Rozdziały
Wojny markomańskie były to walki pomiędzy Cesarstwem rzymskim a plemionami germańskimi w strefie limesu środkowo-dunajskiego w latach 167-180 n.e.
Tło historyczne
Na samym wstępie należy przyznać, że na dobrą sprawę niezbyt wiele wiemy na temat przebiegu wojen, które Rzym toczył przez trzynaście lat z germańskimi ludami Markomanów i Kwadów. Pewne jest jedynie, że po raz pierwszy od 270 lat zewnętrzny wróg zagroził wówczas sercu Imperium. Z drugiej jednak strony, nigdy wcześniej ani nigdy później rzymskie legiony nie stanęły tak blisko obecnych granic Polski.
Preludium
Przyczyn wybuchu tak zwanych wojen markomańskich (lata 167-180 n.e.) historycy upatrują przede wszystkim w procesach migracyjnych i przemianach cywilizacyjnych, które w I i II wieku naszej ery miały miejsce na obszarach Europy Środkowej – zamieszkiwanej podówczas przez liczne plemiona barbarzyńskie. Owe wędrówki ludów stanowiły proces skomplikowany i dość długotrwały, choć najczęściej jest wiązany z wielką migracją plemion gockich i gepidzkich, które przemieszczały się z rodzinnej Skandynawii w kierunku Morza Czarnego. Wędrówka Gotów spowodowała na zasadzie reakcji łańcuchowej szereg ruchów ludnościowych i krwawych plemiennych konfliktów na obszarze niemal całej Europy Środkowej. Miejscowe ludy (przede wszystkim germańskie) wypierane przez gockich najeźdźców potrzebowały nowych terytoriów, stąd ich wzrok obracał się w kierunku bogatych ziem Imperium Rzymskiego.
W wojnach markomańskich wzięło udział wiele plemion o rozmaitych korzeniach etnicznych, sąsiadujących z Imperium Rzymskim wzdłuż granicy naddunajskiej. Kierowniczą rolę odgrywali jednak wśród nich germańscy Markomanowie i Kwadowie (stąd „wojny markomańskie”) oraz sarmaccy Jazygowie. Ci pierwsi zdołali na początku tysiąclecia stworzyć na obszarze dzisiejszych Czech i Moraw silne i nieźle rozwinięte państwo. Wojnę z Markomanami przygotowywał już cesarz August, lecz niespodziewana i katastrofalna klęska w Lesie Teutoburskim (9 rok n.e.), zmusiła go porzucenia ekspansjonistycznych planów. 80 lat później pierwszą wojnę z Markomanami i Kwadami (lata 89-92 n.e.) – tym razem jednak obronną – musiał stoczyć cesarz Domicjan. Już wkrótce miało się okazać, że bliskość rzymskiej granicy znacznie przyspieszyła rozwój cywilizacyjny Markomanów. Umiejętnie podpatrując wyżej rozwiniętych sąsiadów zdołali nie tylko podnieść poziom rzemiosła, lecz również częściowo nauczyć się rzymskiej sztuki wojennej.
Najazdy Germanów i Sarmatów spadły na Imperium Rzymskie w wyjątkowo niesprzyjającym momencie. W owym czasie (lata 162-166 n.e.) Rzym toczył na wschodzie ciężką wojnę z państwem Partów. Przebiegała ona ze zmiennym szczęściem. Na samym początku to Partowie odnosili zwycięstwa, wkraczając do rzymskiej prowincji Syrii i gromiąc tamtejsze – odwykłe od walki – legiony. Przeszedłszy do ofensywy (lata 163-166 n.e.) Rzymianie zdobyli Armenię i północną Mezopotamię oraz zniszczyli stolicę Partów – Ktezyfont. Straszliwa zaraza zdziesiątkowała jednak legiony i zmusiła rzymskich wodzów do przerwania kampanii. Zawarto pokój, na mocy którego Rzym musiał się zadowolić wyłącznie przywróceniem zwierzchności nad Armenią. Wracające z wojny legiony przywlekły zarazę, która błyskawicznie ogarnęła niemal całe imperium, docierając do Rzymu (167 rok n.e.), a nawet Galii i Brytanii. Sytuację pogorszyła jeszcze klęska głodu, która nawiedziła Italię. Nic więc dziwnego, iż wojna nad Dunajem była ostatnią rzeczą, której potrzebował w tym momencie cesarz Marek Aureliusz. Jak się okazało, nie miał jednak wielkiego wyboru.
