Zdaniem Carla Gustava Junga kultura indywidualna starożytności była wyższa i bardziej rozwinięta niż współczesna za cenę upośledzonej w stosunku do naszych czasów kultury zbiorowej. Na rzecz wspaniałych dzieł literackich autorstwa osób takich jak Cyceron pracować musiały niejako rzesze niewolników, których wysiłek gwarantował dobrobyt wyższych warstw.
W czasach współczesnych oczywiście również mamy do czynienia z wielkimi dysproporcjami między bogatymi i biednymi, lecz wydają się one mimo wszystko mniejsze niż dawniej. Los starożytnych niewolników i ubogich (nie zawsze można między tymi dwoma grupami postawić znak równości) nie jest interesujący, więc współczesnemu łatwo jest określać na podstawie wielkich osobistości tamtych czasów całą epokę.
Korzystając jednak ze świadectw starożytnych autorów możemy dowiedzieć się o rzymskim ubóstwie nieco więcej.
Juwenalis często drwi w swoich satyrach z karykaturalnego ubogiego, uwielbiającego cyrk i rozdawnictwo zboża (frumentationes). „Chleba i igrzysk”, znane pragnienie rzymskich biedaków, nie odnosi się jednak do nich wszystkich. Nie każdy z „ubogich” był uprawniony do wspomnianych udogodnień. Byli więc bardziej i mniej ubodzy, bardziej i mniej godny plebs. Bogaci dystansowali się od „hołoty”, piętnowanej przez Tacyta i wyśmiewanej przez Juwenalisa. Ta „hołota” to najbiedniejsi, skrajnie ubodzy, mający powiązania przestępcze. Są odmienni od „ludu”, plebejuszy mających pewne aspiracje, czyli choćby robotników pracujących w mieście. Z „ludem” bogaci nierzadko mieli styczność zarówno poprzez rozdawnictwa, jak i system patronatu, kiedy wyzwoleniec stawał się przyjaznym dawnemu panu rzemieślnikiem. „Lud” (aktywny w życiu miejskim) jest więc odmiennie traktowany od „hołoty” (zmarginalizowana), mimo że obie te grupy kwalifikują się jako ubodzy.
Doktryna prawnicza z czasów Cesarstwa podzieli społeczeństwo na honestiores (posiadacze w szerokim sensie słowa) i humiliores (osoby pracujące w ogólności). Ubodzy w społeczeństwie rzymskim według prawa równali się więc tym, którzy nie należeli do grupy panujących. Był to krzywdzący podział, który zlewał wszystkich „ubogich” humiliores w jedną masę, a jak już wiemy, ubodzy nie byli jednorodni. Były w nich zarówno, opisywane przez Cycerona, „plugawe miejskie męty”, jak i drobni rzemieślnicy utrzymujący kontakty z bogatymi patronami. Bogaci woleli nie myśleć o przepaści, która dzieli ich życie od życia najuboższych. „Hołotę” chciano zmarginalizować, uważając ją za źródło problemów, takich jak kolegia Publiusza Klodiusza z czasów republiki. Z „ludem” utrzymywano kontakt, dostrzegając w nim pewne aspiracje poprawy swego losu. Co ciekawe, mówi się też (np. u Seneki) o opes paene inopes, czyli bogatych prawie ubogich. Byli to „bogaci” senatorzy i ekwici, którzy ledwo dawali radę utrzymywać swoje wystawne życie na poziomie godnym ich rangi – a musieli to robić dla podtrzymania swojego statusu. Panowało więc zjawisko analogiczne do tego znanego u szlachty polskiej, czyli „zastaw się, a postaw się.”
Wspomnianą na początku kwestię rozdziału między niewolnictwem a ubóstwem warto rozszerzyć. Popularne stowarzyszenia robotników wiele mówią o tej kwestii. Stowarzyszenia te były zamknięte dla najuboższych, gdyż wymagały wpisowego (dochodziło ono do 100 sesterców i amfory wina) i miesięcznej składki. Z drugiej strony często przyjmowano do nich niewolników, co stanowi dowód, że ubóstwo nie pokrywało się ze statusem społecznym. Wiemy też, że niewolnik mógł stać się wyzwoleńcem, a z racji patronatu dawnego pana z automatu otrzymywał w niepisanej hierarchii ubogich lepsze miejsce, zasilając „lud”, a nie „hołotę”. Co więcej wyzwoleniec nierzadko mógł przestać być ubogim (z finansowego, a nie politycznego punktu widzenia) i, jak w przypadku Petroniuszowego Trymalchiona, wystawiać pełne przepychu uczty, a nawet podawać się za członka wysokiego rodu. Aspiracje Trymalchiona nie są tylko fikcją literacką wybitnego Petroniusza – w trakcie senackiej debaty w 56 roku n.e. przyznano, że „liczni senatorowie i ekwici mieli takie korzenie” (Tacyt, Roczniki, 37, 27).
Innym aspektem ubóstwa w starożytnym Rzymie jest też wielka rozbieżność między ubóstwem wiejskim a miejskim. To pierwsze jest ignorowane przez starożytnych, bo nie mają z nim żadnej styczności, mimo że swą skalą przewyższa znacznie to drugie. Ubóstwo wiejskich pasterzy, którzy, jak mówiono, niewiele więcej mieli nad skóry swych zwierząt, było niebezpieczne i łatwo prowadziło do eskalacji napięć. Nic więc dziwnego, że pasterze często brali udział w niewolniczych powstaniach II-I wieku p.n.e.
Na koniec warto jeszcze wspomnieć o zabawach bogatych Rzymian, które przypominały postępowanie francuskiej Marii Antoniny żyjącej setki lat później. Oto znudzeni bogacze mieli (według Seneki) rozrywkę polegająca na zabawie w ubogie życie w „małych celach”, spaniu na siennikach, skromnym jedzeniu. Te okazjonalne dziwactwa, rzecz jasna, nie mogły dać prawdziwego poglądu na codzienny niedostatek ubogich. Sam Seneka podjął taki eksperyment – zapragnął przez dwa dni żyć jak wieśniak. Zabrał przy tym ze sobą wóz niewolników i składniki na jedzenie, którego przygotowanie miało zająć zaledwie godzinę…