Rozdziały
Gdy w 2010 r. podczas rutynowych badań poprzedzających budowę nowego przebiegu drogi krajowej nr 2290 łączącej dwie niewielkie miejscowości: Göllingen i Hachelbich w gminie Kyffhäuserland w północnej Turyngii w Niemczech – natknięto się na pozostałości bliżej nieznanego obiektu budowlanego, nikt nie spodziewał się sensacji archeologiczno-historycznej jaką cztery lata później okazało się owo znalezisko.
Choć wkrótce po natknięciu się na pozostałości charakterystycznego rowu i wałów, do pracy mającej ustalić co dokładnie znaleziono przystąpili archeologowie z Państwowego Urzędu Ochrony Zabytków i Archeologii w Turyngii, to jednak dopiero w 2014 r. ogłosili oni swoje ustalenia odnośnie znaleziska mającego miejsce w pobliżu wspomnianej powyżej niewielkiej miejscowości Hachelbich. Dlaczego? Chcieli mieć absolutną pewność, co do właściwego zidentyfikowania dokonanego odkrycia. A okazało się ono być nie lada sensacją, jeśli wziąć pod uwagę, że dokonano go w środkowej części Niemiec. Znaleziskiem tym okazały się być bowiem ślady obecności w tej części Niemiec rzymskich legionów, a dokładniej… pozostałości rzymskiego warownego obozu marszowego z okresu III w. n.e.1. Od razu powstało pytanie, co robili w III w.n.e. rzymscy legioniści w środku dawnej Magna Germanii i w jakim celu założyli warowny obóz w środku terytorium wrogich im plemion germańskich? Zanim o tym najpierw trochę historii i faktów z zakresu rzymskiej wojskowości, a w szczególności tej jej części, która dotyczy zasad rozbijania warownego obozu marszowego w czasie kampanii prowadzonych przez rzymską armię.
Krótko o tym jak rzymska armia na wojnie spać chadzała?
W czasie prowadzonych podbojów przez Rzym, jego armie operowały na terytorium przeciwnika tygodniami, miesiącami, a w przypadku trudnych kampanii – nawet całymi latami. Dla rzymskich wodzów koniecznością zatem stało się zorganizowanie armii takiego schronienia, podczas jej postojów i noclegów na wrogim terytorium, aby zapewniało ono maksymalne bezpieczeństwo powierzonych im żołnierzy i taborów. Funkcje taką spełniały warowne obozy marszowe (łac. castra aestiva) których budowa została opanowana przez rzymskich żołnierzy do takiego stopnia, że wznoszone one były każdorazowo przed udaniem się armii na nocny spoczynek. Obozy takie legioniści wznosili w miejscach mających ułatwić im skuteczną obronę i odparcie nagłego ataku nieprzyjaciela. Ze zrozumiałych względów obozy takie, sytuowane zatem przeważnie były na wzniesieniach utrudniających nagły atak i zaskoczenie armii pogrążonej we śnie. Warunkiem założenia obozu była również bliskość wody (niezbędnej ludziom i zwierzętom) oraz lasu (zapewniającego armii budulec i opał). Z kolei sam obóz, wznoszony był przez legionistów według ściśle określonego planu2. Oddajmy jednak głos w tej sprawie antycznemu źródłu, które najlepiej przedstawi sztukę zakładania przez rzymską armię warownych obozów. Oto jak zasady budowy obozu warownego opisał późno-antyczny pisarz i historyk rzymski Publiusz Flawiusz Wegecjusz Renatus w dedykowanym cesarzowi Teodozjuszowi I (i jedynym zachowanym do dziś) podręczniku wojskowości rzymskiej pt. Zarys wojskowości (łac. Epitoma rei militaris):
Należy także nauczyć rekruta umacniania obozu, jednej z najpotrzebniejszych i najważniejszych rzeczy w czasie wojny. Dobrze umocniony obóz można przyrównać do warowni, która przenosi się z miejsca na miejsce i w której żołnierze pod osłoną okopów we dnie i w nocy, a nawet i w momencie ataku wroga czują się bezpieczni. (…) Zdarza się na przykład, że w trakcie bitwy z jakiegokolwiek powodu oddziały się cofają, wtedy jeśli nie ma obozu, w którym mogą znaleźć schronienie, zdani są na łaskę i niełaskę wroga, który może je wyrżnąć jak bezbronne bydło.
Obóz powinno się rozbijać w bezpiecznym miejscu, zwłaszcza jeśli wróg jest niedaleko, i tam, gdzie jest pod dostatkiem drzewa, paszy i wody. O ile przewiduje się dłuższy postój, trzeba wybrać okolicę, gdzie jest dobre i zdrowe powietrze. Dalej należy zwrócić uwagę na to, by nie było w pobliżu góry lub wyższego wzniesienia, skąd by nieprzyjaciel mógł dawać się nam we znaki. Poza tym musi się na obóz wybierać takie miejsce, któremu w razie powodzi nie grozi zalanie wodą, co oczywiście fatalnie odbiłoby się na żołnierzach; jeżeli zaś chodzi o przestrzeń umocnioną to trzeba ją dostosować do liczby żołnierzy i ilości taborów; w za małym obozie będzie wojsku za ciasno, a znowu w zbyt obszernym, stanowiska będą za daleko od siebie rozrzucone.