Wyróżnia się dwa etapy wojen |
|
Inwazja barbarzyńców
Pierwszy incydent na granicy naddunajskiej miał miejsce na przełomie roku 166 i 167 n.e. (dokładna data nie jest znana). Blisko sześciotysięczna horda germańskich Longobardów, wyparta przez sąsiadów z rodzinnych ziem nad dolną Łabą, przeprawiła się wówczas przez Dunaj i wkroczyła do rzymskiej prowincji Panonii Górnej. Tam Longobardowie zostali pobici przez korpus jazdy pod wodzą Makryniusza Awitusa Katoniusza Windexa. Ów nieudany najazd był jednak tylko zapowiedzią mających nastąpić wydarzeń. Już na początku 167 roku n.e. Markomanowie i Kwadowie zażądali wraz z innymi plemionami prawa do osiedlania się na terytorium Rzymu.
Połączonym wysiłkiem rzymskich dyplomatów i legionistów udało się wówczas chwilowo odwlec inwazję. Doszło nawet do tego, iż wodzowie niektórych plemion germańskich skazali na śmierć agitatorów wzywających do wojny z Rzymem. Między innymi Kwadowie stracili swojego króla (w nie do końca jasnych okolicznościach), a następnie zobowiązali się nie obierać w przyszłości władców, którzy nie uzyskają aprobaty Rzymu. Cesarz Marek Aureliusz nadal jednak podejmował na niwie dyplomatycznej i wojskowej rozmaite kroki, których celem było zabezpieczenie granicy naddunajskiej. Udzielił na przykład niektórym plemionom germańskim pozwolenia na osiedlanie się w rzymskich prowincjach. Zgodnie ze starorzymską zasadą divde et impera liczył, że zdoła w ten sposób poróżnić Germanów i skłonić ich, by wiedzeni zawiścią walczyli między sobą zamiast z Rzymem.
Jeżeli mowa natomiast o kwestiach natury militarnej, należy wspomnieć, że już od czasów Domicjana (a więc na prawie 80 lat przed wojnami markomańskimi) punkt ciężkości wysiłku militarnego imperium znajdował się nad Dunajem. Za czasów Hadriana na granicy naddunajskiej (od Morza Czarnego po Alpy) stacjonowało zwykle dziesięć rzymskich legionów. W przeddzień wybuchu wojen markomańskich rzymskie siły nad Dunajem zostały jednak osłabione, gdyż w związku z wojną partyjską Marek Aureliusz był zmuszony skierować na Wschód dwa legiony znad Dunaju (legio Secunda Adiutrix z Aquincum w Dolnej Panonii i legio Quinta Macedonica z Mezji Dolnej) oraz jeden z Germanii Dolnej (legio Prima Minervia stacjonujący w Bonna). Na wojnę z Partami wysłano również liczne jednostki wydzielone, vexillationes, z innych legionów – głównie naddunajskich (może o tym świadczyć fakt, iż na czele kontyngentu stanął Publiusz Juliusz Marcjanus, legat naddunajskiego legionu Decima Gemina stacjonującego w Vindobonie).
Historycy mają jednak często tendencję, aby przeceniać znaczenie tych przegrupowań. Pierre Grimal wskazywał tymczasem, iż w prowincji Panonia – najbardziej zagrożonej inwazją Markomanów i Kwadów – pozostawały wciąż trzy rzymskie legiony, a wysłany stamtąd na wschód legio Secunda Adiutrix został częściowo zastąpiony przez jednostki legionu Quarta Flavia. Łącznie w momencie wybuchu wojny Marek Aureliusz dysponował dziewięcioma legionami nad Dunajem (rozsianymi od Alp po Morze Czarne), czterema nad Renem i dwoma w Dacji. Mogły one na wypadek inwazji oprzeć się o system umocnień (limes) budowanych nad Renem i Dunajem już od czasów Domicjana. Ponadto, Marek Aureliusz rozkazał utworzyć drugą linię obrony – praetentura Italiae et Alpium – która miała osłaniać północną Italię i nie dopuścić, by barbarzyńcy przekroczyli Alpy. O umocnieniach tych wiadomo jedynie, że ich obroną kierował Kwintus Antystiusz Adwentus.
