Czy wiedzieliście, że w starożytnym Rzymie najbardziej pożądanym kosmetykiem był… pot gladiatora? Bogate damy, w słoiczkach zawierających pot wojowników, szukały uroku wierząc, że jest to sekret wiecznej młodości i atrakcyjności.
W czasach, kiedy Rzym rozbrzmiewał okrzykami gladiatorów, a areny wypełniały się krwią i potem, rzymskie patrycjuszki znajdowały swój własny sposób na urodę. Pot gladiatorów, który ściekał z ich ciał po walkach, był dla nich czymś więcej niż tylko świadectwem brutalnych zmagań.
Był uważany za eliksir miłości, zdrowia i piękna. Jego zastosowanie miało sprzyjać poprawie cery.
Przed czyszczeniem się po walce, gladiatorzy używali strigila, narzędzia do zeskrobywania potu z ciała, który potem był zbierany, mieszany z oliwą z oliwek, a następnie sprzedawany jako drogocenny kosmetyk. Dodawanie do niego składników z ziół, roślin i przypraw miało na celu wzmocnienie jego właściwości zapachowych i estetycznych.
Nierzadko taki pot był ceniony nie tylko jako afrodyzjak lub perfum, ale również jako uniwersalny kosmetyk do pielęgnacji twarzy.
Zaskakujące? Może i tak, ale z drugiej strony… czy tak bardzo różnimy się od naszych dziadków sprzed 2000 lat? Sami, niczym wielcy gladiatorzy szukamy nieśmiertelności, tylko że na innych polach. Zatem czy w czasach, gdzie rynek kosmetyczny prześciga się w oferowaniu produktów z kwasem hialuronowym, kolagenem, śluzem ślimaka, a nawet jadem węża, rzymska fascynacja potem gladiatora wydaje się być aż taka dziwna?