Można wytyczać obozy kwadratowe, trójkątne lub półkoliste w zależności od terenu okolicy i potrzeb danej sytuacji. Brama zwana „pretoriańską” powinna być zwrócona na wschód lub w kierunku nieprzyjaciela, względnie w stronę drogi, którą wojsko ma wyruszyć, jeśli mówimy o tymczasowym obozie w czasie pochodu. Za bramą pierwsze centurie i całe kohorty rozpinają namioty i wbijają swe godła i znaki. Naprzeciw tej bramy, po drugiej stronie obozu znajduje się „brama dekumańska”, przez którą wprowadza się na miejsce kaźni żołnierzy, którzy dopuścili się jakiegoś wykroczenia.
Są trzy różne sposoby umocnienia obozu. Pierwszy sposób stosowany w wypadku, gdy wróg nie zagraża bezpośrednio, polega na tym, że wykopuje się darń wraz z ziemią i układa się ją w kształcie muru wysokiego na 3 stopy; wtedy w miejscu skąd wydobyto darń powstaje fosa biegnąca dokoła. Drugi sposób umocnienia, to naprędce wykopana fosa, szeroka na 9 stóp i głęboka na 7 stóp. Trzeciego sposobu używa się, gdy grozi gwałtowny atak wroga; polega on na zbudowaniu porządnej fosy ochronnej ciągnącej się wokół całego obrębu obozu, szerokiej na 12 stóp i głębokiej – pod pion – na 9 stóp. Dalej, na spiętrzone wzdłuż fosy zasieki narzuca się ziemię wykopaną poprzednio z tejże fosy, na wysokość 4 stóp. W ten sposób cały wał ochronny ma – z fosą łącznie – 13 stóp wysokości i 12 szerokości. Od samej góry wbija się drewniane, bardzo mocne pale, które zawsze wojsko musi mieć ze sobą. Prócz tego powinny być stale pod ręką motyki, łopaty, kosze i wszelki sprzęt tego rodzaju.
Łatwo jest umocnić obóz, gdy nieprzyjaciel daleko, lecz gdy już atakuje, trzeba rzucić do walki całą konnicę i połowę piechoty, by powstrzymać impet wroga i osłonić resztę pieszych kopiących umocnienia obozowe. Tym, na znak trębacza, wyznacza się robotę, oddzielnie każdej centurii, a więc pierwszej, drugiej i trzeciej. Gdy fosa gotowa, centurionowie sprawdzają ją i mierzą, oraz karzą tych, którzy niedbale pracowali. Do tych prac fortyfikacyjnych trzeba przyzwyczaić rekruta, by umiał, gdy zajdzie potrzeba, bez popłochu, szybko i zachowując środki ostrożności, umocnić obóz.
– Wegecjusz, Zarys wojskowości, I, XXI-XXV
Podsumowując, w oparciu o wskazania Wegecjusza można wyróżnić następujące cechy, którymi obowiązkowo winien charakteryzować się prawidłowo wykonany warowny obóz (łac. castrum aestiva) – każdorazowo wznoszony przez rzymską armię pod koniec dnia jej marszu. Przede wszystkim obóz taki powinien zostać otoczony wykopanym rowem (łac. fossa) szerokim na nie więcej aniżeli 9 stóp (ok. 2,7 m) i głębokim na 7 stóp (ok. 2,1 m). Nadto powinien zostać otoczony wałem ziemnym (łac. agger) usypanym od wewnętrznej strony wykopanego rowu. Wał ten powinien być z kolei wysoki na 3 stopy (czyli ok. 0,9 m). Wysokość powstałej przeszkody, którą stanowił usypany wał ziemny od jego szczytu do dna wykopanego rowu wynosiła zatem około 3 metry – nie licząc wysokości wbitych w szczyt tego wału mocnej palisady (łac. vallum). Przypomnieć bowiem warto, że zaostrzone z obu końców pale (łac. valli lub stipites albo sudes) które używane były do zbudowania palisady na usypanym wale ziemnym, żołnierze rzymscy w liczbie kilku sztuk stale zabierali ze sobą jako część ekwipunku przenoszonego przez nich z jednego miejsca obozowania legionów na kolejne. Wysokość każdego z takich pali wynosiła ok 1,5 m. Jeśli chodzi o kształt obozu – to powinien on być kwadratowy, trójkątny lub owalny. Główna brama w obozie tzw. brama pretoriańska powinna albo być zwrócona frontem na wschód, albo w kierunku wroga, a jeśli obóz jest tymczasowy, to powinna być zwrócona w stronę traktu, którym maszerują żołnierze. Kończąc wspomnieć należy, że rozbicie takiego warownego obozu marszowego zajmowało legionistom od 3 do 6 godzin.
Co niemieccy archeologowie znaleźli w Hachelbich i skąd wiadomo, że odkryty obóz był rzymski?
Co takiego zatem znaleziono w Hachelbich? W 2014 r. w wyniku przeprowadzonych badań geomagnetycznych i wykopalisk – niemieccy archeologowie ogłosili, że odkryty obóz miał kształt prostokąta z zaokrąglonymi rogami. Już choćby ten fakt decyduje, że mamy do czynienia rzymską fortyfikacją. Zaokrąglone rogi wałów obwodowych były bowiem typowe dla rzymskiej sztuki wojennej3. Koniecznie wyjaśnić należy, że zaokrąglanie rogów wałów obozowych przez Rzymian pozwalało wyeliminować tzw. martwy kąt, który powstawał w przypadku, gdyby pozostawiono ostre zakończenie styków przyległych do siebie poszczególnych wałów obwodowych obozu. Natomiast pozostawienie martwego kąta poważnie utrudniałoby możliwość jednoczesnego rażenia wroga (atakującego obóz) przez obrońców obu wałów przyległych do siebie w miejscu ich ostrego styku. Nieprzyjaciel byłby wówczas słabiej widoczny i trudniej dostępny dla pocisków miotanych przez obrońców obu przylegających do siebie wałów4.