Początek wojen markomańskich (datowany zwykle na 167 rok n.e.) był jednak dla Rzymu bardzo niepomyślny. Wielkie hordy Germanów i Sarmatów przełamały umocnienia naddunajskie po czym wdarły się w głąb imperium, szerząc pożogę i zniszczenie. Zagarnięto do niewoli dziesiątki tysięcy ludzi, których pognano następnie za Dunaj, aby tam swoją pracą i umiejętnościami podnosili potencjał ekonomiczny barbarzyńskich państewek. W tej fazie wojny Barbarzyńcy zajęli rzymskie prowincje Pannonię, Noricum i Recję, a następnie sforsowali Alpy. W ten sposób po raz pierwszy od czasu najazdów Cymbrów i Teutonów (105 rok p.n.e.)wróg zewnętrzny zagroził samej Italii. Przeciw barbarzyńcom ruszył osobiście cesarz Marek Aureliusz, któremu towarzyszył przybrany brat, Lucjusz Werus (oficjalnie współrządzący Imperium, de facto figurant). Walki miały niezwykle zaciekły przebieg. Poległ prefekt gwardii pretoriańskiej Furius Victorinus, zmarł Lucjusz Werus (przełom 168/169 roku n.e.). Początek 169 roku n.e. przyniósł apogeum kryzysu. Barbarzyńcy zdobyli i zniszczyli Opitergium (dziś Oderzo), a następnie oblegli Akwileję. W Rzymie wybuchła panika, którą pogłębiały w dodatku szalejąca wciąż zaraza i niedawna klęska głodu. Na owym czasie zamętu i trwogi skorzystało wielu rozmaitej maści szarlatanów, „wieszczów”, czy „mesjaszy”, którzy raz po raz ogłaszali rychły koniec świata. W tej sytuacji Marek Aureliusz był zmuszony podjąć nadzwyczajne kroki. Dotkliwy brak rekruta sprawił, iż w całej Italiizorganizowano wielki pobór, w trakcie którego wcielano w szeregi legionów nawet gladiatorów, niewolników i zawodowych przestępców. W związku z kryzysem finansów państwa cesarz musiał opłacić obronę Rzymu z własnej kiesy, uciekając się do wyprzedaży lub zastawu szeregu ruchomości cesarskich, a nawet własnych klejnotów i zastawy stołowej. Wreszcie aby uspokoić lud, zorganizowano nadzwyczajne ceremonie religijne (na przykład tzw. lectisternia), stosowane w rzymskiej tradycji wyłącznie w chwilach wielkiego zagrożenia.
Podjęte przez Marka Aureliusza kroki przyniosły spodziewane rezultaty. Udało się nie tylko odbudować armię, lecz nawet utworzyć dwa nowe legiony. Podczas krwawej kampanii w latach 170-172 n.e. (poległo wówczas dwóch rzymskich wodzów naczelnych) udało się Rzymianom wyprzeć barbarzyńców z powrotem za Dunaj.
Rzymska kontrofensywa
Marek Aureliusz zdawał sobie sprawę, że mimo odparcia inwazji Rzym musi się liczyć z kolejnymi najazdami barbarzyńców. W tej sytuacji postanowił przenieść wojnę na terytorium przeciwnika. Wyprawę za Dunaj, rozpoczętą prawdopodobnie już w 172 roku n.e., przygotowano staranie. Na czele legionów stanęli dwaj utalentowani wodzowie: Tyberiusz Klaudiusz Pompejanus (cesarski zięć) i Publiusz Helwiusz Pertynaks. Ponadto, nadzór nad przebiegiem ofensywy sprawował sam cesarz.
Nie zachowało się zbyt wiele informacji na temat przebiegu kampanii, nie jest również pewna chronologia wydarzeń. Wiadomo, że Rzymianie walczyli wówczas z germańskimi plemionami Markomanów i Kwadów oraz sarmackimi Jazygami, jednak nie jest pewne czy walczono z wszystkimi przeciwnikami jednocześnie, czy też z każdym osobno. Działania wojenne rozgrywały się nad środkowym Dunajem – na terenach dzisiejszych Czech, Austrii i Węgier. Barbarzyńcy okazali się twardym orzechem do zgryzienia dla rzymskich legionistów. To już nie były dzikie i źle zorganizowane hordy. Zachowane świadectwa udowadniają, że Markomanowie i Kwadowie potrafili walczyć w regularnym szyku i stosować machiny bojowe. Sceny uwiecznione na kolumnie Marka Aureliusza w Rzymie (na Piazza Colonna) wskazują ponadto, iż wojna miała niezwykle brutalny charakter. Masowo mordowano jeńców i wycinano w pień całe zdobyte osady.
