzeniem. Podobnie było z winem. Miejscowe winorośle były zbyt cierpkie dla wielu Rzymian, były używane głównie jako winogrona stołowe. Preferowano pić słodsze gatunki wina z południa, obszaru śródziemnomorskiego z doskonałymi lokalizacjami w dzisiejszych Włoszech, Francji i Grecji. Ogród ziołowy willi rustica był równie dobrze zaopatrzony jak obecnie – większość ziół w naszej kuchni pochodzi z regionu śródziemnomorskiego. Jednak produkty były przeznaczone nie tylko do osobistego spożycia.
Wszystko, co w naszym klimacie nie dawało się uprawiać, musiało być sprowadzane – żaden Rzymianin nie chciał obejść się bez oliwek, zwłaszcza oliwy transportowano na duże odległości, a także soczewicy, suszonych fig i przypraw. Woły i osły (lub muły) były trzymane jako zwierzęta pociągowe i transportowe, a hodowla koni dla jeźdźców w legionach. Konie były trochę mniejsze niż dzisiejsze rasy – konie norweskie, są podobne do wierzchowców z tamtych czasów. Nie należy zapominać, że żołnierze rzymscy byli przeciętnie nieco mniejsi od dzisiejszych mieszkańców. Mięso było bardzo popularne wśród Rzymian i było początkowo dostarczane przez świnie, owce i kozy, z tych ostatnich brano mleko do produkcji serów (mleka prawie się nie piło), wełnę i skóry. Las zostawał wycięty w celu ogrzania. Pozostały wolne obszary, które nadawały się tylko jako pastwiska. Dlatego hodowla bydła stawała się coraz bardziej popularna – a nawyki żywieniowe Rzymian musiały ulec zmianie. Pojawiło się bydło mięsne, rasy krótkorogich (również nieco mniejsze niż obecnie), które były dość dobrze przystosowane do warunków klimatycznych na północ od Alp. Dostarczano mięso (zwłaszcza cielęcinę), mleko do sera i upragnioną skórę. Dodawanie paszy treściwej było jeszcze w powijakach. Drób na takiej farmie należy sobie wyobrazić jako „głośny i smaczny”. Gospodarstwo zamieszkiwały gęsi, kaczki, kury i gołębie. Użytecznymi były z pewnością pszczoły. Bo miód był jedynym prawdziwym słodzikiem oprócz zagęszczonego soku owocowego lub winnego. Rdzenne ludy germańskie i celtyckie zajmowały się już aktywnym pszczelarstwem – a dzięki miodowi kwitł handel z Rzymianami.
Ponieważ trzeba było dbać o armię, duże ilości zboża z trudem można było skosić kosą i młócić ręcznie, dlatego też używano prawdziwych „maszyn” lub przynajmniej urządzeń napędzanych przez zwierzęta pociągowe. Dobrym przykładem są młyny obsługiwane przez osły, młócący walec z człowiekiem jako „balast” i oczywiście „kosiarka”. Pługi tego czasu nie wywracały ziemi, jak robią to dzisiejsze urządzenia, ale były już wzmocnione żelazem i posiadały ramę koła – to praktyczni przodkowie nowoczesnych pługów. Prace ciężkie jak ciągnięcie wozów, były wykonywane prawie wyłącznie przez woły. Chociaż były wolniejsze od koni, były o wiele bardziej wytrzymałe i silniejsze.