Ponieważ rowy wykopane wokół obozu były najłatwiejsze do wykrycia w glebie, to niemal od razu natrafiono na ich ślady. Wykryto zatem dwa rowy obwodowe o klinowym kształcie, czyli zwężającym się w kierunku ich dna (łac. fossa fastigata). Była to zatem kolejna typowo rzymska konstrukcja. Rów południowy został wykryty na długości około 425 m. Na jego wschodnim i zaokrąglonym rogu, rozciągał się łączący się z nim drugi rów mniej więcej równy mu co do długości. Niemieccy uczeni ustalili również, że usypany został także niski wał z ziemi wybranej w trakcie kopania rowu, który następnie zwieńczono palami, aby stworzyć w ten sposób barierę obronną o szerokości i wysokości prawie 3 metrów. Erozja zniwelowała wał ziemny wieki temu, ale pozostałe przebarwienia w glebie, w której wykopano rów okalający obóz, pozwoliły na poczynienie ustaleń co do możliwego jego wyglądu. Wymiary obozu pozwoliły na oszacowanie jego powierzchni na ok. 18 ha5. Niemieccy historycy szacują, że taka powierzchnia obozu pozwoliłaby na zakwaterowanie 10 tysięcy ludzi, czyli na przykład dwa pełne legiony wraz z towarzyszącymi im taborami. Nadto ustalono, że brama obozu zlokalizowana została na jego północnym skraju. Była ona chroniona przez dodatkowy rów i wał ziemny, który znajdował się poza obwodem głównych umocnień obozu. Ten rodzaj umocnień zwany z łaciny titulum jest kolejnym typowo rzymskim sposobem fortyfikowania bramy obozowej i ostatecznie przesądza o tym, że znalezione szczątki umocnień należy wiązać z rzymskimi legionami. Wykonane w opisany sposób rowy i ziemne wały, którymi okalano miejsce obozowania były bowiem częścią prostej, ale wysoce skutecznej (mimo pewnej prowizoryczności) obrony obwodowej miejsca nocnego spoczynku armii rzymskiej6.
Niestety na terenie obozu archeologowie znaleźli niewiele artefaktów. Wśród znalezionych do tej pory zabytków znalazły się: cztery charakterystyczne gwoździe pochodzące z sandałów noszonych przez rzymskich legionistów, fragment końskiej uprzęży i element pochwy sztyletu legionisty. Badacze znaleźli też ślady po ośmiu prowizorycznych piecach polowych służących legionistom do wypieku sucharów z przynależnych im racji zbożowych. Może to znaczyć, że obóz zbudowany został z zamiarem wykorzystywania go od jednego do kilku dni, co najwyżej do kilku tygodni7.
Dalsze prace archeologiczne i badania geofizyczne przeprowadzone w 2015 i 2016 r. pozwoliły na częściowe zweryfikowanie ustaleń z 2014 r. W wyniku tych badań, obecnie archeologowie szacują wymiary obozu na ok. 700 x 700 m, czyli 49 ha. Obóz tej wielkości pozwoliłby zatem na zakwaterowanie 3 legionów, co wraz oddziałami pomocniczymi i taborami może dawać liczbę 15-20 tys. ludzi. Ustalono również, że gdy legiony opuszczały obóz, wykopana fosa obozowa została częściowo zasypana przez żołnierzy. Ponieważ jednak teren nie został przez legionistów całkowicie zniwelowany, resztki umocnień były widoczne do wczesnego średniowiecza. Pewną konsternację archeologów spowodowało ustalenie, że w niektórych miejscach dawny rów (fossa) mierzy od 1,5-2.0 metrów głębokości, podczas gdy w innym miejscu jego głębokość wynosiła tylko 50 cm. Jednak zaistniałą sytuację przypisuje się postępującym z różnym nasileniem (na przestrzeni wieków) procesom erozji gleby. W wyniku dalszych prac archeologicznych ustalono również, że w jednym (z już wcześniej znalezionych) pieców polowych spalone zostały skrzynie transportowe. Stąd też obecność na terenie obozu ozdobnych okuć wzmacniających skrzynie transportowe na ich rogach, które odnaleziono podczas prowadzonych wykopalisk8. Podczas wykopalisk z 2016 r. wydobyto również dwa wykonane z żelaza trójskrzydłowe groty strzał. Ten rodzaj strzał był wykorzystywany przez łuczników posługujących się łukami refleksyjnymi. A z kolei tego rodzaju łuki były na wyposażeniu oddziałów pomocniczych (tzw. auxilia) które rekrutowano w północnej części Lewantu i na Kaukazie. Ustalono, że do tych konkretnie znalezionych grotów używano długich łuków, które wymagały dłuższych, a zatem cięższych strzał, a tym samym po wystrzeleniu i nie trafieniu w cel, stawały się bezwartościowe dla ponownego ich wykorzystania przez Germanów, którzy używali innych łuków aniżeli łuki używane przez rzymskie auxilia oraz strzał z płaskimi grotami w kształcie liścia9. Nadal nie przebadana została przestrzeń, w której winna znajdować się brama we wschodniej części obozu. Zakłada się, że w tej właśnie części obozu najprawdopodobniej zaistnieje szansa na poczynienie kolejnych interesujących ustaleń10. Wciąż nie jest także znana dokładna data założenia obozu, gdyż do tej pory nie udało się znaleźć żadnych monet, które najlepiej sprawdziłyby się przy ustaleniu datacji obozu w czasie. Samo datowanie radiowęglowe wskazuje, że obóz pochodzi z okresu I-III w. n.e. Gdyby więc chcieć polegać na tak mało precyzyjnym datowaniu radiowęglowym i wynikającym z niego tak szerokim zakresie czasowym, to niemożliwym byłoby powiązanie odnalezionego obozu z konkretnym wydarzeniem historycznym11.