Odniósłszy szereg zwycięstw nad Markomanami Marek Aureliusz postanowił w 173 roku n.e. przenieść główny ciężar wojny na ziemie Kwadów, którzy od czasów inwazji w 167 roku przetrzymywali dziesiątki tysięcy rzymskich niewolników, a ostatnimi czasy udzielali Markomanom wszechstronnego wsparcia. Kwadowie stawili Rzymianom zaciekły opór. Gdy ich król Furtius zaczął zdradzać chęć do zawarcia pokoju z Rzymem, został wypędzony. Kwadowie obrali następnie wodzem niejakiego Ariogaesusa. Marek Aureliusz odpowiedział wyznaczeniem ceny za jego głowę. Wojna trwała.
Prawdopodobnie latem 173 roku n.e. miał miejsce „cud deszczowy”, o którym wspominały liczne świadectwa. Rzymska armia (którą miał jakoby dowodzić sam cesarz) została otoczona przez przeważające siły Kwadów na płaskim, odsłoniętym terenie, zupełnie pozbawionym źródeł wody. Legionistów dręczył dotkliwy upał i pragnienie, lecz w pewnym momencie niespodziewanie spadł deszcz tak ulewny, że żołnierze mogli zbierać wodę do hełmów. Rzymianie, uradowani możliwością ugaszenia pragnienia, zapomnieli wręcz o wojnie. W tym krytycznym momencie przed niespodziewanym atakiem barbarzyńców ocaliła ich burza, która wprowadziła zamieszanie w szeregi wroga. Legioniści rozmaicie interpretowali później przyczyny owego „cudu”. Dla pogan była to oznaka szczególnej opieki, jaką bogowie otaczali Marka Aureliusza. Chrześcijanie dopatrywali się tu raczej interwencji swojego Boga. Pod koniec 173 roku lub na początku 174 roku n.e. Markowi Aureliuszowi udało się wreszcie zmusić Kwadów do rozejmu. Pokonani Germanie musieli zgodzić się na szereg ciężkich warunków, między innymi na uwolnienie 50 tysięcy rzymskich jeńców. Uporawszy się z tym przeciwnikiem cesarz uderzył na sarmackich Jazygów, zamieszkujących podówczas ziemie między środkowym Dunajem a Cisą (leżące dziś w granicach Węgier). Na temat przebiegu wojny z Jazygami wiadomo jeszcze mniej niż o walkach z Markomanami i Kwadami. Najbardziej znanym epizodem kampanii jest bitwa na skutym lodem Dunaju, gdzie Rzymianie mieli dopaść wracającą z łupieżczej wyprawy armię Jazygów. Jazda Sarmatów przypuściła wówczas szaleńczą szarżę, lecz konie ślizgały się na lodowej tafli, a czworoboki rzymskiej piechoty zdołały odeprzeć wszystkie ataki.
W czasie, gdy rzymskie legiony zmagały się z Jazygami, Kwadowie zerwali rozejm i ponownie stanęli do walki z Rzymem. Marek Aureliusz musiał prowadzić walkę niejako na dwóch frontach. Po wielu miesiącach ciężkich walk szala zwycięstwa zaczęła się jednak przechylać na stronę Rzymu. Opór Kwadów złamano, gdy Rzymianom udało się wreszcie schwytać Ariogaesusa (został wywieziony do egipskiej Aleksandrii gdzie spędził resztę życia). Również Jazygowie zaczęli zdradzać oznaki wyczerpania wojną. Marek Aureliusz nie chciał jednak zawierać pokoju. W owym czasie w jego umyśle ukształtowała się bowiem wizja zasadniczego przemodelowania stosunków w tej części Europy. Cesarz planował zerwać z ukształtowanym jeszcze za czasów wielkiego Augusta defensywnym paradygmatem rzymskiej polityki zagranicznej, który głosił, iż Rzym nie powinien podejmować ekspansji na tereny Barbaricum, lecz tylko ograniczać się do obrony naturalnych granic na Renie i Dunaju. Zamiast tego cesarz zamierzał zaanektować ziemie Markomanów, Kwadów i Jazygów, z których utworzono by dwie nowe prowincje – Markomanię i Sarmację. W ten sposób granice Imperium Rzymskiego oparłyby się o Sudety i łuk Karpat. Należy przy tym wspomnieć, iż Marek Aureliusz nie planował bynajmniej eksterminacji czy też wypędzenia zamieszkujących owe ziemie ludów. Jego ambicją było raczej ich zromanizowanie oraz skłonienie do wyrzeczenia się wojowniczości i barbarzyńskich zwyczajów.