Kończąc opisywanie odkryć i ustaleń dokonanych przez niemieckich archeologów oraz dla podkreślenia ich znaczenia, warto nadmienić, że odnaleziony w Hachelbich (czyli w samym środku dawnej Magna Germanii) rzymski obóz marszowy – jak dotąd jawi się, obok obozu w Oberaden, jako największy odnaleziony rzymski obóz tego rodzaju12.
Co rzymska armia robiła w Hachelbich, czyli w środku dawnej Magna Germanii i dlaczego ma to takie znaczenie?
Odpowiedź na pytanie co rzymska armia robiła w okolicach Hachelbich, czyli w środku barbaricum (a tym samym w jakim celu zbudowany został w tym miejscu przez Rzymian warowny obóz) nie jest łatwa. Chcąc pokusić się na udzielnie najbardziej prawdopodobnej wersji wydarzeń zacząć należy od przypomnienia, że w 9 r. n.e. po trzydniowej dramatycznej bitwie rozegranej w Lesie Teutoburskim (znajdującym się na terenie Germanii podbijanej w tym czasie przez Rzymian) koalicja zbuntowanych przeciwko rzymskiemu panowaniu i wprowadzanym przez nich porządkom barbarzyńskich plemion Cherusków, Brukterów, Chattów i Marsów pod wodzą niejakiego Arminiusza – wycięła w pień aż trzy rzymskie legiony (XVII, XVIII, XIX) dowodzone przez Publiusza Kwinktyliusza Warusa. Łączne straty Rzymu w tej bitwie, wliczając w to wojska pomocnicze oraz ciągnące wraz z taborami rodziny legionistów i ich służbę – wyniosły nawet 25 tys. zabitych. Wkrótce po druzgocącej klęsce w Lesie Teutoburskim cesarz Tyberiusz (który rozpoczął panowanie po śmierci Oktawiana Augusta w 14 r. n.e.) zdecydował o wycofaniu sił rzymskich z Germanii. Rzymianie zaniechali prowadzonego wcześniej podboju tej krainy z zamiarem ustanowienia swej granicy na rzece Łabie i zamiast tego ustanowili granicę Cesarstwa w oparciu o rzekę Ren. Granica ta (z niewielkimi przesunięciami) przetrwała przez z górą cztery stulecia, czyli de facto aż do końca istnienia Cesarstwa Zachodniorzymskiego. Trwałość tego stanu rzeczy ugruntowała przekonanie, że od czasu ustanowienia granicy (tzw. limesu) na rzece Ren, Rzymianie nie zapuszczali się już więcej daleko poza ustanowiony limes w głąb wrogiej im i nieujarzmionej Magna Germanii. A jeśli nawet, to tylko w ramach doraźnych (i prowadzonych w najbliższej okolicy limesu) akcji odwetowych w odpowiedzi na ataki Germanów przeprowadzane na nadgraniczne warownie i umocnienia13.
Jednak dokonane odkrycie w Hachelbich zaprzecza tej tezie. Nigdy wcześniej nie znaleziono bowiem obecności rzymskiej w takiej odległości na wschód od limesu. Odnaleziony obóz znajduje się przecież setki kilometrów od granic imperium. Z rzymskiego obozu w Hachelbich, w rzeczywistości bliżej jest do rzeki Łaby niż do Renu. Rzeka Łaba, licząc odległość do miejscowości Torgau nad Łabą, znajduje się w linii prostej około 150 km na wschód od Hachelbich, a licząc do Magdeburga na północny-wschód zaledwie ok. 100 km. Natomiast Ren, licząc w linii prostej na przykład do Moguncji, zlokalizowany jest od Hachelbich około 250 km na zachód. Obóz ten stanowi tym samym świadectwo wyprawy w głąb Germanii dużego oddziału cesarskiego wojska14. Nic dziwnego, że niemal od razu po dokonaniu znaleziska w Hachelbich, niemieccy historycy i archeologowie zaczęli zastanawiać się kto i dlaczego mógł powieść rzymskie oddziały tak daleko w głąb Germanii. Jak wspomniano powyżej, przeprowadzone datowanie radiowęglowe umieszczało obóz pomiędzy I-III w.n.e. Samo datowanie radiowęglowe wyznacza zatem zbyt szeroki zakres czasowy, aby mógł on być powiązany z konkretnym wydarzeniem historycznym przybliżającym nam dokładny czas i okoliczności powstania obozu. Niewielka ilość znalezionych artefaktów również tego nie ułatwiała. Niemniej jednak każdy znaleziony artefakt z osobna ma tą wartość, że prowadzi do tzw. negatywnych przesłanek, które pozwalają nie tyle na potwierdzenie, co na wykluczenie określonych wydarzeń historycznych. Zdaniem nadzorującego prace archeologiczne doktora Mario Kussner’a z Państwowego Urzędu Ochrony Zabytków i Archeologii w Turyngii – ani jednego z artefaktów nie można jednoznacznie przypisać do epoki augustiańskiej. I tak na przykład w sandałach legionistów czasu cesarza Oktawiana Augusta (panował od 31 r. p.n.e. do 14 r. n.e.) używane były innego rodzaju gwoździe aniżeli te, które znalezione zostały w Hachelbich. Może to oznaczać, że żołnierze, którzy rozbili obóz marszowy w Hachelbich, brali udział w wyprawie wojennej mającej miejsce później aniżeli rzymskie wyprawy wojenne na teren Germanii z okresu rządów cesarza Augusta15. Z kolei samo położenie obozu w szerokiej dolinie z kilkoma zaledwie naturalnymi przeszkodami sugeruje, że Rzymianie przybyli albo z zachodu (wzdłuż linii rzeki Wipper) albo z północnej Hesji wzdłuż rzeki Werry lub rzeki Wezery. W północnej Turyngii dolina rzeki Wipper na północ od grzbietu gór Hainleite i na południe od grzbietu gór Windleite tworzy bowiem wąski naturalny korytarz przez który przebiegał starożytny trakt prowadzący na zachód przez Obereichsfeld właśnie w kierunku dolin rzeki Werry i Wezery. Z kolei w kierunku wschodnim trakt ten biegł na południe od gór Kyffhäuser do Kotliny Turyńskiej, środkowego obszaru doliny Saale i dalej do wschodniego przedpola gór Harzu. Tym samym fakt ten wysoce uprawdopodobnił założenie, że obóz marszowy w Hachelbich (które znajduje się na południe od gór Kyffhäuser) stanowił tylko przystanek na drodze do najechania terytorium Germanii znajdującego się jeszcze znacznie dalej na wschód od miejsca jego założenia. Na tej podstawie niemieccy historycy wnioskują, że ekspedycja ta mogła finalnie dotrzeć nawet do rzeki Łaby16. To ustalenie pozwala z kolei na wyeliminowanie poświadczonych w źródłach antycznych innych rzymskich ekspedycji przeciw Germanom, jak na przykład wyprawy przeciw Markomanom przeprowadzone w latach 170-180 przez cesarza Marka Aureliusza (a po śmierci tego cesarza) przez jego syna i następcę tronu – Kommodusa i które znad Dunaju kierowały się ku północy barbaricum, jednak swoim zasięgiem nie objęły germańskich terenów aż nad rzeką Łabą.
Źródła historyczne (a dokładnie dwóch antycznych dziejopisów, tj. Juliusz Kapitolinus i Herodian) podają tylko jedną rzymską ekspedycję o tak znacznym zasięgu. Jest nią wyprawa cesarza Maksymina Traka przeciw Germanom z 235 roku n.e. Maksymin został ogłoszony cesarzem przez nadreńskie legiony, które w 235 r. n.e. zbuntowały się przeciwko dotychczasowemu cesarzowi Aleksandrowi Sewerowi. Żołnierze stacjonujący w Mogontiacum (pol. Moguncja, niem. Mainz) zabili cesarza Aleksandra wraz z jego matką oskarżając oboje o nieudolne przygotowywanie wyprawy przeciwko Germanom, którzy w latach 233-234 dokonali krwawych najazdów na tereny rzymskiej Galii oraz o prowadzenie z barbarzyńcami rokowań upokarzających zarówno Cesarstwo jak i samych legionistów, a które miały na celu kupienie (w zamian za dużą ilość złota) pokoju na granicy imperium. Po dokonaniu zamachu na życie Aleksandra, na nowego imperatora legioniści wybierali swojego dotychczasowego dowódcę, którym był właśnie Maksymin Trak. Aby wzmocnić swoją pozycję, nowy cesarz zgodnie z oczekiwaniami swego wojska, jeszcze latem tego samego roku, podjął wyprawę w głąb Germanii17. Do tej pory nie wiadomo jednak było, jak duże siły ze sobą zabrał. Z kolei sam zasięg wyprawy mający według źródeł antycznych (zwłaszcza wg. Juliusza Kapitolinusa) wynieść jakoby od 300 (trecenta) do 400 (quadringenta) mil rzymskich był mocno poddawany w wątpliwość przez nowożytnych historyków, właśnie za sprawą wspomnianego powyżej ugruntowanego przekonania, że od czasu przegranej bitwy w Lesie Teutoburskim i ustanowienia (w wyniku tej sromotnej porażki) granicy Cesarstwa (tzw. limesu) na rzece Ren – Rzymianie nie zapuszczali się już więcej zbyt daleko w głąb barbricum18. Dla lepszego unaocznienia omawianego zagadnienia przytoczmy zatem w jaki sposób rzymski dziejopis Juliusz Kapitolinus opisał zasięg działań wojennych podjętych przez cesarza Maksymina przeciw Germanom z 235 roku n.e.:
Wkroczywszy do Germanii za Renem trzydzieści do czterdziestu tysięcy kroków [sic !] w głąb barbarzyńskiego kraju, palił wsie, rabował stada, wynosił łupy, wymordował wielu barbarzyńców; (…) i gdyby wszyscy Germanowie nie uciekli na bagna i do lasów, rozciągnąłby władzę Rzymu na całą Germanię. Po przywróceniu spokoju w Germanii przybył Maksyminus do Sirmium [dzisiejsza Sremska Mitrowicia w Serbii – przyp. autora], zamierzając rozpocząć wojnę z Sarmatami i pragnąc rozciągnąć panowanie rzymskie na północne obszary sięgające aż do oceanu [chodzi o Morze Północne lub Bałtyckie – przyp. autora]. Byłby tego dokonał, gdyby mu życia starczyło (…).