Poważne problemy, jakie wystąpiły na rubieżach imperium, uniemożliwiły jednak cesarzowi realizację tej śmiałej wizji. Prowincje bałkańskie spustoszył najazd dackich Kostoboków, którym udało się dotrzeć aż do greckiej Achai. Co gorsza, na fałszywą wieść o śmierci cesarza bunt podniósł dowódca legionów wschodnich, Awidiusz Kasjusz. W podjęciu ostatecznej decyzji pomógł też cesarzowi król Jazygów Zantikus, który przybył do niego osobiście, aby błagać o zawieszenie broni. W rezultacie w 175 roku n.e. Marek Aureliusz zgodził się z ciężkim sercem na zawarcie pokoju z barbarzyńcami. Liczył jednak, że w sprzyjających okolicznościach zdoła powrócić do realizacji ambitnych planów.
Mimo wszystko warunki pokoju były ciężkie dla barbarzyńców. Markomanowie i Kwadowie otrzymali zakaz osiedlania się w szerokiej na pięć mil strefie na północ od Dunaju. Zobowiązali się również dostarczać Rzymowi zbrojnych kontyngentów. Na opuszczonym przygranicznym pasie Rzymianie założyli garnizony wojskowe. Z kolei Jazygowie musieli się zgodzić na uwolnienie blisko stu tysięcy rzymskich jeńców. Otrzymali też zakaz osiedlania się w pasie dziesięciu mil od rzymskiej granicy, zakaz prowadzenia żeglugi po Dunaju i lądowania na jego wyspach. Ponadto Rzym nałożył na Jazygów embargo handlowe. Historiografia rzymska uznała pokój z 175 roku n.e. za wielki sukces. Zwycięstwa upamiętniały wybite w owym roku monety, na których Marek Aureliusz nosił przydomek Sarmaticus i Germanicus (ten ostatni nadany już w 172 roku n.e.).
II wojna markomańska
Już w 177 roku Marek Aureliusz uzyskał pretekst do wznowienia działań wojennych. Dwa lata pokoju okazały się bowiem bardzo niespokojne. Rzymskie garnizony rozlokowane na północ od Dunaju nieustannie prześladowały Markomanów i Kwadów, którym z jednej strony nie pozwalano spokojnie uprawiać ziemi i wypasać bydła, a drugiej – wyemigrować na bardziej spokojne tereny. Była to celowa strategia przyjęta przez Rzymian, którzy chcieli w ten sposób złamać wolę oporu Germanów i zmusić ich do poddania się procesom romanizacyjnym. Gnębieni Markomanowie i Kwadowie odpowiedzieli jednak buntem na pełną skalę. Walki były na tyle ciężkie, że latem 178 roku n.e. sam cesarz udał się na front. Ową tak zwaną „drugą wyprawę germańską” poprzedziły staranne przygotowania i szereg wskrzeszonych przez Marka Aureliusza starorzymskich zwyczajowych czynności podejmowanych przed rozpoczęciem wojny (wniosek do Senatu o fundusze wojenne, rytuał Fecjałów itp.). Działaniom na niwie dyplomatycznej Marek Aureliusz poświęcał równie wiele uwagi co wojnie i propagandzie. Między innymi, chcąc uniknąć wojny na dwa fronty, złagodził nieco warunki pokoju z Jazygami. Główną koncesją Rzymu było przyznanie Jazygom prawa do przekraczania granic prowincji Dacji (za każdorazową zgodą jej gubernatora), gdy chcieli udać się do krewniaków Roksolanów żyjących nad Morzem Czarnym. Nadal nie mogli jednak prowadzić handlu z Rzymem ani żeglugi na Dunaju.
Niewiele wiadomo o przebiegu II wojny markomańskiej, która toczyła się w całości na ziemiach Markomanów i Kwadów. Pozostaje faktem, iż rzymskie legiony dokonywały wówczas głębokich rajdów w głąb terytorium barbarzyńców. Na przełomie 179 i 180 roku n.e. część rzymskiej armii przezimowała nawet w okolicach dzisiejszego Trenczyna na Słowacji (o czym świadczą wyryte na skałach inskrypcje). Jednocześnie Rzymianie podjęli próbę budowy na ziemiach germańskich sieci obozów warownych, które miały trzymać w ryzach ludność przyszłych prowincji. Tysiące barbarzyńskich wojowników poległo w walce. Pacyfikacja wojowniczych Markomanów i Kwadów szła jednak opornie. Barbarzyńskie plemiona dysponowały ogromnymi rezerwami ludzkimi (zasilanymi zwłaszcza przez sprzymierzone ludy), więc mimo licznych klęsk kontynuowały zaciekły opór.