– Juliusz Kapitolinus, Dwaj Maksyminowie, , 12 [w:] „Historycy Cesarstwa Rzymskiego. Żywoty cesarzy od Hadriana do Numeriana”
A tak z kolei zasięg i przebieg wypadków wojennych opisuje Herodian – grecki historyk z czasów cesarstwa rzymskiego:
(…) Stanąwszy w kraju nieprzyjacielskim przeszedł Maksyminus wielki obszar nie znajdując żadnego przeciwnika, barbarzyńcy bowiem się wycofali. Pustoszył zatem ich kraj daleko i szeroko, zwłaszcza że zasiewy bliskie już były dojrzewania, a wsi podpalał i oddawał żołnierzom na ograbienie. (…). Maksyminus posunął się więc daleko naprzód, postępując tak, jak powiedziałem: uprowadzając zdobycz, zostawiając wojsku stada bydła, na które się natknęli. Germanie wycofywali się z równin i bezdrzewnych obszarów, które zajmowali, a ukrywali się w lasach i trzymali się moczarów, by tam podejmować walkę i urządzać napady. (…). Z wielką liczbą jeńców, których ujął, i z wielką zdobyczą, jaką uprowadził, pociągnął, kiedy już zima zaczęła nadchodzić, do Pannonii i zatrzymał się w Sirmium, które uchodziło za największe miasto w tamtych stronach; tutaj czynił też przygotowania do ponownej wyprawy w najbliższą wiosnę. Odgrażał się bowiem (i istotnie zamierzał to zrobić), że złamie i podporządkuje sobie wszystkie barbarzyńskie ludy germańskie aż do Oceanu (…)
– Herodian, Historia Cesarstwa Rzymskiego, VII, 2
Co więcej, odnaleziony w Hachelbich rzymski obóz marszowy to nie pierwszy ślad obecności dużych sił rzymskich w tej części Niemiec – tak przecież odległej od limesu germańsko-retyckiego. W 2008 r., a zatem parę lat przed odkryciem w Hachelbich, niemieccy archeolodzy poinformowali o znalezieniu koło Kalefeldu, w południowej Dolnej Saksonii (na północ od Getyngi) śladów większej starożytnej bitwy19. Do dnia dzisiejszego znaleziono i zabezpieczono ponad 3000 artefaktów związanych z ową bitwą. Na podstawie znalezionych artefaktów i ich rozmieszczenia w terenie ustalono, że bitwa rozegrała się u stóp wzgórza o nazwie Harzhorn oraz na samym wzgórzu i że została ona wygrana przez Rzymian. Niemieccy naukowcy ustalili też z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością, że bitwa miała miejsce w 235 r. n.e. podczas wspomnianej powyżej kampanii Maksymina Traka przeciw Germanom. Bitwę tę (choć brak jest jednoznacznych dowodów) utożsamia się z tajemniczą i zwycięską dla Rzymian „bitwą na bagnach”, którą opisali w swych antycznych dziełach obaj ww. dziejopisowie. Zgodnie z relacją obu antycznych historyków, w trakcie tej bitwy cesarz odznaczył się bezprzykładnym heroizmem i osobiście powiódł swych żołnierzy do zwycięskiej walki, w ogóle nie zważając na grożące mu niebezpieczeństwo utonięcia w bagnie lub zostania zabitym w walce20. Wzgórze Harzhorn znajduje się na północny-zachód od Hachelbich, a oba znaleziska dzieli w linii prostej około 80 kilometrów21. I choć oba odkrycia nie muszą być ze sobą związane, to jednak historycy niemieccy zwrócili uwagę na zaistniałą zbieżność jeśli chodzi o odkryte, zarówno w okolicy wzgórza Harzhorn jak i na terenie rzymskiego obozu w Hachelbich, trójskrzydłowe groty strzał, które jak wspomniano powyżej wykorzystywane były przez łuczników posługujących się łukami refleksyjnymi. Obaj wyżej wymienieni antyczni kronikarze wyraźnie potwierdzają udział w składzie rzymskich oddziałów łuczników z Bliskiego Wschodu tzw. auxilia (czyli oddziałów pomocniczych) którzy w 235 roku n.e. mieli wspierać armię Maksymina Traka w czasie jego kampanii przeciw Germanom22. W swym opisie Juliusz Kapitolinus wspomina o tym w następujący sposób: „(..) z całą armią przeprawił się do Germanii, biorąc ze sobą Maurów, Osdroenów, Partów i tych wszystkich, których prowadził na wojnę Aleksander. Maksyminus wziął ze sobą pomocnicze wojska wschodnie, głównie dlatego, że lekkozbrojni łucznicy najskuteczniej walczą przeciw Germanom”. Potwierdził to również Herodian notując: „Prowadził ze sobą wielkie masy wojska, niemal całą siłę zbrojną rzymską, między innymi bardzo wielką liczbę mauretańskich oszczepników oraz łuczników z Osroeny i Armenii, z których jedni byli poddanymi, drudzy przyjaciółmi i sprzymierzeńcami, dalej pewną liczbę Partów, którzy zbiegli do Rzymu zwerbowani za pieniądze albo też zostali wzięci do niewoli i jako jeńcy służyli Rzymianom”.
Wracając zatem do pytania o to, co rzymska armia robiła w okolicach Hachelbich, czyli w środku wrogiej Magna Germanii i w jakim celu zbudowała w tym miejscu warowny obóz marszowy – niemieccy historycy zdają się obecnie skłaniać ku tezie, że pobyt legionistów w Hachelbich należy łączyć z kampanią cesarza Maksymina Traka przeciw Germanom z 235 roku n.e. Na podstawie całokształtu badań archeologicznych przeprowadzonych zarówno w Hachelbich jak i w okolicach wzgórza Harzhorn przyjmuje się następujący najbardziej prawdopodobny (oczywiście na chwilę obecną) przebieg zdarzeń.
Jak wspomniano powyżej w 235 r. n.e. zamordowany został, przez zbuntowanych legionistów, cesarz Aleksander Sewer. Legiony nadreńskie nowym imperatorem obwołały swego dotychczasowego dowódcę Maksymina Traka. Nowy cesarz latem tego samego roku wyruszył z Moguncji (niem. Mainz) na czele dwóch lub trzech legionów z wyprawą odwetową przeciwko Germanom. Armii rzymskiej towarzyszyły oddziały pomocnicze zrekrutowane m.in. w północnej części Lewantu i na Kaukazie (chodzi o łuczników). Początkowo cesarz na czele swych legionów pomaszerował ku północy i północnemu-wschodowi. Po dotarciu w okolice dzisiejszego Kassel armia rzymska skręciła na zachód i pomaszerowała wzdłuż rzeki Werry lub rzeki Wezery przez Obereichsfeld w kierunku doliny rzeki Wipper, która w północnej części obecnej Turyngii na północ od grzbietu Hainleite i na południe od grzbietu Windleite tworzy wąski naturalny korytarz. Tymże naturalnym korytarzem, Rzymianie przemieścili się dalej w kierunku wschodnim i na południe od gór Kyffhäuse (nieopodal rzeki Wipper) rozbili warowny obóz marszowy w dzisiejszym Hachelbich. Obóz ten służył armii rzymskiej jako miejsce schronienia od jednego do kilku dni, może co najwyżej do paru tygodni. Oczywiście gwoli ścisłości należy zaznaczyć, że legioniści rozbijali warowne obozy każdorazowo na koniec danego dnia marszu, jednak obecnie (za wyjątkiem obozu w Hachelbich) nie znamy lokalizacji pozostałych obozów. Z Hachelbich przez Kotlinę Turyńską i przez środkowy obszar doliny Saale cesarz najechał wraz ze swoją armią siedziby Germanów znajdujące się jeszcze dalej na wschodzie docierając do wschodniego przedpola gór Harzu, a nawet mógł (jak zakładaja niemieccy historycy) zapuścić się aż nad Łabę. Wynikało to z tej przyczyny, że zgodnie z przekazami ww. dziejopisów armia rzymska górowała zarówno ilościowo jak i jakościowo nad Germanami, zatem ci ostatni w miarę postępów Rzymian zaczęli się wycofywać na wschód Germanii, a walka przybrała charakter wojny podjazdowej. Tym samym podążając za wciąż cofającymi się barbarzyńcami armia rzymska musiała wejść w głąb barbaricum na 300 do 400 mil rzymskich. Po dotarciu do Łaby, następnie musiał cesarz skręcić na północ, aby nie wracać wraz ze swą armią przez obszary dopiero co spalone, splądrowane i ogołocone z wszelkiej żywności. Przemieszczając się równolegle do Łaby mógł tym samym dotrzeć w pobliże dzisiejszego Magdeburga, a nawet dalej na północ w okolice dzisiejszego miasta Wittenberge, gdzie po kolejnym zniszczeniu i złupieniu osiedli tamtejszych germańskich plemion, legiony najprawdopodobniej zawróciły kierując się z powrotem na południe i południowy-wschód. W drodze powrotnej legiony pobiły Germanów, na północ od dzisiejszej Getyngi w dość dużej bitwie mającej miejsce u stóp wzgórza Harzhorn (być może była to poświadczona w źródłach antycznych „bitwa na bagnach”). Bitwę tą prasa niemiecka okrzyknęła zemstą Rzymian na Germanach – mając na myśli zapewne nie tylko fakt odwetu za najazdy barbarzyńców na rzymską Galię z lat 233-234, które do tejże wyprawy doprowadziły – ale szerzej, również rewanż za Las Teutoburski z 9 roku n.e.23. W dalszej kolejności rzymska armia zatrzymała się najprawdopodobniej w Hedemünden lub jego okolicach, gdzie 200 lat wcześniej obozowały już legiony cesarza Oktawiana Augusta. Stąd cesarz Maksymin wraz ze swoją zwycięską armią powrócił przez okolice Kessel z powrotem do Moguncji (niem. Mainz) kończąc tym samym z sukcesem całą ekspedycję. Opromieniony chwałą pogromcy barbarzyńców, wkrótce uzyskał Maksymin od senatu tytuł „Germanicus Maximus”. Nie zdążył jednak (zgodnie ze wskazaniami obu antycznych źródeł) zrealizować swoich planów podbicia całej Germanii „aż do Oceanu” i ponownego przyłączenia jej do Imperium Romanum, gdyż w 238 roku n.e., został zamordowany przez legionistów podczas niezbyt udanie prowadzonego oblężenia Akwilei zbuntowanej przeciwko jego władzy. Jako ciekawostkę dotyczącą tego cesarza można również odnotować, że Maksymin choć pobił Germanów i przemierzył w pogoni za nimi niemal całą Germanię wzdłuż i wszerz, to jako cesarz nigdy nie zdołał po swej nominacji dotrzeć do Rzymu24.