Wydarzeniem decydującym o losach wojny okazała się jednak śmierć cesarza Marka Aureliusza, który 17 marca 180 roku zmarł w obozie wojskowym w Vindobonie jako jedna z niezliczonych ofiar przywleczonej ze Wschodu zarazy. Jego syn i następca, 19-letni Kommodus, zdecydował się na zakończenie wojny. Warunki pokoju były pozornie bardzo surowe dla barbarzyńców. Markomanowie, Kwadowie i ich sojusznicy otrzymali zakaz zbrojnego zbliżania się do Dunaju. Zobowiązali się składać daniny w zbożu i dostarczać Rzymowi zbrojnych kontyngentów. Ponadto nie mogli toczyć wojen z sąsiadami bez zgody Rzymu, a wszystkie ich narady miały odbywać się w obecności rzymskich oficerów. W zamian rzymskie legiony wycofały się jednak na starą granicę z 167 roku n.e., a plany utworzenia Markomanii i Sarmacji ostatecznie zarzucono. Rzymski lud przyjął zawarcie pokoju z ogromnym entuzjazmem. Opinie wśród doradców cesarza były już bardziej podzielone.
Stracona szansa?
Również wśród historyków decyzja Kommodusa budziła wiele kontrowersji. Duży wpływ miał na to z pewnością fakt, że jest powszechnie uważany za jednego z najgorszych władców Imperium Romanum, przez co krytykowanie w czambuł wszystkich jego posunięć stanowi niekiedy pokusę nie do odparcia. Jednoznacznie negatywnie decyzję o zakończeniu wojny oceniał między innymi profesor Aleksander Krawczuk, autor słynnego „Pocztu cesarzy rzymskich”. Jego zdaniem potrzebne były jeszcze tylko dwa-trzy lata, aby Rzymianom udało się ostatecznie spacyfikować Markomanów i Kwadów. Wówczas granice Rzymu przesunęłyby się daleko na północ, a imperium uzyskałoby szeroką strefę buforową, osłaniającą silnie zromanizowane prowincje naddunajskie przed najazdami barbarzyńców. Decyzja o odwrocie na starą granicę oznaczała natomiast zdaniem Krawczuka nie tylko zmarnowanie wieloletnich wysiłków Marka Aureliusza, lecz również obniżenie prestiżu Rzymu i zachętę dla Germanów do podejmowania w przyszłości kolejnych najazdów na terytorium imperium. Przyczyn, dla których Kommodus zrezygnował z kontynuowania misji ojca, Krawczuk dopatrywał się niemal wyłącznie w powszechnie znanym zamiłowaniu młodego cesarza do igrzysk, uczt i innych uciech wielkomiejskiego życia, które przedkładał nad wojenne trudy i niebezpieczeństwa.
Nieco więcej zrozumienia dla motywów kierujących Kommodusem wykazywał profesor Józef Wolski, który twierdził, że celem nowego cesarza było w pierwszym rzędzie utwierdzenie władzy nad Rzymem. Jeszcze dalej posunęła się natomiast profesor Maria Jaczynowska, która twierdziła, że rezygnacja z polityki podbojów była jedyną racjonalną decyzją, jaką mógł podjąć nowy cesarz. Imperium wyraźnie brakowało już bowiem rezerw ludzkich i finansowych pozwalających na prowadzenie ekspansji. Zdaniem Jaczynowskiej utrzymanie przez Rzym posiadłości za Dunajem byłoby więc na dłuższą metę niemożliwe.
Na marginesie warto też wspomnieć, że powodzenie ekspansywnych planów Marka Aureliusza oznaczałby, żeziemie dzisiejszej Polski znalazłyby się w strefie bezpośredniego oddziaływania rzymskiej cywilizacji. Historia naszego kraju wyglądałaby wówczas zapewne zupełnie inaczej, lecz aby uniknąć bezowocnej „gdybologii”, pozwolę sobie zakończyć artykuł w tym właśnie miejscu.