Na zakończenie warto nadmienić, że choć powyższy (mający decydować o celu zbudowania przez Rzymian warownego obozu marszowego w Hachelbich) przebieg zdarzeń jest wysoce prawdopodobny, to jednak nie jest on całkowicie pewny. Archeologowie niemieccy zamierzają w nadchodzących latach kontynuować badania i wykopaliska w Hachelbich w nadziei na znalezienie kolejnych artefaktów, a zwłaszcza tak oczekiwanych przez nich monet, które pozwoliłyby na maksymalnie przybliżenie daty założenia odkrytego obozu i tym samym wówczas niemal pewne powiązanie go z konkretnym wydarzeniem historycznym. Niemniej jednak nawet bez owej pewności, badania archeologiczne ostatnich lat, przeprowadzone zarówno w okolicach Harzhorn jak i Hachelbich, rzucają więcej światła na poddawane do tej pory krytyce oba ww. źródła antyczne dotyczące bytności Rzymian w III w. n.e. na terenie Germanii. Krytyce była zwłaszcza poddawana ta część relacji Juliusza Kapitolinusa, zgodnie z którą cesarz Maksymin miał jakoby oddalić się za Ren ze swym wojskiem od 300 (trecenta) do 400 (quadringenta) mil rzymskich. Mila rzymska to równowartość dzisiejszych 1478,5 metrów, zatem wskazana przez dziejopisa odległość jaką miało przebyć rzymskie wojsko w przeliczeniu na dzisiejszą jednostkę miary, wynieść miałaby od około 440 do 590 km. Z Moguncji do dzisiejszego Magdeburga w Saksonii-Anhalt w linii prostej jest ok. 330 km. A przecież rzymska armia mogła dotrzeć znacznie dalej na północ niż tylko w okolice Magdeburga, skoro rozochocony sukcesem cesarz zapowiadał kolejną wyprawę, z którą tym razem zamierzał dotrzeć „aż do Oceanu” – czyli do Morza Północnego lub Bałtyckiego. Co więcej, armia nie maszerowała w linii prostej lecz aby osiągnąć okolicę obecnego Magdeburga i powrócić do Moguncji zatoczyła po terytorium Germanii swego rodzaju koło, którego centrum wyznaczały góry Harzu. A zatem przebyta odległość rzeczywiście odpowiadałaby odległości z antycznych przekazów. Niestety, zgodnie z sugestią francuskiego filologa klasycznego Claude’a de Saumaise’a (1588-1653) która była akceptowana we współczesnych przedrukach przełożonego przez niego łacińskiego tekstu Juliusza Kapitolinusa, przyjmowano emendowaną (skorygowaną) przez niego odległość na jaką w głąb barbaricum mieli zapuścić się Rzymianie na 30 (triginta) do 40 (quadraginta) mil rzymskich. Od kilkuset lat twierdzono, że Kapitolinus musiał po prostu pomylić się w swej relacji lub nawet, że ją po prostu zmyślił25. Polski przekład Juliusza Kapitolinusa mówi o wkroczeniu w głąb Germanii na „trzydzieści do czterdziestu tysięcy kroków” – co mając na względzie fakt, że mila rzymska równała się 1000 kroków oznacza, że za Claude’em de Saumaise’em również posługuje się emendowaną odległością 30 do 40 mil rzymskich. Retorycznym zatem wydaje się w tej sytuacji pytanie czy w świetle ww. odkryć archeologicznych ostatnich lat, polska translacja Kapitolinusa nie powinna zostać poprawiona i ponownie wydana?
Tym samym już choćby z powyższych względów, odkrycie w Hachelbich okazało się być sporą sensacją archeologiczno-historyczną. Chcąc nie chcąc, wskutek dokonanego odkrycia współcześni historycy będą musieli zmienić ugruntowane spojrzenie, na temat ostatecznego zarzucenia przez Rzymian planów podbicia Germanii po katastrofie w Lesie Teutoburskim. Okazało się bowiem, że przy odważnej polityce, możliwości takie, wciąż jeszcze istniały nawet w III w. n.e., czego przecież najlepszym dowodem jest armia rzymska pod wodzą Maksymina odważnie poczynająca sobie z Germanami na ich terytorium aż u brzegów rzeki Łaby, czyli w okolicach odległych od limesu nawet do 600 km. Poczynione odkrycie, wymaga również przepisania wielu podręczników, a przynajmniej dokonania we współczesnych przedrukach poprawnej translacji Juliusza Kapitolinusa dotyczącej zasięgu wyprawy cesarza Maksymina, czyli de facto przytoczenia oryginalnego brzmienia tłumaczonej relacji tego dziejopisa. Wreszcie okrycie w Hachelbich pozwoliło na przywrócenie Juliuszowi Kapitolinusowi dobrego imienia utraconego jakiś czas temu przez tego dziejopisa na skutek zarzucanej mu pomyłki. Wygląda więc na to, że finalnie historia okazała się być łaskawą dla Kapitolinusa, bowiem tak jak Maksymin Trak w trakcie (prawidłowo opisanej przez tego dziejopisa) kampanii po terytorium Germanii – zatoczyła koło!